Przez wiele lat dominował w naszej historii przekaz, że powstanie w getcie warszawskim było wyjątkowym, masowym zbrojnym wystąpieniem przeciwko hitlerowskim ludobójcom; że po latach biernego poddawania się niemieckim represjom niedobitki postanowiły umrzeć w walce. Podkreślano wyjątkowość tego zbrojnego oporu. Monopol na historię powstania w getcie miał Bernard Mark, który napisał o nim już w 1944 r. w Moskwie. Była jeszcze broszurka Marka Edelmana z 1945 r. „Getto walczy”, entuzjastycznie zrecenzowana przez Zofię Nałkowską. Chcąc nie chcąc, Edelman dokonał swoistego politycznego zawłaszczenia powstania, bo poza Żydowską Organizacją Bojową, PPR i BUND-em nie wspomina o innych organizacjach działających w getcie.
Braterstwo broni
Pojawiły się próby ukazania żydowskiego ruchu oporu w szerszej perspektywie niż tylko przez powstanie w getcie warszawskim. Centralny Komitet Żydów Polskich powołał w 1944 r. Żydowską Komisję Historyczną, która publikowała materiały dotyczące żydowskiego oporu i popularyzowała utwory artystyczne dokumentujące te wydarzenia. W ŻKH w Krakowie aktywny był m.in. Michał Maksymilian Borwicz. Ten wybitny działacz BUND-u i partyzant opublikował w recenzji sztuki Stefana Otwinowskiego „Wielkanoc” (1946) odezwę do Polaków, wydaną przez ŻOB w 4. dniu powstania:
„Polacy, obywatele! Żołnierze wolności!
Wśród huku armat, z których armia niemiecka wali do naszych domów, do mieszkań, do naszych matek, dzieci i żon, wśród terkotu karabinów maszynowych, które zdobywamy w walce na żandarmach i SS-manach, wśród dymu pożarów i kurzu krwi mordowanego getta w Warszawie, my więźniowie getta ślemy wam bratnie, serdeczne pozdrowienie. Wiemy, że w serdecznym bólu i łzach współczucia, że z podziwem i trwogą o wynik tej walki przyglądacie się wojnie, jaką od wielu dni toczymy z okrutnym okupantem.
Lecz widzicie także, że każdy próg getta jak dotychczas, tak i nadal będzie twierdzą, że możemy wszyscy zginąć w tej walce, lecz nie poddamy się, że dyszymy ja i wy żądzą odwetu i kary za wszystkie zbrodnie wspólnego wroga.
Toczy się walka o naszą i waszą wolność. O wasz i nasz ludzki, społeczny, narodowy honor i godność.
Pomścimy zbrodnie Oświęcimia, Treblinki, Bełżca, Majdanka.
Niech żyje braterstwo broni i krwi Walczącej Polski!
Niech żyje WOLNOŚĆ!
Śmierć katom i oprawcom!
Niech żyje walka na śmierć i życie z okupantem.
Podpisane: Żydowska Organizacja Bojowa
23 kwietnia 1943 r.”.
Słowa o „braterstwie broni i krwi Walczącej Polski” miały zdaniem Borwicza znaczenie kluczowe. Niemcy bowiem wszelkimi środkami starali się uciskanych przez siebie poróżnić i podżegać jednych przeciw drugim. Antysemityzm odgrywał w tym systemie miejsce naczelne i dawał okupantowi największe korzyści. Wśród Polaków istniała sprzeczność, polegająca na wrogości do hitleryzmu jako okupanta, przy częściowej zgodności z nim w poglądach co do konieczności pozbycia się Żydów.
Powstanie w getcie w Warszawie było m.in. uderzeniem również w te tryby okupacyjnej machiny zbrodni. Wolność, tolerancja i braterstwo narodów nie były więc abstrakcją, lecz nadawały sens walce przeciw hitlerowskiemu łupieżcy.
