Blaski i cienie „płynącego świata”. Kultura japońskich mieszczan epoki Edo

21 października 1600 roku pod Sekigaharą wojska dążącego do jednowładztwa Tokugawy Ieyasu rozbiły armię dajmio wchodzących w skład rady regencyjnej sprawującej rządy nad Japonią w imieniu małoletniego syna niedawno zmarłego dyktatora wojskowego Toyotomi Hideyoshiego-Hideyoriego. Po tej wiktorii supremacja Ieyasu stała się niekwestionowana, co potwierdziło przyznanie mu w trzy lata później przez cesarza tytułu szoguna. Zaczęła się nowa epoka w historii Kraju Kwitnącej Wiśni, którą od nazwy stolicy szogunatu, znajdującej się w miejscu dzisiejszego Tokio, zwykło się nazywać epoką Edo.
Blaski i cienie „płynącego świata”. Kultura japońskich mieszczan epoki Edo

Zapoczątkowana przez zwycięzcę spod Sekigahara dynastia szogunów miała okazać się nad wyraz długowieczna, podobnie jak porządek, który narzuciła cesarstwu. Po ponad stuleciu krwawych wojen domowych w Japonii zapanował wreszcie spokój, który trwać miał przez blisko ćwierć millenium. Fundamenty, na których opierał się reżym, wzmocnił wnuk Ieyasu – Iemitsu, który dokonał szeregu reform mających umożliwić bakufu, tj. rządowi wojskowemu, pełniejszą kontrolę nad państwem. Za rządów trzeciego szoguna z rodu Tokugawów miała miejsce gigantyczna akcja redystrybucji majątków ziemskich. Iemitsu podzielił japońskich dajmio na dwie kategorie: „panów wewnętrznych”, których przodkowie walczyli pod Sekigaharą po stronie jego dziadka, i „panów zewnętrznych” wywodzących się z rodów stojących w tamtym czasie w opozycji do Ieyasu lub ociągających się z opowiedzeniem za którąś ze stron. Wyraźnie faworyzował tych pierwszych, których hojnie obdarzał ziemią, odebraną tym drugim. „Panowie zewnętrzni” nie tylko zostali w ten sposób pozbawieni znacznej części dochodów, ale także  po odebraniu dawnych włości wyekspediowano ich na krańce Wysp Japońskich.

Inną innowację stanowił system „zmiany w służbie” narzucający dajmio obowiązek spędzania co drugiego roku w stolicy u boku szoguna. Rodziny magnatów musiały  przebywać w Edo przez cały czas, w efekcie czego kolejne generacje możnowładców czuły coraz słabszą więź z własną ojcowizną – synowie dajmio w rodzinnych włościach pojawiali się dopiero po osiągnięciu pełnoletności. Przejazdy z często odległych prowincji do siedziby bakufu musiały być odpowiednio okazałe, co generowało potężne koszty. W efekcie książęta, którzy w innym przypadku mogliby wykorzystywać swoje bogactwa do podejmowania prób wyrwania władz z rąk Tokugawów, byli zbyt wycieńczeni ciągłym kursowaniem w tę i z powrotem, a ich skarbce mocno cierpiały zarówno ze względu na konieczność opłacania wspaniałych pochodów głównymi traktatami Japonii, jak i potrzebę utrzymywania luksusowych rezydencji w Edo.

Zmiany dotknęły też zwykłych samurajów. Dawniej zamieszkiwali oni w swych lennach, nadzorując chłopów, z których pracy żyli. Teraz całkowicie odizolowano ich od ludności wiejskiej, nakazując przenieść się do miast czy to do przyzamkowych stolic hanów (tj. księstw), których  dajmio służyli, czy też do innych ośrodków. Przez blisko ćwierć millenium klasa wojowników nie musiała chwytać za miecze, nieliczni, którzy znaleźli pracę w służbach porządkowych, wciąż mieli okazję korzystać z broni, większość jednak z rycerzy przemieniła się w urzędników i dworzan. A w każdym razie ci, którzy mieli szczęście, bo spora liczba samurajów popadła w ubóstwo, z którego nie mogła się wydobyć, gdyż prawa szogunatu zakazywały im podjęcia pracy zarobkowej. Podstawą utrzymania wojowników miała być pensja wypłacana im co roku przez seniora, a obliczona na podstawie wysokości zbiorów ryżu w ich dawnych lennach. System ten z czasem zaczął stawać się niewydolny, gdyż pobory samurajów przez cały okres Edo pozostawały tej samej wysokości, podczas gdy z upływem dziesięcioleci narastająca inflacja powodowała ciągły wzrost cen. Ostatecznie dumni wojownicy uzależnili się od pogardzanych przez siebie kupców, u których musieli zaciągać pożyczki, a niektórzy (o zgrozo!) w zamian za pieniądze adoptowali mieszczańskich synów lub brali ślub z kupieckimi córkami.

Szogun Tokugawa Iemitsu krótko trzymał podległych mu dajmio. Tu widzimy japońskich magnatów w trakcie audiencji u jednowładcy/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Skoro już wspomnieliśmy o samurajach, warto zatrzymać się nad podziałem społecznym, który bakufu narzuciło swoim poddanym. Społeczeństwo czasów Tokugawów było stricte klasowe. Ludność podzielono na cztery grupy zajmujące kolejne szczeble drabiny społecznej, skonstruowanej na bazie filozofii neokonfucjańskiej. Na samym szczycie znajdowali się samurajowie stanowiący klasę rządzącą, do której zaliczano zarówno dajmio, jak i ich wasali. Obejmowała ona około 7% populacji. Poniżej znajdowali się chłopi stanowiący 80% mieszkańców Japonii. Mimo pozornie wysokiej pozycji społecznej i faktu, że gospodarka kraju opierała się na rolnictwie, ich życie nie należało do najłatwiejszych. Rząd w ramach podatków odbierał im połowę plonów, zabraniał swobodnego przemieszczania się i raz za razem wydawał ustawy mające ograniczyć wiejski „zbytek”, np. zakazując wieśniakom picia herbaty. Z drugiej strony wioski de facto rządziły się same i urzędnicy państwowi rzadko ingerowali w ich sprawy. Kolejną klasę stanowili rzemieślnicy, na samym końcu zaś plasowali się kupcy, których oficjalna ideologia uważała za pasożytów i darmozjadów żyjących z pracy cudzych rąk. Zarówno rzemieślników, jak i kupców, określano wspólnym terminem chōnin, oznaczającym mieszczan. I to właśnie oni będą głównymi bohaterami naszej opowieści.

