Żal po stracie księżniczki, córki księcia regenta, późniejszego Jerzego IV, i wnuczki ciągle oficjalnie zasiadającego na tronie, choć od dawna pogrążonego w szaleństwie Jerzego III, był ogromny. W całym kraju odwoływano koncerty i przedstawienia, a nawet zamykano sklepy i fabryki. Sprzedawcy tkanin podobno w ciągu zaledwie kilku godzin sprzedali cały zapas czarnych materiałów, ponieważ wiele osób przywdziało żałobę jak po stracie najbliższego członka rodziny. Niemal natychmiast zareagowali przedsiębiorcy: pojawiły się różnego rodzaju pamiątki – specjalna żałobna biżuteria z inicjałami księżniczki, pamiątkowe medale, jej portrety, wazony i serwisy do herbaty ozdobione motywami cyprysów, wierzb płaczących a nawet trumien, broszury ze szczegółowymi opisami ostatnich godzin jej życia oraz uroczystości pogrzebowych…
Jeden z czytelników „The Times” w liście do redakcji wyraził nawet poważne obawy, że napięcie nerwowe i smutek spowodowany przez śmierć księżniczki może bardzo źle wpłynąć na żeńską część społeczeństwa. To właśnie kobiety – argumentował – w naturalny sposób były nią szczególnie poruszone. „Co więcej, nie mogły nawet na chwilę zapomnieć o tragedii – pisał – ponieważ prasa codzienna, wygląd sklepów, rozdawane na ulicach ulotki, w zasadzie niemal wszystko, co widzimy dookoła, przypomina o wielkiej stracie, jaką poniósł naród”.
Córka Anglii
Co spowodowało tak emocjonalną reakcję? Najprawdopodobniej fakt, że Charlotta była w zasadzie jedynym cieszącym się sympatią społeczeństwa członkiem rodziny królewskiej, często nazywano ją nawet „córką Anglii”. Poddanych irytowały ekstrawagancje, konfliktowy charakter i rozrzutność jej ojca. Licznych stryjów Charlotty uważano z kolei za zwykłych darmozjadów, utrzymujących za państwowe pieniądze tabuny kochanek i nieślubnych dzieci. Młodą księżniczkę uwielbiano natomiast za zdecydowany charakter (nie zgodziła się poślubić holenderskiego księcia, za którego planowano ją wydać, ponieważ stwierdziła, że przypomina z wyglądu pająka). Poddani współczuli jej również z powodu trudnego dzieciństwa, na które cień rzucały konflikty jej rodziców. Ich niedobrane małżeństwo okazało się całkowitą katastrofą i zakończyło się separacją. Poza tym Charlotta była jedyną legalną wnuczką Jerzego III, a przez to całą nadzieją dynastii hanowerskiej na przyszłość.
Gdy w 1816 roku Charlotta zdecydowała się wyjść za mąż za księcia koburskiego Leopolda, Anglikom nie przeszkadzało ani to, że był biedny jak mysz kościelna, ani to, że był najmłodszym synem mało znaczącej niemieckiej dynastii. Największym dotychczasowym osiągnięciem rodziny pana młodego było wydanie jednej z córek za rosyjskiego następcę tronu… W akceptacji księcia pomógł z pewnością jego urok osobisty, wybitna uroda – niektórzy opisywali go jako najprzystojniejszego mężczyznę Europy. Poza tym Charlotta była w nim zakochana. Nie przeszkodziło to jej jednak podobno chichotać w momencie, gdy – składając przysięgę ślubną – jej przyszły małżonek obiecywał dzielić się z nią całym swym doczesnym majątkiem…
Gdzie ginekologów trzech…
Wiosną 1817 roku księżniczka – po dwóch poronieniach – spodziewała się dziecka. Opiekę nad ciężarną powierzono trzem specjalistom: doktorom Richardowi Croftowi, Matthew Baillie’owi oraz Johnowi Simmsowi. Co ważne, Croft i Baillie byli szwagrami – obaj poślubili córki największego ówczesnego autorytetu w dziedzinie położnictwa, zmarłego w 1815 roku doktora Thomasa Denmana. Z kolei głównym polem działalności Simmsa była… botanika.