Borwicz zastanawiał się, pisząc w roku 1946, czy słowa przytoczonej odezwy znalazły oddźwięk. Uznał wtedy ostrożnie, że temat to zbyt skomplikowany i rozległy…
Pod okiem Kremla
Dobrze zapowiadające się dokumentowanie oporu polskich Żydów przeciw hitleryzmowi i próby ulokowania tych działań w historii oporu Polski walczącej zostały jednak przygniecione historią przez duże H. Chodziło o stosunek Moskwy do problematyki żydowskiej. Został uwarunkowany początkiem zimnej wojny z Zachodem. Żydzi – przynajmniej radzieccy – stali się pierwszymi ofiarami tego konfliktu. Historia i pomyślność ocalałych Żydów polskich musiały zejść na drugi plan wobec fali represji i terroru, jakie w ZSRR rozpoczęły się wraz z rozgromieniem Żydowskiego Komitetu Antyfaszystowskiego i mordami na żydowskich intelektualistach. Kolejne antyżydowskie działania Stalina, z tzw. sprawą lekarzy kremlowskich na czele, zakończyły się dopiero z jego śmiercią.
Kiedy po personalnych perturbacjach na Kreml wprowadził się Chruszczow, obowiązującą wykładnią stały się jego uwagi, wygłoszone tuż po wojnie, że Żydzi starają się uczynić z zagłady większości swojego narodu coś wyjątkowego, a przecież naród radziecki tak samo cierpiał. Nie dziwią więc opisane ostatnio przez Timothy’ego Snydera działania Polskiego Państwa Podziemnego, z niemałym udziałem towarzyszy żydowskich, „poprawiające” statystyki dotyczące liczby okupacyjnych ofiar obywateli polskich – Polaków i Żydów.
Propaganda często przedstawiała mordowanych w czasie okupacji Żydów jako bierną masę idącą bez sprzeciwu na śmierć. Czasem dodawano, że nakazywały im to względy religijne – nakaz nieprzeciwstawiania się woli Jahwe. Ten obraz stał się jedną z idei założycielskich państwa Izrael, którego obywatele (szczególnie młodzi) przysięgali nigdy nie dopuścić do powtórzenia takiej sytuacji. Nawiasem mówiąc, głównym orędownikiem, oczywiście poza syjonistami, powstania Izraela był Józef Stalin. Dopatrywał się szans na zrobienie z tego lewicującego – jak mu się wydawało – tworu, antyimperialistycznego przyczółka na Bliskim Wschodzie.
Polsko-żydowskie dylematy
Diagnoza Maksymiliana Borwicza o rozległości i skomplikowaniu wojennych relacji polsko-żydowskich okazała się prorocza. Dziesiątki lat trwały próby „poprawiania” historii (nie bez udziału Żydowskiego Instytutu Historycznego), brakowało pełnej wiedzy o stosunku Polskiego Państwa Podziemnego do milionów żydowskich współobywateli itd. Jako anegdotę można przytoczyć fakt, że polski Londyn już na początku 1940 r. opublikował instrukcję dotyczącą zachowania artystów polskich (szczególnie aktorów) pod niemiecką okupacją, a dopiero jesienią 1943 r. wydano instrukcję dotyczącą zwalczania zjawiska „szmalcownictwa” wśród Polaków.
Polityczni dyskutanci z ignorancją godną mniej ważkiej sprawy przerzucają się jednostronnymi argumentami, zresztą o dość ograniczonej liczbie. Z jednej strony „Żegota”, Irena Sendlerowa, tysiące polskich Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata; z drugiej strony granatowa policja, szmalcownicy, mordy na Żydach oddziałów NSZ, czasem AK, czasem AL.
Czy Hitler rozwiązał „polską kwestię żydowską” bez mieszania w to Madagaskaru, czy też Stalin przysłał „niedoszlachtowanych” Żydów [według wyrażenia wybitnego polskiego pisarza katolika – Wojciecha Żukrowskiego, w liście do Jarosława Iwaszkiewicza pod koniec lat 60. – przyp. red.], żeby nadal rządzili Polską? Czy zrobiliśmy wszystko, by nasze polsko-żydowskie dylematy rozwiązać w duchu odezwy ŻOB-u z 23 kwietnia 1943 r.?