Poza systemem plasowała się wcale niemała liczba wyrzutków, takich jak aktorzy i prostytutki czy tzw. eta, czyli „nieczyści” ludzie zajmujący się z pokolenia na pokolenie pracami uznawanymi przez buddyjskich Japończyków za kalające ze względu na związek ze śmiercią i krwią. Eta pracowali więc w rzeźniach i garbarniach, asystowali katom przy zadawaniu tortur skazańcom i grzebali zwłoki. Powszechnie nimi pogardzano i unikano. O skali niechęci do tej grupy społecznej najlepiej świadczy fakt, że nawet we współczesnej Japonii potomkowie jej członków, zwani burakumin, spotykają się z licznymi uprzedzeniami i niewielu jest chyba japońskich rodziców, którzy chcieliby, by ich córka wyszła za mąż za kogoś, kogo przodkowie w epoce Edo należeli do tej kasty.

W najludniejszym mieście świata

Rządy Tokugawów przyniosły Japonii nieprawdopodobny wręcz wzrost gospodarczy. Odizolowany od światowych rynków Kraj Kwitnącej Wiśni skupił się na handlu wewnętrznym. Długotrwały pokój i porządek sprzyjały wymianie towarów i wzrostowi fortun. Kupcy, mimo iż pogardzani przez klasę rządzącą, w pełni wykorzystywali nowe możliwości. W wielkim biznesowym ośrodku, jakim była Osaka, miasto zdominowali bogaci handlarze ryżem, u których dajmio wymieniali zbiory ze swoich lenn na gotówkę potrzebną do utrzymania pałaców w Edo, prowadzenia odpowiedniego stylu życia i wypłacania poborów samurajom. Kupcy z Osaki udzielali też magnatom kredytów pod zastaw przyszłych plonów, a by ułatwić przepływ gotówki między swoim miastem a stolicą szogunatu, gdzie mieszkali książęta, zaczęli otwierać w Edo filie swoich firm, w których za okazaniem wystawionego przez spółkę macierzystą weksla można było odebrać gotówkę. Kwity owe z czasem same stały się przedmiotem handlu, sprzedawano je i kupowano. Jako że postępująca inflacja doprowadziła w końcu do sytuacji, w której dajmio nie byli w stanie zapewnić sobie odpowiednich dochodów, z czasem biznesmeni z Osaki oraz stolicy szogunatu zaczęli udzielać magnatom pożyczek i to na wysoki procent. W ślad za swymi podwładnymi poszło w końcu i bakufu, które również musiało łatać kredytami rozrastającą się dziurę finansową. Problem polegał na tym, że szlachetnie urodzeni klienci nie zawsze byli uczciwi, często zdarzało się, iż zapożyczony dajmio albo nawet sam szogun, gdy przychodził termin spłaty długów, wykorzystując swą pozycję i władzę, odmawiał zwrotu pieniędzy! Niejeden bogaty kupiec nieźle się przejechał na robieniu interesów ze szlachtą, a byli i tacy, którym miast zysków przyniosły one ruinę.

Rozwijało się rolnictwo, coraz większy areał ziemi był uprawiany, a chłopi zaczęli wykorzystywać nowocześniejsze metody uprawy. Pospolite stało się używanie nawozów, takich jak choćby mączka rybna. W efekcie zbiory rosły, co sprzyjało szybkiemu zwiększaniu się populacji. Jak szacują historycy, w przeciągu XVII wieku liczba mieszkańców Japonii wzrosła dwukrotnie!

Przy zamkach dajmio rozwijały się ośrodki miejskie, które prowadziły ze sobą ożywiony handel. Ten ostatni ułatwiała wyśmienita sieć zadbanych dróg, wzdłuż których stały posterunki policji i zajazdy oferujące podróżnikom miejsce na spoczynek oraz ciepły posiłek. Mimo iż teoretycznie władze narzucały Japończykom ograniczenia w przemieszczaniu się po kraju, na traktach trwał ożywiony ruch. Mijali się tu wozacy przewożący towary, okazałe orszaki dajmio zdążających do Edo lub wracających do swoich włości, pielgrzymi wędrujący ku słynnym chramom shinto bądź świątyniom buddyjskim, a nawet zwyczajni turyści podróżujący dla przyjemności! O tym, że ostatnie zjawisko stawało się coraz powszechniejsze, najlepiej świadczy fakt, że na japońskim rynku wydawniczym zaczęły ukazywać się przewodniki po sławnych miejscach i poradniki dotyczące tego, jak wygodnie i bez przeszkód podróżować, które ostrzegały czytelników choćby przed piciem nieprzegotowanej wody z przypadkowych studni lub wyjaśniały, w jakiej kolejności goście zajazdu powinni korzystać z kąpieli. Widoki, jakie rozciągały się wzdłuż dróg, chętnie uwieczniali artyści, tacy jak Hokusai i Hiroshige, szczególnie ten drugi sporo podróżował i impresje z owych wędrówek zawierał we wspaniałych pejzażowych drzeworytach. O skali zarówno wymiany handlowej, jak i intensywności ruchu drogowego, najlepiej świadczy przykład niewielkiego miasteczka Iida, leżącego przy jednej z głównych ówczesnych „autostrad” – trakcie Nakasendō. Tutejsi kupcy zajmowali się zarówno eksportem produktów wytwarzanych w okolicy, jak i tranzytem, wysyłając w przeciągu roku w drogę około 21 000 koni jucznych obładowanych towarami! Warto zaś pamiętać, że, jak już wspomnieliśmy, Iida była niewielkim ośrodkiem.