Croft – jak wynika z jego notatek – potraktował swoje zaszczytne zlecenie niezwykle poważnie. Obawiając się, że i tym razem Charlotta może nie donosić ciąży, postanowił przejąć pełną kontrolę nad jej życiem. Przygotował nawet szczegółowy plan dnia oraz opracował dla niej specjalną dietę. Księżniczka miała wstawać około 9, przed 10 jeść skromne śniadanie, a o 14 lunch złożony z niewielkiej ilości chleba, owoców i mięsa. Wieczorny posiłek miał składać się z lekkostrawnych, wyłącznie gotowanych potraw. Te zalecenia były oczywiście rozsądne, ale pacjentce podawano bardzo małą ilość jedzenia.
Lekarz zalecał też krótkie codzienne spacery i przejażdżki konne oraz kąpiele, a także… lewatywę. Charlottę poddawano również regularnie puszczaniu krwi. Wszystkie te działania pozostawały w zgodzie z ówczesnymi prawidłami medycyny. Według wskazówek medycznych autorytetów, między innymi Denmana – teścia dwóch ginekologów Charlotty – kobiety w ciąży powinny bowiem przestrzegać restrykcyjnej diety, by dziecko nie było zbyt duże, co miało ułatwiać poród. Puszczanie krwi miało z kolei poprawiać ogólny stan i samopoczucie pacjentek! Gdy pod koniec ciąży Charlotta zaczęła uskarżać się na bóle głowy, lekarze zdecydowali, by stosować ten zabieg nawet częściej.
Dworski biuletyn informował jednak, że niekiedy puszczanie krwi nie przebiegało bezproblemowo: księżniczka mimo drakońskiej diety bardzo przytyła (choć nie można wykluczyć, że był to raczej efekt opuchlizny). Coraz trudniej było więc znaleźć właściwe miejsce do nacięcia żyły…
Poród pomyłek
Na początku października do Claremont House na stałe wprowadzili się dr Croft oraz mamka, która miała przejąć opiekę na dzieckiem. Był to znak, że poród może zacząć się w każdej chwili. Przez długie tygodnie nic się jednak nie działo – Charlotta coraz bardziej przybierała na wadze, lekarze nadal nie pozwalali jej najeść się do syta i regularnie puszczali jej krew, a cały kraj z niecierpliwością czekał na wiadomość o narodzinach książęcego potomka.
W końcu ok. godziny 7 wieczorem 3 listopada 1817 roku księżniczka poczuła pierwsze skurcze. W nocy akcja porodowa postępowała jednak bardzo powoli. Mimo to Croft zdecydował się wezwać urzędników, którzy musieli być obecni przy narodzinach potencjalnego następcy tronu, w tym arcybiskupa Canterbury i ministra straw wewnętrznych. Przez kolejne kilkadziesiąt godzin czekali na informację o rozwoju sytuacji w pokoju sąsiadującym z sypialnią, w której Charlotta zmagała się z bólami porodowymi.
Dopiero po 26 godzinach rozpoczęła się druga faza porodu, która również przebiegała bardzo powoli. Croft pilnie wezwał na odsiecz swoich kolegów. Konsylium opóźniło się jednak, ponieważ Simms przybył dopiero 5 godzin po wezwaniu.
Trzej medycy jednogłośnie orzekli, że najlepszym rozwiązaniem będzie obserwacja położnicy i spokojne oczekiwanie na dalszy rozwój wypadków. A ten nie wróżył nic dobrego – osłabiona i zdenerwowana pacjentka czuła się coraz gorzej. Co więcej, pewne symptomy, m.in. zielonkawy płyn owodniowy, sugerowały, że życie dziecka jest zagrożone.
W końcu, po blisko 50 godzinach zmagań, o 9 wieczorem w środę 5 listopada, Charlotta „siłami natury” wydała na świat blisko 4,5-kilogramowego chłopca. Niestety noworodek był martwy. Przerażony Simms próbował co prawda reanimacji i gorących kąpieli, ale serce dziecka nie zaczęło bić. Chłopiec najprawdopodobniej nie żył już przynajmniej od kilku godzin.