Józef Hen w związku z 60. rocznicą powstania w getcie warszawskim napisał: „Wszyscy wiemy, jak niebezpieczny i nieprzyjazny jest ten świat, w którym żyjemy – świat rozbuchanej nienawiści, wspieranej przez kłamstwa, obłudę i cynizm, żerującej na niewiedzy, naiwności i zwykłej głupocie. Ale naiwność i niewiedza są często na własne życzenie”.
Osobne pamięci
Odezwa bojowników warszawskiego getta nie tylko nie wywołała echa po aryjskiej stronie wtedy – także dziś, po siedemdziesięciu latach, życie żydowskie w czasie okupacji jest wciąż odseparowane od polskiej historii (jak słusznie zauważał Jerzy Jedlicki w recenzji książki Elżbiety Janickiej „Festung Warschau”). Odseparowane także wtedy, kiedy się stawia pomniki. „Te dwie pamięci są stale osobne. Rozmyślnie czy bezmyślnie?” – pyta Jedlicki. Autorka przywołanej książki pierwsza po dziesiątkach lat zwraca uwagę, że Aleksander Kamiński, autor książki „Kamienie na szaniec” (która jest „katechizmem” polskiego patriotyzmu i lekturą szkolną), opisując bohaterską Warszawę lat 1942–1943 roku pokazuje ją jako „miasto bez getta”, zaś okupowana Polska jest „krajem bez Żydów”. Ofiary Zagłady – obywatele Rzeczypospolitej – ginęły samotnie. W polskiej pamięci również pozostały osobne.
Wiersz Czesława Miłosza „Campo di fiori” nie stał się w potocznej świadomości świadectwem współprzeżywania, ale jedynie zaczątkiem sporu, czy karuzela przy pl. Krasińskich kręciła się, czy stała nieruchoma, kiedy płonęło getto. Wstrząsający film Andrzeja Brzozowskiego „Przy torze kolejowym” (1963 rok, według opowiadania Nałkowskiej) był najstarszym „półkownikiem” kinematografii PRL-u i został pokazany publicznie dopiero przed jego upadkiem.
Artystyczne próby połączenia tych odrębnych historycznych narracji nie powiodły się. Nawet Andrzej Wajda poniósł dwie porażki. „Samson” (1961 r., według Kazimierza Brandysa) i „Wielki Tydzień” (1995 r., według Jerzego Andrzejewskiego) okazały się artystycznymi klęskami.
Gra w kości
Optymiści wierzyli, że szok Jedwabnego coś dramatycznie zmieni w stanie świadomości społecznej. Po ponad dziesięciu latach i kolejnych książkach Grossa przełomu jednak nie widać. Radykalizują się tylko dyskutanci w sporze, czy Polacy zrobili mniej, czy więcej, niż mogli i powinni w kwestii ratowania Żydów.
Za węgłem czai się nowy problem. Wieloletnie badania dokumentacji obozów zagłady wskazują, że zginęło w nich nieco mniej Żydów, niż dotychczas sądzono. Jeżeli to „nieco” oznacza 10, a nawet 5 proc., to gdzie się podziało 150 do 300 tys. Żydów polskich? Przecież nie uciekli do Mandżurii, jak „dowcipnie” odparł Stalin na pytanie, gdzie są internowani w 1939 r. polscy oficerowie. Ale nie martwmy się przed czasem…
W niektórych kulturach uroczystości żałobne bywają wesołe. Wspomnienie Zagłady nigdy takie nie będzie. Jednak zamiast płakać nad losem mojej gettowej babci i jej trzech milionów współbraci, próbujmy – na ile to możliwe – dochodzić prawdy i nie grać w kości ich kośćmi…
Do słynnego radia Erewań przyszło pytanie: „Czy w komunizmie będzie można przewidywać przyszłość?”. Odpowiedź brzmiała: „Szanowny słuchaczu, w komunizmie nie będzie z tym najmniejszego kłopotu. Niestety znacznie gorzej będzie z przewidywaniem przeszłości. Ona tak szybko się zmienia”. Okazało się, że nie tylko w komunizmie.