Jak zwykle w takim przypadku bardziej przytomni obserwatorzy natychmiast chwycili za telefony i skierowali soczewki aparatów fotograficznych w kierunku nietypowego obiektu. Liczne nagrania, które pojawiły się w sieci, przedstawiają pozornie wolno przemieszczający się (w rzeczywistość prędkość w górnej warstwie atmosfery wynosiła ok. 25 000 km/h) po niebie bolid, który zaskakująco długo rozświetla nieboskłon, po drodze ulegając fragmentacji na kilka mniejszych elementów. Mieszkańcy Melbourne i okolic nie tylko mieli okazję obserwować fascynujące zjawisko świetlne. Oprócz tego mogli usłyszeć moment, w którym szczątki spadającego obiektu dosięgnęły niższych warstw atmosfery i wywołały wyraźnie słyszalne zjawisko gromu.
Czytaj także: Wszędzie wokół latają niebezpieczne skały. W końcu z któraś w nas uderzy. Ile ich jest?
Także i w tej sytuacji nie było nikogo, kto mógłby szybko wyjaśnić, co tak naprawdę spadło na terytorium Australii. Wiadomo było jedynie, że ów obiekt musiał być sporych rozmiarów i przynajmniej jakaś jego część musiała mieć dużą gęstość. W przeciwnym razie spłonąłby w atmosferze na długo przed osiągnięciem niższych warstw atmosfery.
Bardziej doświadczony obserwator nieba byłby jednak w stanie powiedzieć coś więcej o samym obiekcie. Charakterystyczny pomarańczowy kolor ognistej kuli wyraźnie widoczny na nagraniach wskazuje bowiem, że nie mamy tu do czynienia ani z mniejszym, ani z większym okruchem skalnym. Taki kolor wskazuje bowiem na znaczącą ilość metali lub plastiku.
Czytaj także: Perseidy 2023: nie przegap nocy spadających gwiazd. Jak oglądać najciekawszy rój meteorów?
Skoro jednak nie mieliśmy tu do czynienia ze spadającym samolotem (całe szczęście) oznacza to, że w atmosferę Ziemi nad Australią wszedł po prostu jakiś większy śmieć kosmiczny, który jakiś czas temu ludzkość sama umieściła na orbicie okołoziemskiej.
Problem jednak w tym, że żadna z sieci monitorujących trajektorię lotu śmieci kosmicznych nie prognozowała tego konkretnego upadku. Wstępna analiza przeprowadzona przez niezastąpionego i popularnego na Twitterze astronoma Jonathana McDowella wskazuje, że być może był to trzeci stopień rakiety Sojuz-2, która w poniedziałek wystartowała z kosmodromu w Plesiecku w Rosji, aby wynieść na orbitę satelitę nawigacyjnego GLONASS-K2. Warto jednak pamiętać, że jak na razie to tylko przypuszczenia.
Aby ustalić co tak naprawdę widzieli mieszkańcy Melbourne, naukowcy poprosili naocznych świadków o zgłaszanie swoich obserwacji tak, aby można było jak najdokładniej odtworzyć rzeczywistą trajektorię lotu oraz kierunek z jakiego ów bolid nadleciał. Dopiero na podstawie takich danych możliwe będzie ustalenie tożsamości obiektu, który niezapowiedzianie wrócił na Ziemię.
Choć samo zdarzenie wyglądało naprawdę spektakularnie, to jednak warto zastanowić się nad jego szerszymi implikacjami. Jeszcze dekadę temu na orbicie było około 2000 satelitów. Teraz sam SpaceX posiada ponad 5000 własnych satelitów. Pozostała reszta świata posiada drugie tyle. Sytuacja jednak będzie szybko się zmieniała. Możliwe, że w ciągu dekady na orbitę trafi nawet 100 000 satelitów. Po zakończeniu pracy będą one musiały też wrócić na Ziemię, aby nie stanowić zagrożenia dla innych aktywnych satelitów. Możliwe zatem, że taki widok już za kilka, kilkanaście lat stanie się naszą codziennością.