Większość z nas pamięta zapewne te mocne sceny malowane piórem w „Reducie Ordona” przez Adama Mickiewicza:
Pociemniało mi w oczach – a gdym łzy ocierał,
Słyszałem, że coś do mnie mówił mój jenerał.
On przez lunetę wspartą na moim ramieniu Długo na szturm i szaniec poglądał w milczeniu.
Na koniec rzekł: „Stracona”. (…)
Znasz Ordona, czy widzisz, gdzie jest? – „Jenerale,
Czy go znam?… Tam stał zawsze, to działo kierował.
Nie widzę – znajdę – dojrzę! – śród dymu się schował;
(…)
Widzę go znowu – widzę rękę – błyskawicę,
Wywija, grozi wrogom, trzyma palną świcę,
Biorą go – zginął, – o nie, – skoczył w dół, – do lochów”,
„Dobrze – rzecze jenerał – nie odda im prochów”.
Tu blask, – dym, – chwila cicho – i huk jak ze stu gromów!
Z Ordonem są same kłopoty. Po pierwsze: jak miał na imię? Juliusz czy też Konstanty Julian, jak zaświadczają pewne rodzinne dokumenty (ale nie metryka chrztu, która jest nieznana)? A on sam znów podpisywał się Julian Konstanty; w takiej też kolejności wyryto imiona na grobie na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie.
Dalej – czy jako dowódca baterii artyleryjskiej nr 54 podczas obrony warszawskiej Woli wysadził ją osobiście 6 września 1831 r., grzebiąc tym samym około dwóch setek szturmujących redutę Rosjan? A może eksplozja pocisków i prochu miała charakter samoistny bądź była efektem zbiegu okoliczności? Albo miała związek z ostrzałem nieprzyjacielskiej armii? A może tak naprawdę – jak twierdzą niektórzy z oficerów w pamiętnikach i relacjach – redutę wysadził kapitan piechoty Nowosielski?
Wiemy tylko tyle, że wbrew przesłaniu Mickiewiczowskiego poematu Ordon przeżył detonację i znalazł się na emigracji. Mieszkał m.in. w Niemczech i Szkocji, a w 1848 roku udał się do Mediolanu, bo chciał wstąpić do Legionu Mickiewicza (zniechęciła go do tego nieprzychylna reakcja innych ochotników). Z samym Mickiewiczem spotkał się w 1855 r. w Burgas. Miał podejść do wieszcza i powiedzieć: „Jam jest porucznik Ordon, któregoś uśmiercił w swym wierszu”. Ale to też nie jest pewne do końca. Nie wiadomo również, jak na to – czy prawdziwe? – wyznanie zareagował autor „Pana Tadeusza”.
Ordon popełnił samobójstwo we Florencji w roku 1887. Dlaczego? Znów motyw nie jest przejrzysty. Jedni twierdzą, że z powodu choroby, starości czy też depresji. Inni – że nie mógł znieść presji polskiego środowiska emigracyjnego. Gdziekolwiek się bowiem pojawił i przedstawiał – pytano go, czy nie jest krewnym tego słynnego oficera z powstania. Gdy twierdził, że to on sam, we własnej osobie – reagowano z niedowierzaniem i… wyrzutem. Bo też jego domniemana śmierć została tak pięknie przez Mickiewicza opisana w wierszu. Ordon, który miał wysadzić armaty, i stał się tym samym bohaterem narodowym, owym „patronem szańców”, świetnie wpisywał się w romantyczną koncepcję poświęcenia życia dla ojczyzny przez jednostkę. Ordon żywy zatem negował tę legendę i zaprzeczał sensowi nader popularnego wiersza Mickiewicza. Niszczył marzenia rodaków o bohaterze na wskroś romantycznym. To właśnie owo zdegustowanie rodaków, manifestowane ostentacyjnie i z pretensją, miało go podobno doprowadzić do samobójczej śmierci.
Ale dlaczego w ogóle Mickiewicz uśmiercił Ordona? Z niewiedzy, rzecz jasna. Wieszcz nie uczestniczył w powstaniu listopadowym. Szczegóły bitewnych zdarzeń poznawał więc z drugiej ręki, z relacji świadków. Słuchał ich w Dreźnie, przez które wędrowali uciekinierzy z kraju po klęsce powstania, by osiąść ostatecznie we Francji czy Anglii i utworzyć Wielką Emigrację. O obronie Woli opowiedział Mickiewiczowi jego przyjaciel, zresztą też poeta, Stefan Garczyński. Wieszcz był na tyle lojalny, że zaznaczył, iż „Reduta Ordona” to opowieść zasłyszana: nadał jej wszak podtytuł „Opowiadanie adiutanta”, a całość ujął w cudzysłów.