Japońska piękność na tle mostu Nihonbashi w Edo., który stanowił początkową stację gościńca wiodącego do Kioto. Tłok panujący na moście daje dobre wyobrażenie o tym jak bardzo nasilony był ruch na ówczesnych drogach/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Wzrost gospodarczy i przyrost liczby ludności owocował szybką urbanizacją. W roku 1700 w miastach mających powyżej 10 000 mieszkańców żyło już 10% Japończyków, z czego połowa w ośrodkach o populacji przewyższającej 100 000 osób! Tymczasem w Europie wskaźnik ten był o ponad połowę niższy.

Bijącym sercem Japonii pozostawało Edo. Historia jego powstania i rozwoju stanowi jeden z największych fenomenów w historii ludzkości. W chwili gdy w roku 1590 Tokugawa Ieysau ustanowił je swoją siedzibą, miejscowość ta składała się z kliku rybackich chat stojących na bagnach w miejscu, gdzie rzeka Sumida uchodziła do zatoki Edo. W sto lat później stało tu miasto liczące sobie milion mieszkańców, co czyniło je najludniejszą metropolią ówczesnego świata! XVIII-wieczny Paryż zamieszkiwało dwukrotnie mniej ludzi, zaś Londyn zbliżyć się do japońskiego rekordu miał dopiero na początku XIX wieku, lecz z ówczesną populacją wynoszącą 850 000 Anglików nadal pozostawał daleko w tyle. Dopiero w czasie rewolucji przemysłowej szybko rozrastające się europejskie ośrodki miały prześcignąć japońską stolicę.

To, jak rozplanowana została zabudowa miejska w Edo, stanowi swoistą ciekawostkę i dobrze oddaje stan umysłu ówczesnych władz. Centralny punkt metropolii stanowił olbrzymi zamek rodu Tokugawa. Jego budowę zainicjował Ieyasu, jednakże nie doczekał końca, ostatnią dachówkę położono dopiero po pół wieku wytężonej pracy. To, że cytadela stanowiła oficjalny pępek miasta, widać na mapach z epoki, a dokładniej, czytając ideogramy, którymi opisywano różne lokacje. Te najważniejsze miały podpisy skierowane w kierunki zamku, zaś te, uznawane za mniej interesujące, w odwrotnym. Co więcej, każda mapa stolicy szogunatu, jaka powstała w tej epoce, była skalibrowana tak, aby najbardziej rzucającym się w oczy punktem była forteca szogunów. Wokół cytadeli wyrastały rezydencje dajmio, tworząc istną dzielnicę pałacową zamieszkaną przez dostojników i służących im samurajów. Obejmowała ona aż… 70% obszaru Edo! Dalsze 16% działek otrzymały świątynie i klasztory, zaś zwykłym mieszkańcom pozostawiono zaledwie 14% ziemi zdatnej do zabudowy. Wydawać by się mogło, że w mieście, którego największa część przeznaczona była na szlacheckie rezydencje, to właśnie szlachta stanowić będzie grupę dominującą. Tak się jednak nie stało i metropolia rychło wyrosła na centrum niezwykle żywiołowej kultury plebejskiej, z którą bakufu nieustannie brało się za bary, próbując za pomocą cenzury i kolejnych ustaw antyzbytkowych nauczyć mieszczan moresu i wskazać im ich miejsce na dole drabiny społecznej. Na niewiele się to jednak zdawało, a co gorsza, sami samurajowie z czasem zaczęli ulegać urokom miejskiego życia.

Przeważającą większość mieszkańców Edo stanowili mieszczanie. Grupa ta była bardzo zróżnicowana, na ulicach metropolii spotkać można było zarówno bogatych kupców, jak i ubogich wyrobników ledwie wiążących koniec z końcem. Ci pierwsi mieszkali w okazałych piętrowych rezydencjach o ścianach obłożonych tynkiem wymieszanym ze zmielonymi muszlami małży. Mikstura owa dawała niezwykłe efekty i po pewnym czasie, wystawiona na działanie atmosfery, nabierała gładkości i połysku sprawiających, że w wyłożonej nią ścianie można się było przejrzeć jak w zwierciadle! Dlatego nikogo nie dziwił też widok pięknych mieszczek lub kurtyzan zatrzymujących się przed domami zamożnych biznesmenów, by poprawić sobie fryzurę.

Pospólstwo o takich luksusach mogło jednak zapomnieć. Ubodzy robotnicy, często utrzymujący ze swej pracy pozostawione na wsi rodziny, zamieszkiwali w długich drewnianych domach, podzielonych na niewielkie izby o rozmiarach nierzadko nieprzekraczających trzech metrów kwadratowych. Zdarzało się, że w takiej klitce gnieździło się kilka osób. Panował tam straszliwy zaduch i smród – lokatorzy korzystali ze wspólnych toalet, myć za bardzo nie mieli się gdzie, a śmieci wyrzucali wprost na podwórka. Panujący na tych osiedlach brud ściągał szczury i insekty, które roznosiły choroby. W efekcie, raz za razem w Edo wybuchały epidemie tyfusu, cholery, a nawet dżumy. Duży problem stanowiła też choroba beri beri wywołana złą dietą opartą prawie w całości na białym łuskanym ryżu. Jej przypadki były tak częste, że w końcu przylgnęła do niej nazwa „choroby Edo”.

