W najnowszym artykule opublikowanym na portalu The Conversation naukowcy wskazują jednak, że takie zdarzenia to nie tylko piękne światła na nocnym niebie. Okazuje się bowiem, że od czasu do czasu w kierunku naszej planety wyrzucane są olbrzymie ilości wysoce energetycznych protonów pochodzących bezpośrednio z powierzchni Słońca. Zdarzenia te mogą być w odpowiednich warunkach niebezpieczne nie tylko dla sprzętu, ale także dla całego życia na powierzchni naszej planety.
Do naprawdę silnych zdarzeń tego typu, zwanych w skrócie SPE od angielskiego „solar particle event” dochodzi według różnych szacunków średnio raz na około tysiąc lat. Protony wyrzucane w takich zdarzeniach mają znacznie większą masę, a tym samym energię od elektronów, z którymi zwykle zmaga się pole magnetyczne naszej planety. Z tego też powodu, owe protony mogą przebijać się przez pole magnetyczne i docierać do atmosfery naszej planety, skutecznie ją jonizując i niszcząc warstwę ozonową, która z kolei chroni bas przed niezwykle szkodliwym promieniowaniem ultrafioletowym.
Naukowcy zwracają uwagę, że najsilniejsze SPE w historii były nawet tysiąc razy silniejsze od tych, które obserwowano dotąd za pomocą współczesnych instrumentów pomiarowych.
Warto jednak tutaj podkreślić, że siła samego SPE to tylko jeden z elementów układanki. Drugim, równie ważnym jest siła pola magnetycznego Ziemi, która nie jest wartością stałą. Na przestrzeni mileniów siła i skuteczność obronna ziemskiej magnetosfery znacząco się zmienia. Dlaczego to jest ważne? Jeżeli do ekstremalnie silnego zdarzenia SPE dojdzie w momencie, w którym pole magnetyczne Ziemi jest słabe, skutki takiego połączenia mogą być poważne i długofalowe.
Doskonałym przykładem tego, z czym takie zdarzenie może się wiązać, jest to, co wydarzyło się w połowie maja na powierzchni Czerwonej Planety. Mars nie ma własnego pola magnetycznego, a więc ochrony nie ma tam żadnej przed promieniowaniem słonecznym.
Tak się złożyło, że grupa plam słonecznych odpowiedzialna za spektakularne zorze polarne na Ziemi z 10 maja, w ciągu kolejnych dni znalazła się po drugiej stronie Słońca. Wyemitowany przez nią potężny rozbłysk słoneczny uderzył w nieosłoniętego Marsa. Sonda Mars Odyssey znajdująca się na orbicie wokół Czerwonej Planety odczuła to zdarzenie wyraźnie, ale pomiary wskazują, że poziom promieniowania, które uderzyło w powierzchnię Marsa porównywalny był z dawką 30-krotnie większą od tej, którą otrzymujemy zwykle podczas prześwietlenia rentgenowskiego.
Czytaj także: Słońce się rozszalało. To była najsilniejsza burza geomagnetyczna od 2017 roku
Naukowcy zwracają uwagę na fakt, że silny strumień protonów wyemitowanych w SPE może spowodować w górnych warstwach atmosfery ziemskiej reakcję łańcuchową, która znacząco zmniejszy ilość ochronnego ozonu. Im mniej będzie ozonu w warstwie ozonowej, tym więcej promieniowania ultrafioletowego będzie docierało do powierzchni Ziemi. Jak powszechnie wiadomo, takie promieniowanie ma nie tylko negatywny wpływ na klimat, ale przede wszystkim prowadzi do uszkodzenia DNA zwiększając prawdopodobieństwo wystąpienia nowotworów.
W artykule naukowym badacze opisują wyniki modelowania pechowego zdarzenia, w którym Słońce emituje silne SPE, a Ziemia boryka się akurat ze słabym polem magnetycznym. Okazuje się bowiem, że gdy dojdzie do takiej koincydencji, zniszczona warstwa ozonowa może wpływać na życie na Ziemi nawet przez sześć lat, dopuszczając nawet 25 proc. więcej promieniowania UV i powodując w ten sposób wzrost częstotliwości występowania uszkodzeń DNA o 50 proc.
Co więcej, naukowcy wskazują, że do takich koincydencji wcale nie dochodzi przesadnie rzadko. Nieco ponad 40 000 lat temu Ziemia przez tysiąc lat zmagała się ze słabym polem magnetycznym. Wtedy też z Europy zniknęli neandertalczycy i przedstawiciele prawdziwej megafauny. Istnieje wysokie prawdopodobieństwo tego, że przyczyną było wystąpienie ekstremalnie silnych burz słonecznych typu SPE i osłabionego pola magnetycznego Ziemi. Być może to właśnie zniszczenie warstwy ozonowej nad powierzchnią Ziemi doprowadziło do tych zmian na powierzchni planety.
Całkiem możliwe, że z czasem, wraz z dalszymi badaniami, uda nam się powiązać aktywność geomagnetyczną i poziom promieniowania ultrafioletowego na Ziemi także z innymi kluczowymi zmianami w formach życia istniejących na powierzchni naszej planety. Dotychczasowe badania potwierdzają jednak jedno. Niezależnie od tego, czy życie na Ziemi jest rozwinięte, czy też nie, to jego dobrobyt zależy od otoczenia kosmicznego planety. My jesteśmy pierwszym gatunkiem (przynajmniej na Ziemi), który jest tego świadomy i może coś z tym zrobić.