Oskar Daubmann po 16 latach wrócił z francuskiej niewoli, stając się bohaterem upadającej Republiki Weimarskiej. Problem w tym, że do domu przybył nie zaginiony żołnierz, ale podszywający się pod niego złodziejaszek. I długo nikt nie zauważał różnicy
Na drugi dzień gazety w całych Niemczech opublikowały ów list, a Niemcy czytali go z wypiekami na twarzach, przeklinając Francuzów: 16-letnia niewola rodaka, rana od bagnetu zadana ręką francuskiego żołnierza, lazaret w Amiens, gdzie Oskar leżał 12 tygodni, nieudana ucieczka, wyrok 20 lat więzienia. Potem podróż statkiem z Marsylii do Algierii, cierpienie na pustyni, upały, więzienie w Constantine, praca w szwalni. Cela pięć kroków na trzy; dodatkowe kary. Misternie uszyta historia składała się jeszcze z kilku dramatycznych epizodów: oto bohater zdobył konia, na którym tak długo galopował, aż zwierzę padło; maszerował trzy miesiące do Tunisu, by w końcu ukryć się na włoskim statku. Kapitan, który początkowo chciał wydać uciekiniera, w końcu zgodził się zabrać go do Palermo. Informacja, że uznany za zabitego po latach wraca do domu, rozeszła się błyskawicznie i Endingen oszalało z radości. „Ostatni jeniec I wojny światowej” wraca 29 maja 1932 r. owacyjnie witany przez 15 tys. mieszkańców rodzinnego miasta: odbiera honory, słucha fanfar. Szczęśliwi rodzice rozpoznają w hochsztaplerze rodzonego syna. Mimo że ma zupełnie inny kolor oczu… Takie jak niepokaźny Szwajcar spod Bazylei Karl Ignaz Hummel, który od 11. roku życia utrzymywał się z drobnych kradzieży i oszustw.
Niemcy klękają przed bohaterem
Z zawodu Hummel był krawcem – w praktyce nigdzie nie pracował. Chciał dostać się do Algierii, do Legii Cudzoziemskiej. Opuścił ciężarną żonę Niemkę Krescentię i wyjechał z domu rowerem. Bez grosza dotarł do Neapolu. Wtedy postanowił zawrócić. By nie płacić za podróż do Niemiec, krawiec wymyślił, że podszyje się pod zaginionego Oskara Daubmanna. Poznał go w szkolnych czasach, kiedy bywał u wuja w Endingen. Jak na krawca przystało, uszył zgrabną, pełną przygód historię cudownie ocalałego bohatera.
Zmartwychwstały Oskar Daubmann nie znosił dobrze szumu wokół swojej osoby: na spotkaniach z weteranami, mieszkańcami, fotografami raz wydawał się osobliwie bojaźliwy, innym razem – agresywny. Wszechobecne podniecenie jego powrotem, przyjęcia, nawet propozycja filmowa dodawały mu jednak animuszu. Nadszedł telegram powitalny od przewodniczącego Landtagu [sejmu krajowego – przyp. red.]; sam prezydent Hindenburg osobiście postarał się o zabezpieczenie przyszłości Oskara Daubmanna. Pisarz Anton Fendrich opublikował artykuł we frankfurckiej gazecie, w którym wielbił jego bohaterstwo. Artykuł stał się manifestem nacjonalistów wszelkiej maści. Opowieści o cierpieniach Oskara wzniecały u tysięcy ludzi uprzedzenia wobec wojennego wroga. Niemcy żądali międzynarodowego potępienia Francji. Przyszły szef propagandy III Rzeszy Joseph Goebbels w odwecie za losy rodaka niemal groził wojną w gazecie nazistowskiej „Der Angriff” (niem. Atak): „W tej minucie powstają mściciele Daubmanna, którzy odpłacą sadystycznym Francuzom za czyny dokonane na niemieckim bojowniku frontowym”. Za kilka miesięcy Hitler miał przejąć całkowitą władzę. Tymczasem ktoś zorientował się w mistyfikacji. Anton Bumiller, oficer z Sigmaringen w Badenii- Wirtembergii, znał prawdziwego Daubmanna, który służył w jego jednostce. Dawny zwierzchnik Daubmanna nie wydał jednak krawca: wykorzystał sytuację, by się wzbogacić. Bumiller organizował spotkania o wydźwięku narodowościowym i narodowosocjalistycznym – „bohater Daubmann” mógł nadal świętować i zarabiać na swojej historii. Razem z „menedżerem” oczywiście. Karl Ignaz Hummel nie przypuszczał, że jego historia stanie się żyłą złota. Wszedł w rolę bohatera. W sprzedaży pojawiły się daubmannowe dewocjonalia, pocztówki z autografami, które sprytny menedżer kazał wydrukować; powstała biografia. Za każde publiczne wystąpienie bohatera żądano 200 marek. To była pokaźna suma w czasach ubóstwa i bezrobocia. Krawiec nie mógł wybrać lepszego momentu dla swojego entrée jako narodowego symbolu: w lipcu 1932 r. odbywały się wybory do Reichstagu. Nacjonaliści zwyciężyli wynikiem 37,2 proc., całej opozycji udało się wspólnie uzyskać 43,3 proc. wszystkich głosów. Nacjonaliści potrzebowali Daubmanna, a on ich.