Zagrożenie jeszcze większe niż zarazy stanowił ogień. Prawie cała miejska zabudowa była drewniana, a w razie pożaru płomienie rozprzestrzeniały się błyskawicznie. Jednym z najtragiczniejszych tego typu incydentów był „pożar długich rękawów” z 18 stycznia 1657 roku. Nazwa wzięła się od absurdalnych okoliczności, w jakich  wybuchł. Otóż, w jednej z buddyjskich świątyń w ramach egzorcyzmu palono właśnie żeńskie kimono, które z racji nagłej śmierci kolejnych jego właścicielek uznano za opętane przez złego ducha. I może rzeczywiście coś w tym było, bo domniemany demon skorzystał z okazji, by narozrabiać jeszcze bardziej – wiatr przeniósł płomień ze stosu, na którym płonęło ubranie, na dach świątyni, który momentalnie zajął się ogniem, ten zaś zaczął przeskakiwać na kolejne budynki. Nie minęło dużo czasu, a już całe miasto płonęło. Klęska dotknęła zarówno mieszkańców dzielnic nędzy, jak i dajmio, a nawet samego szoguna, którego zamek również ucierpiał. Część niedawno ukończonych budowli zamkowych poszła z dymem, a przechowywane w piwnicach cytadeli złoto stopiło się od wysokiej temperatury. Gdy pożoga w końcu wygasła i podliczono straty, okazało się, że w popiół obróciło się 2/3 miasta, a śmierć w płomieniach znalazła 1/3 jego mieszkańców (w chwili katastrofy Edo zamieszkiwało 300 000 ludzi). Na tym jednak nieszczęścia się nie skończyły, bo nim poszkodowani Japończycy zdążyli poukładać sobie w głowie, co właściwie się stało, z nieba spadł śnieg. Szogunat, co prawda próbował ratować sytuację, wydając pogorzelcom ryż z państwowych zapasów, ale i tak do ofiar płomieni po tamtej stronie Styksu dołączyło wielu ich sąsiadów, którzy uszli pożodze tylko po to, by umrzeć z zimna i głodu.

Mimo ogromnej populacji i gęstości zaludnienia większego niż we współczesnym Tokio (sic!) w Edo nadal znaleźć można było ciche i zielone zakątki. Powyżej kwitnące wiśnie na brzegu rzeki Sumidy uchwycone przez słynnego twórcę drzeworytów Hiroshige/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczne

Pożary powtarzały się w Edo z taką regularnością, że obywatele miasta w końcu się do nich przyzwyczaili, a nawet zaczęli z nich żartować, określając mianem „kwiatów Edo”. Poza tym, jak zauważył jeden z ówczesnych pisarzy, to, co dla jednych było katastrofą, dla innych stanowiło dar z niebios – cieśle i kupcy drewnem dzięki ciągłym odbudowom zniszczonych przez płomienie budynków zbijali niemały majątek.

Japońskie carpe diem

W Edo, a także w Osace i Kioto, w kontrze do surowej kultury samurajów zaczęła rozwijać się nowa, żywiołowa kultura odpowiadająca zapotrzebowaniu bogacącej się i coraz bardziej samoświadomej klasy mieszczańskiej. Zamożni kupcy i rzemieślnicy mimo krępujących ich przepisów chcieli korzystać z życia. Z czasem w ich środowisku rozwinął się hedonistyczny ideał postawy wobec życia, znany jako ukiyo, czyli „płynący świat”.

Pojęcie ukiyo wywodziło się z tradycji buddyjskiej. W średniowieczu oznaczało ono pełen cierpienia świat doczesny, co wyrażał sam ideogram, którym zapisywano pierwszy człon tego słowa. Znak uki oznaczał mianowicie „bolesny, trudny do zniesienia”. W epoce Edo jakieś mądre głowy dokonały jednak modyfikacji kombinacji ideogramów, drugi, oznaczający „świat”, zostawiając bez zmian, jednak pierwszy wymieniając na znak czytany w ten sam sposób, lecz znaczący „płynący, ekscytujący”. To, co kryło się za tym pojęciem, wyjaśnić można, odwołując się do starożytnej rzymskiej maksymy carpe diem, czyli „chwytaj dzień”. Wedle zwolenników „płynącego świata” rzeczywistość była ulotna, a czas płynął szybo i nieubłaganie, więc należało wykorzystać go, wyciskając z każdej minuty tyle przyjemności, ile tylko się dało. Postawie takiej sprzyjał sposób traktowania kupców przez władzę – skoro dajmio lub szogun mógł w każdej chwili odebrać zamożnemu biznesmenowi cały jego majątek lub bezkarnie doprowadzić go do ruiny, nie zwracając pożyczki, mieszczenie żyli w ciągłym poczuciu zagrożenia ekonomicznego. W tej sytuacji przehulanie zdobytego ciężką pracą majątku wydawało się rozsądną strategią. Oczywiście, istniało tu pewne stałe napięcie, bo handlarze i rzemieślnicy uważali równocześnie zarabianie pieniędzy za rzecz godną pochwały, podobnie jak przejrzystość w interesach. Jednakże zgrzyty te dawało się załagodzić. Jak pisał wybitny literat końca XVII wieku i największy bodajże piewca „płynącego świata” Ihara Saikaku:

Przed trzynastym rokiem życia człowiekowi brak wyrobienia. Między trzynastym a dwudziestym czwartym lub piątym jest zależny od rodziców. Potem do czterdziestego piątego roku życia musi pracować na siebie i uporządkować sprawy rodzinne. Później zaś może się bez ograniczeń poświęcić poszukiwaniu przyjemności.

Jak się zdaje, pisarz sam chyba zastosował się do własnej rady i osiągnąwszy wiek średni, zajął aktywnym tarzaniem w rozpuście, bo zmarł, mając zaledwie pięćdziesiąt jeden lat. Zapewne z wyczerpania.

