Na liście pozostaliby natomiast spadochroniarze związani z siłami specjalnymi Stanów Zjednoczonych. Jak się okazuje, w okresie zimnej wojny dokonywali oni skoków z przenośną bronią jądrową. Taka amunicja była umieszczana w specjalistycznych plecakach. Dokładniej rzecz biorąc, były to odpowiedniki tzw. walizkowych bomb atomowych, które mogły być wykorzystywane w czasie działań dywersyjnych.
Czytaj też: Odnaleziono tajny okręt podwodny z czasów II WŚ. Jego poszukiwania trwały kilkadziesiąt lat
Okres zimnej wojny słynie z nieco szalonych pomysłów, ale w zasadzie nie ma się co temu dziwić. Napięcia między Amerykanami i Sowietami było ogromne, a obie strony nie miały pewności co do faktycznych planów swoich przeciwników. Zarówno Stany Zjednoczone jak i Związek Radziecki przeznaczały gigantyczne kwoty na rozwój technologii, które pozwoliłyby im pozostać co najmniej o krok przed konkurencją.
Oczywiście część tych projektów miała zupełnie otwarty charakter, ponieważ chodziło w nich o pokazanie swojej dominującej pozycji. Nie bez przyczyny złote lata eksploracji kosmosu rozpoczęły się właśnie w okresie zimnej wojny, kiedy to Amerykanie i Sowieci prześcigali się w pomysłach na zdobycie palmy pierwszeństwa w kontekście podboju przestrzeni kosmicznej. Inne przedsięwzięcia były natomiast zdecydowanie bardziej tajne i obejmowały działania czysto militarne.
Broń jądrowa transportowana w plecakach była częścią projektu SADM (Special Atomic Demolition Munition) realizowanego w okresie zimnej wojny
Na przykład projekt SADM (Special Atomic Demolition Munition) nigdy nie przeszedł z fazy przygotowań do realizacji na potrzeby działań dywersyjnych na terenach wroga. I w zasadzie powinniśmy się z tego cieszyć, ponieważ pomysł ten był dość ekstrawagancki i nie ma pewności, jak mógłby wyglądać w praktyce. Walizkowe bomby jądrowe (a w zasadzie ich amerykańskie odpowiedniki) miały służyć jednostkom do zakradania się na tereny przeciwnika (na przykład poprzez skok ze spadochronem) i prowadzenia tam akcji dywersyjnych.
Taki pojedynczy plecak ważył mniej więcej 70 kilogramów, podczas gdy same głowice bojowe – W-54/B-54 – około 23-25 kilogramów. Jeśli chodzi o rozmiary, to mówimy o obiektach mających około 60 centymetrów długości i 40 centymetrów szerokości. Taka przenośna broń jądrowa została włączona do arsenału armii amerykańskiej w 1954 roku, a w 1955 roku przeprowadzono jeden z pierwszych testów. Odbył się on na terenie Nevada Test Site. W konsekwencji wybuchu doszło do powstania krateru mającego około 90 metrów średnicy i 40 metrów głębokości. O ile jednak cięższe ADM (Atomic Demolition Munition) nie nadawały się do transportu na plecach, tak SADM miały lepiej sprawdzać się w tej roli.
Czytaj też: Jakie modły odprawiano w świątyni nazistów? Tajemnicza budowla do dziś zdobi ten region Polski
Lżejsze odpowiedniki miały służyć do udaremniania poczynań wrogich sił, choćby poprzez wysadzanie ufortyfikowanych struktur, tuneli, przełęczy górskich i wiaduktów. Amunicja SADM musiała być przenoszona przez dwuosobowe zespoły spadochronowe. Taki podział miał na celu upewnienie się, że detonacja nie będzie przypadkowa bądź pochopna, dlatego kody potrzebne do wywołania eksplozji dzielono między obu operatorów. Bez połączenia tych kodów nie było możliwości doprowadzenia do wybuchu. I choć opisywana broń nigdy nie została wykorzystana na terenach wroga, to sama idea wydaje się naprawdę intrygująca. O sprawie zrobiło się głośno w 1984 roku, gdy informacje na ten temat rozeszły się nie tylko po Kongresie, ale również wśród opinii publicznej. Z biegiem lat projekt SADM wzbudzał jednak coraz mniejsze zainteresowanie i został porzucony w 1989 roku.