Tu i ówdzie podnosiły się jednak głosy, że coś w historii Daubmanna się nie zgadza. Szkolni koledzy podważali tożsamość i szczegóły historii „bohatera”, nie mogli w tym Oskarze rozpoznać kumpla. 16-letnia niewola nie wpływa przecież na kolor oczu, które z brązowych stały się szarozielone. Nie znika z twarzy blizna od strzału ze śrutu, nie zmieniają się ruchy… Jednak wątpliwości policji, artykułowane od początku, były ignorowane – zginęły w euforii powitań i w antyfrancuskiej atmosferze.
Oszustwo i blamaż
Rząd Rzeszy wystosował do francuskiego rządu dwie oficjalne prośby o opis losów Daubmanna. W nocie z 5 września 1932 r. Paryż odpowiedział, że w licznych źródłach – archiwum służby zdrowia, zamkniętych archiwach więzienia wojskowego w Lyonie i Amiens, dokumentach więzienia cywilnego w Amiens oraz sądów wojskowych w Lyonie, Amiens, Rouen, Awinionie, Marsylii – nie odnaleziono śladu Daubmanna. Co więcej, osadzenie żołnierza w północnej Afryce byłoby sprzeczne z francuską praktyką penitencjarną! Francuskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych po trzymiesięcznych badaniach „przypadku Daubmanna” wykluczyło wiarygodność eksżołnierza. Francuscy nacjonaliści byli wręcz gotowi zapłacić „domniemanemu jeńcowi wojennemu” milion franków za dowód, że był więziony czy wysłany do afrykańskich kolonii. Także właściciele statku, którym miał przypłynąć z Afryki, zapewniali, że „ten człowiek nie jest im znany ani jako osoba, ani z nazwiska”. Nawet niemiecki konsulat w Tunisie informował, że Daubmann nie mógłby się żywić podczas ucieczki mlekiem kokosowym – w tym regionie nie rosły palmy kokosowe… Policja z Karlsruhe posłała wreszcie do Endingen urzędnika i lekarza sądowego – wszak Daubmann powinien mieć bliznę po ranie zadanej przez francuskiego żołnierza! Lekarz nie miał wątpliwości – w tajnej korespondencji do sądu napisał: „Żadna blizna od bagnetu! Blizna pochodzi z operacji żołądka!”. Na podstawie odcisków palców rozpoznano Karla Ignaza Hummla. 11 października 1932 r. oszusta zatrzymano. Zanim fałszerstwo zostało zdemaskowane, minęło niemal 5 miesięcy.
Matka prawdziwego Oskara nie mogła się uspokoić po odkryciu prawdy i kolejnym szoku, wzywała tylko Maryję Dziewicę na pomoc. Ojciec Oskara od początku miał chłodny stosunek do „cudownego powrotu syna”. Narodowi socjaliści na wieść, że ich bohater jest oszustem, stracili rezon. Mimo że Hitler okrzyknął przypadek jednostronną manipulacją, naziści woleli przemilczeć międzynarodowy blamaż. Rząd niemiecki podziękował francuskiej stronie za pomoc oraz – wprawdzie ustnie – przeprosił za bezpodstawne oskarżenia. 12 stycznia 1933 r. Karl Ignaz Hummel został skazany przez Sąd Okręgowy we Freiburgu na 2 i pół roku więzienia – za fałszowanie dokumentów, oszustwo i używanie cudzego nazwiska. Nazistowski reżim nie mógł Hummlowi zapomnieć kompromitacji. Po odsiadce w 1935 r. pod eskortą SS trafił do innego miejsca odosobnienia. Wolność zawdzięczał dopiero Amerykanom – swoją karę tak naprawdę zakończył w 1945 r. Rok później ożenił się z wdową Liną Haussmann (pierwsza żona rozwiodła się z nim w 1932 r.). Zmarł 20 stycznia 1954 r. w domku przy Schlossergasse 1 w Schwäbisch Hall. Jego historia ponownie ujrzała światło dzienne w 1998 r., kiedy przygotowywano policyjne akta do złożenia w centralnym archiwum.