Bogacący się mieszczanie chcieli epatować swoimi majątkami, co było o tyle trudne, że szogunat przygotował szczegółową listę przeznaczonych dla nich zakazów. Jednak mieszkańcy Edo, Kioto, Osaki i innych miast z niezwykłą pomysłowością obchodzili krępujące ich przepisy. I tak, gdy bakufu zabroniło im noszenia jedwabnych kimon, miejscy bogacze zaczęli nosić… jedwabną bieliznę i podszywać tymże materiałem swoje bawełniane szaty. Zakaz budowy domów wyższych niż piętrowe wywołał boom na antresole. Zupełną porażką okazało się urzędowe wyliczenie przedmiotów, których mieszczanom nie wolno było posiadać – władze po prostu nie miały dość sil i środków, by przeszukiwać mieszkania kolejnych obywateli! To, że przez całą epokę Edo rząd raz za razem wydawał nowe prawa przeciw zbytkowi i przypominał poprzednie, najlepiej świadczy o tym, że ci, których one dotyczyły, mieli je w głębokim poważaniu.

Centrum kultury ukiyo stały się dzielnice rozkoszy, takie jak Yoshiwara w stolicy szogunatu. Znajdowały się tu zarówno zwykłe zamtuzy, jak i przybytki wysublimowanej rozkoszy, w których gości podejmowały biegłe w sztuce konwersacji, śpiewu i literatury luksusowe kurtyzany znane jako oiran lub tayū. Były one prawdziwymi gwiazdami tych dzielnic, „gdzie nie zapadała noc”, jednakże w XVIII wieku z czasem ich fach zanikł z banalnego powodu – znudziły się klientom, którzy, pragnąc rozrywki intelektualnej, zaczęli głosować nogami i sakiewkami, wybierając raczej usługi gejsz – narodziny tej grupy artystek przypadły właśnie na okres zmierzchu kultury oiran.

Podczas gdy wysokiej klasy kurtyzany żyły w luksusie, większość prostytutek klepała nędzę. Ich los był nadzwyczaj ponury, z reguły pochodziły ze wsi i co może szokować, do burdeli zostały sprzedane przez własnych rodziców! Po podpisaniu kontraktu z właścicielem domu publicznego musiały odpracować dla niego około sześciu lat. Niewielu udawało się przetrwać ten okres, ogromny odsetek pracownic seksualnych z dzielnic rozkoszy umierał na choroby weneryczne krótko po ukończeniu dwudziestego roku życia. W Edo ich ciała owijano słomą (co notabene robiono też z truchłami padłych zwierząt) i przerzucano przez mur jednej z buddyjskich świątyń, w obiegowym slangu zwanej „Śmietniskiem”. Do dziś w Tokio w miejscu tym znajduje się cmentarz, na którym pochowanych jest 11 000 dziewcząt, których życie skończyło się w tak tragicznych okolicznościach.

Widok na Yoshiwarę/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Szogunat próbował jakoś uregulować to, co się wyprawiało w Yoshiwarze i podobnych miejscach, ale wychodziło mu to kiepsko. Samurajom zabraniano uczęszczania do dzielnic rozkoszy, lecz w rzeczywistości byli częstymi ich gośćmi. Przy wejściu panowały tylko dwie zasady – trzeba było mieć pieniądze i zostawić broń na zewnątrz. Gościom, chcącym zachować anonimowość, z pomocą śpieszyły witające ich w progach Yoshiwary sklepy ze słomianymi kapeluszami o szerokim rondzie, którymi można było zasłonić twarz. Cieszyły się one wielkim powodzeniem zarówno wśród samurajów, jak i kapłanów buddyjskich.

Dzielnice rozkoszy stanowiły jednak nie tylko targowiska płatnego seksu. W tutejszych herbaciarniach prowadzono intelektualne rozmowy, tutaj natchnienia szukali pisarze i malarze. Nieprzypadkowo znaczna część najlepszej literatury epoki Edo traktuje właśnie o „płynącym świecie” ziemskich rozkosz, a z najsławniejszych drzeworytów, znanych jako ukiyo-e ,czyli „obrazy płynącego świata”, patrzą na nas ówczesne piękności.

Słowo i obraz

Wśród wielu innych udogodnień epoka Edo przyniosła ze sobą także postęp alfabetyzacji społeczeństwa. Szacuje się, że na początku XIX wieku umiała już czytać ponad połową mężczyzn, a także 20% kobiet. I mówimy tu nie tylko o ludziach z elit czy klasie średniej, ale nawet chłopach! Podczas gdy w Europie  w tym samym czasie wielu rolników nie umiało czytać i pisać, w Japonii Tokugawów rzesze wieśniaków nie tylko posiadło ową sztukę, ale wręcz niektórzy z nich wykorzystywali ją do pisania podręczników rolniczych! Zarówno w miastach, jak i po wsiach, powstawało coraz więcej przyświątynnych szkół, gdzie wszyscy chętni mogli się nauczyć czytania. Warto przy tym pamiętać, że język japoński ma o wiele bardziej skomplikowany system zapisu niż języki europejskie, więc nauka pisma zajmuje mnóstwo czasu i kosztuje wiele wysiłku. Mimo to chcących je poznać nie brakowało. Tym, którym brakowało możliwości długotrwałych studiów, w sukurs przyszli wydawcy, na rynku zaczęły się bowiem pojawiać „zeszyty pisane kaną”, czyli książki, których treść opowiadano za pomocą japońskiego sylabariusza złożonego z zaledwie 96 znaków, zapisując nim słowa, które normalnie oddawano za pomocą pochodzących z Chin ideogramów.