Charlotta, mimo zmęczenia, czuła się dość dobrze. Jednak niedługo przed północą księżniczka zaczęła uskarżać się na mdłości i bóle głowy; później doszły do tego: nieregularny puls, trudności z oddychaniem i drgawki. Lekarze, najwyraźniej nie wiedząc, co robić, zdecydowali się podać jej środki uspokajające i nasenne. Równocześnie faszerowali ją różnego rodzaju ziołowymi nalewkami. Charlotta wreszcie mogła też najeść się do syta. Nic jednak nie pomagało. Stan pacjentki pogarszał się z każdą chwilą. Księżniczka zmarła przed świtem 6 listopada.
Klęska sił natury
Sekcja zwłok, zarówno matki, jak i dziecka nie wskazała jednoznacznie przyczyny śmierci. Również historycy medycyny nie są pewni, co mogło ją spowodować. Najczęściej pada sugestia, że dziecko udusiło się w czasie drugiej fazy porodu. Księżniczka zaś zmarła w efekcie krwotoku wewnętrznego lub – na co wskazywałby przebieg ostatnich godzin jej życia – zatoru płucnego (którego nie zidentyfikowano w czasie autopsji, ponieważ po raz pierwszy opisano go dopiero w 1846 r.). Ponadto lekarze podkreślają dziś zgodnie, że Charlotta musiała być po porodzie w bardzo złym stanie. Niemal przez cały czas (2 dni i 2 noce!) nie spała i nie jadła, a jej organizm był już wcześniej osłabiony dietą i puszczaniem krwi.
Nie bez znaczenia było też niezdecydowanie lekarzy. Tego typu opinie pojawiły się zresztą już wkrótce po tragedii. Nawet Napoleon przebywający na Wyspie św. Heleny na wieść o wydarzeniach w rezydencji pod Londynem miał zapytać: „Cóż stało się z Anglikami, że nie ukamienowali jej położnika?”.
Zadziwiające, że medycy nie użyli kleszczy, które już od dawna były znane i z sukcesem stosowane w podobnych sytuacjach. Możliwe, że obawiali się odpowiedzialności w przypadku, gdyby poród kleszczowy spowodował komplikacje. Nie można też wykluczyć, że Croft i Baillie po prostu woleli zastosować się do zaleceń teścia, który w swym podręcz-niku ginekologii i położnictwa dyskredytował użycie wszelkich narzędzi. Za największy sukces uprawianych przez siebie gałęzi medycyny uznawał powrót do polegania na siłach natury. Lekarze księżniczki zastosowali się zatem do obowiązujących zasad, jednak w przypadku Charlotty decyzja ta okazała się tragicznym błędem.
Croft zdawał sobie chyba z tego sprawę. Pomimo zapewnień ze strony Leopolda i księcia regenta, że nie obwiniają go o śmierć Charlotty, i podziękowań za opiekę, jaką ją otaczał, nigdy nie otrząsnął się z szoku.
W marcu 1818 roku lekarz popełnił samobójstwo, strzelając do siebie z pistoletu. Jak mówi legenda, obok jego ciała znaleziono egzemplarz „Straconych zachodów miłości” Szekspira otwarty na stronie ze słowami: „Bóg z tobą, miły panie. Gdzie księżniczka?”. Odbierając sobie życie, nieszczęsny medyk stał się trzecią ofiarą „potrójnej położniczej tragedii”. Po śmierci Charlotty i jej synka brytyjscy położnicy szczęśliwie zmienili nastawienie do stosowania kleszczy, co ocaliło życie tysiącom kobiet i dzieci.
Dla dynastii hanowerskiej śmierć Charlotty miała praktyczny wymiar – księżniczka była następczynią tronu, jej syn miał kiedyś zostać władcą imperium. Gdy ich zabrakło, mocno już wiekowi synowie Jerzego III ruszyli na wyścigi do ołtarza, żeby w końcu doczekać się legalnych potomków. Zwycięzcą okazał się książę Kentu Edward. Jego córka Wiktoria została jedną z najsławniejszych kobiet władczyń w dziejach, a jej imię dało nazwę całej epoce w historii Anglii.