Sztuka druku znana była w Japonii od VIII wieku, jednak przez blisko osiem stuleci nie wykorzystywano jej na większą skalę. Pierwsze ruchome czcionki przywieźli do Kraju Kwitnącej Wiśni jezuici w wieku XVI, a niedługo potem wojska japońskie zdobyły podobną maszynę drukarską w trakcie inwazji na Koreę. Jednakże techniki drukarskie używane w Europie szybko zarzucono na rzecz druku drzeworytniczego wykonywanego za pomocą drewnianych matryc. Wyrycie na takiej matrycy złożonego z ideogramów i znaków sylabariusza tekstu było po prostu mniej pracochłonne niż układanie go za pomocą czcionek. By oddać skalę zjawiska starczy powiedzieć, że gdy w Chinach pewien uczony postanowił wydrukować na sposób europejski kanon konfucjański, to musiał wykonać… kilkadziesiąt tysięcy czcionek! Choć mąż ów do zadania zapędził całą rodzinę i tak minęły dekady, zanim mógł wziąć się do pracy. Druk z klocków drzeworytniczym miał jeszcze jedną zaletę – łatwo można było dodawać do tekstu obrazki, te zaś zwiększały zainteresowanie odbiorców.

Epoka Edo miała okazać się złotym wiekiem japońskiego czytelnictwa. Liczba trafiających na tamtejszy rynek pozycji była przeogromna, podobnie jak rywalizujących ze sobą wydawnictw, szacuje się, że działało ich około 1000! Książki dzieliły się na różne gatunki, które rozpoznawano po kolorach okładek. Początkowo zawierały one streszczenia sztuk kabuki i proste historyjki z dzielnic rozkoszy lub o przygodach samurajów, z czasem jednak wyewoluowały z nich autentyczne powieści poruszające temat, z którymi czytelnicy mogli się identyfikować.

Za najwybitniejszego pisarza epoki uważa się Iharę Saikaku (1642-1693). Wiadomo o nim niewiele, lecz jego talent mówi sam za siebie. Tworzył historie wpisujące się w estetykę płynącego świata, czego wyraz dał już w swoim debiucie – Życiu miłosnym pewnego mężczyzny, opisującym dzieje hulaki, który, wydawszy większość pieniędzy na kurtyzany i zaznawszy wszystkich możliwych rozkoszy Japonii, za resztę gotówki kupił statek, wypełnił jego ładownię zabawkami erotycznymi i wypłynął na morze w poszukiwaniu legendarnej Wyspy Kobiet. Innymi utworami Saikaku godnymi uwagi są Przypadki miłosne pięciu kobiet czy Żywot kobiety swawolnej. Ta ostatnia pozycja jest przejmującą spowiedzią starej niewiasty, która opowiada młodzieńcom losy swego rozpustnego życia i stopniowego osuwania się wraz z postępem lat i zmarszczek na coraz niższe piętra drabiny społecznej. Choć wymowa książki jest gorzka, autor potrafi i tu obdarzyć czytelnika szelmowskim uśmieszkiem, jak choćby w scenie, gdy dwóch młodych mężczyzn, stojąc na moście, wypowiada życzenia, a jeden z nich stwierdza, że chciałby, by… jego nasienie płynęło równie wartkim strumieniem co rzeka pod nimi!

Pisarz Ihara Saikaku najwybitniejszy piewca doczesnych rozkoszy mieszczańskiego życia/ Źródła: Wikimedia Commons, domena publiczna

Młodszy o ponad wiek od Ihary był Jippensha Ikku (1765-1831) – autor powieści Traktem Tōkaidō na kasztance z własnych kolan. Była to ukazująca się w odcinkach, począwszy od roku 1802, historia dwóch łotrzyków wędrujących z Edo do Kioto i przeżywających przy tym różne przygody. Obaj obwiesie komentują rzeczywistość, marzą o bogactwie i lepszym życiu. Powieść okazała się tak wielkim hitem, że na życzenie czytelników pisarz musiał kontynuować ją latami, a gdy w końcu jego bohaterowie dotarli do cesarskiego miasta, wysłał ich w dalszą podróż, byleby tylko nie musieć się z nimi rozstawać (a także z honorarium autorskim, jakie mu przynosili).

Oprócz książek dużą popularnością cieszyły się sprzedawane na ulicach miast gazetki. Noszący je gazeciarze dla zachęty głośno odczytywali fragmenty oferowanej prasy, kusząc potencjalnych klientów co ciekawszymi historiami, jakie można było znaleźć na jej łamach. Rozpowszechnienie druku przyniosło ze sobą także inną innowację w kulturze japońskiej – przyczyniło się mianowicie do rozwoju drzeworytu, który dziś uznawany jest za jeden z największych skarbów japońskiego dziedzictwa narodowego. Początkowo technikę drzeworytnicza wykorzystywano do ilustrowania książek, z czasem w przeciągu XVII wieku zaczęły pojawiać się wydawnictwa złożone tylko z ilustracji, a w końcu na rynek trafiły pojedyncze drzeworyty. W chwili, gdy odbiorcy mieli z nimi styczność, po raz pierwszy dzieła te był monochromatyczne, jednak na początku XVIII wieku pojawiły się na nich kolory, początkowo nanoszone ręcznie, później za pomocą techniki barwnego druku

Tematyka poruszana przez twórców drzeworytów była zanurzona w koncepcji „płynącego świata”, stąd też nazwa ukiyo-e. Uwieczniali oni słynne kurtyzany i inne piękności, czy też sławnych aktorów kabuki. Niektórzy, jak Andō Hiroshige (1797-1858) – twórca Stu sławnych widoków w Edo, specjalizowali się w pejzażach. Dzięki ich dziełom możemy podziwiać miejsca, które już nie istnieją, porwał je ze sobą nurt czasu, spłonęły w pożarach lub uległy zniszczeniu w czasie trzęsień ziemi. Najwybitniejszym twórcą ukiyo-e bez wątpienia był Katsushika Hokusai (1760-1849) – artysta niezwykle przestronny, autor choćby Stu widoków na górę Fuji, licznych scen rodzajowych i fantastycznych, a nawet erotyków. Miał on w sobie coś z performera, pewnego razu publicznie namalował portret Buddy za pomocą pędzla równie wielkiego jak on sam, innego dnia z kolei stworzył pejzaż, wykorzystując jako narzędzie malarskie… koguta. Dodajmy, że żywego.

Teatr mój widzę ogromny

Ulubionymi miejscami mieszczan epoki Edo obok zamtuzów i herbaciarni były teatry kabuki. Ta fascynująca forma sztuki scenicznej zrodziła się właśnie za rządów Tokugawów, szybko zdobywając olbrzymią popularność mimo podejmowanych przez rząd prób walki z nią i nałożenia jej kagańca cenzury. Historia zresztą okrutnie zakpiła z prawodawców szogunatu, widzących w kabuki dekadenckie zagrożenie dla moralności, bo po upadku reżymu dziewiętnastowieczne władze japońskie okrzyknęły ów teatr skarbem narodowym, a występujący w nim aktorzy (zapewne ku własnemu zdziwieniu) z wyrzutków społeczeństwa urośli do rangi kapłanów sztuki.

Początki kabuki sięgają roku 1603. Kiedy Tokugawa Ieyasu odbierał z rąk cesarza nominację na szoguna w Kioto, olbrzymim zainteresowaniem cieszyły się występy taneczne trupy niejakiej Okuni – kapłanki chramu w Izumo. W ich trakcie kobieta wraz z towarzyszkami prezentowały skecze, często przebierając się za mężczyzn. Widowisko to rychło zyskało miano kakubi odori, czyli „tańców kabuki” i było tak popularne, że jak grzyby po deszcze w całym kraju zaczęły wyrastać kolejne trupy tancerek. Sęk w tym, że w większości zakładały je prostytutki chcące zmysłowymi podrygami reklamować swe wdzięki. Szogunat rychło zorientował się, co w trawie piszczy i zakazał kobietom tego typu występów. Natura jednak nie zna próżni i opustoszałą niszę zajęli młodzieńcy piękni i nie mniej lubieżni niż ich poprzedniczki. Jako zaś, że w ówczesnej Japonii biseksualizm był na porządku dziennym, widzowie nie tylko tłumnie gromadzili się pod sceną, ale w podnieceniu brali też za wygolone łby, walcząc o prawo zaspokojenia żądzy z występującymi chłopcami. Władze w Edo, zorientowawszy się, że poprzedni zakaz tylko pogorszył sytuację… wydały kolejny, tym razem zabraniając młodzieńcom udziału w spektaklach kabuki. Na dobrą sprawę tym samym bakufu wyświadczyło wielką przysługę historii kultury – bowiem widowiska, które dotychczas miały za zadanie głównie reklamowanie usług seksualnych, teraz zaczęły przemieniać się w prawdziwy teatr. Co nie znaczy, że aktorzy, a zwłaszcza onnagata, tj. mężczyźni występujący w rolach żeńskich, nie  dorabiali sobie już prostytucją. Owszem,  przez całą epokę Edo nadal uzupełniali kiesę dochodami z nierządu, ale robili to po cichu i na marginesie głównej działalności, jaką była gra na scenie.

Z biegiem dekad wyodrębniły się dwie szkoły kabuki – jedna charakterystyczna dla Osaki i Kioto, czyli tzw. rejonu Kamigaty – druga zaś dla Edo. W teatrach dwóch pierwszych miast chętnie poruszano tematy obyczaje dotyczące wydarzeń, z jakimi widzowie – mieszczanie – mogli się identyfikować. Dominował tzw. łagodny styl gry wagoto, a ulubionym głównym bohaterem był wielkomiejski dandys. Ze sceny komentowano otaczającą rzeczywistość, niekiedy zaś sztuka i życie przenikały się w sposób makabryczny. Jeden z tematów, po które chętnie sięgali twórcy spektakli, stanowiły historie nieszczęśliwych kochanków popełniających samobójstwo z miłości. Do takich incydentów dochodziło co jakiś czas w realnym świecie, jednak w momencie gdy opowieści o nich znalazły się w teatralnym repertuarze, liczba młodych ludzi targających się na swoje życie gwałtownie wzrosła! W końcu władze były zmuszone zareagować i zmusić dyrektorów teatrów do zdjęcia tego typu sztuk z afisza. Ważną cechą kabuki z Kamigaty pozostawało też podejście do scenariusza. Wystawiając przedstawienie, aktorzy trzymali się napisanego z góry tekstu, a teatry współpracowały z utalentowanymi literacko dramaturgami, takimi jak choćby Chikamatsu Monzaemon (1653-1725), zwany „japońskim Szekspirem”.

Autor w towarzystwie trupy aktorów kabuki z Sakaty/ Ze zbiorów Łukasza Czarneckiego

Tymczasem w Edo artyści działający pod bokiem siedziby rządu musieli być bardziej ostrożni. Dlatego tamtejsze spektakle traktowały raczej o wydarzeniach z odległej przeszłości lub opowiadały historie fantastyczne. Dominował styl gry zwany aragoto, czyli gwałtownym, a ukochaną postacią pozostawał porywczy wojownik. Właśnie na scenach Edo po raz pierwszy zaprezentowano też tzw. mie, tj. charakterystyczne, przesadzone pozy, które przy dźwięku kołatek przyjmuje aktor i zastyga w nich na dłuższą chwilę. Momenty takie chętnie uwieczniali twórcy drzeworytów. W końcu tym, co różniło kabuki w Edo od kabuki w Osace czy Kioto, było kompletnie inne podejście do scenariusza, którego w stołecznych teatrach… zazwyczaj nie było. Większość kwestii aktorzy improwizowali, a osobą o funkcji najbliższej dramatopisarzowi był człowiek siedzący za sceną i zapisujący na żywo co celniejsze padające z niej riposty. O żadnych „japońskich Szekspirach” nie mogło być nawet mowy!

Drugim interesującym gatunkiem teatru, który rozwinął się w epoce Edo, były przedstawienia lalkowe. Kukiełek używano w Japonii do opowiadania historii już we wczesnym średniowieczu. Równocześnie istniała długa tradycja wędrownych bajarzy, którzy przy dźwiękach lutni biwa, później zaś shamisenu, śpiewnym głosem opowiadali historię o wojnach, bohaterach i miłości. W końcu  mieszkający w Osace Takemoto Gidayū (1651-1714) dodał dwa do dwóch i połączył obie formy rozrywki, tworząc spektakl, w którym kantor snuł opowieść odgrywaną przez występujące na bocznej scenie lalki. Otwarty przez niego teatr stał się ogromną atrakcją i silną konkurencją dla scen kabuki. Co ciekawe, scenariusze dla obydwu teatrów tworzył ten sam człowiek – nasz stary znajomy – Chikamatsu, co więcej, poszczególne dramaty były wystawiane zarówno w jednej jak i w drugiej formie.

Po śmierci Takemoto, Chikamatsu i najbardziej utalentowanych lalkarzy trupy z Osaki teatr lalkowy podupadł. W 1805 roku znalazł swojego odnowiciela w osobie Uemura Bunrakukena (1751-1810), który właśnie wtedy otworzył w Osace własny teatr, gdzie prezentował nowy typ show. W jego trakcie słowa melorecytującego kantora ilustrowały ze sceny bocznej ogromne (2/3 wysokości dorosłego człowieka) lalki, każda animowana przez trzech lalkarzy przypisanych do różnych partii ciała. Wszyscy oni ubrani byli całkowicie na czarno, przez co symbolicznie stawali się niewidzialni dla publiczności. Tylko jeden z nich, poruszający głową, miał odsłoniętą twarz. Gdy w XIX wieku z widowiskami takimi zetknęli się europejscy reformatorzy teatru, wpadli w zachwyt – ten rodzaj gry, do którego od imienia wynalazcy przylgnęła nazwa bunraku, zdawał im się całkowicie zrywać z obowiązującym na zachodnich scenach przymusem wiernego odzwierciedlania rzeczywistości. Inna rzecz, że przybysze z Europy czy Ameryki, którzy mieli okazję obejrzeć spektakl bunraku, odbierali go w zupełnie inny sposób niż japońscy widzowie. Dla tych ostatnich najważniejszą osobą na scenie był snujący historię kantor, zaś lalki, którymi tak ekscytowali się obcy przybysze, stanowiły jedynie dodatek.

Scena z teatru bunraku/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Epilog

Choć epoka Edo przyniosła Japonii najdłuższy w jej dziejach okres pokoju, to z upływem dekad i wieków narastały problemy, z którymi władze nie potrafiły sobie poradzić. Na początku XVIII wieku plaga nieurodzaju wywołała straszliwy głód, inflacja rosła, sprawiając, że samurajowie, których pensje przez cały czas pozostawały na tym samym poziomie, popadali w nędzę, zaś dziura budżetowa rozrastała się powoli, lecz nieubłaganie. Niezadowoleni chłopi wyrażali swój gniew przez pisanie petycji o ulżenie ich doli, ucieczki ze wsi czy branie udziału w rozruchach. Te ostatnie nie były zresztą zbyt krwawe, zazwyczaj kończyło się na obrabowaniu spichrza z ryżem lub domu lokalnego bogacza, przy czym właścicielom nie robiono  krzywdy.

Remedium na problemy dręczące Japonii szogunat szukał w walce z demoralizacją społeczeństwa, wydając coraz to nowe zakazy. Co miały one wspólnego z ekonomią, która wszak stanowiła najważniejszą bolączkę, trudno orzec. Gdy w pierwszej połowie XIX wieku sytuacja była już naprawdę zła, bakufu w ramach walki z kryzysem zakazało… malowania kurtyzan i aktorów. Jako jednak, że Japończycy byli w epoce Edo mistrzami obchodzenia przepisów, artyści tworzący drzeworyty zaczęli wyobrażać na nich historyczne postacie lub legendarnych bohaterów… z twarzami gwiazd kabuki. Inni posuwali się jeszcze dalej w kpieniu z władz, bo Utagawa Kuniyoshi, gdy zabroniono mu malowania kobiet z dzielnic rozkoszy, przerzucił się na wizerunki… humanoidalnych kocic-kurtyzan. W efekcie możemy dziś w muzeach oglądać drzeworyty z kotkami prężącymi się lubieżnie, czekającymi na klientów i robiącymi różne czynności, którymi z reguły zajmowały się mieszkanki dzielnic rozkoszy. Pomysł Kuniysohiego na obejście cenzury wydawać by się mógł nieco szalony, ale łato dociec, jak na niego wpadł – ponoć jego pracownię zamieszkiwała czereda miauczących, puchatych towarzyszy nieustannie kręcących się pod nogami malarza.

Ostatecznie epoka Edo zakończyła się w roku 1868 wraz z obaleniem władzy ostatniego szoguna. Długo odizolowana od reszty świata Japonia wkroczyła na drogę szybkiej modernizacji, która wkrótce wynieść miała ją do grona światowych potęg, w którym znajduje się do dziś. Okoliczności upadku rodu Tokugawa wykraczają już poza temat tego artykułu, ale warto odnotować jedną rzecz – system panujący za rządów tej dynastii szogunów mimo wielu niedociągnięć, takich jak lekceważące podejście do klasy kupieckiej, okazał się nadzwyczaj żywotny. Świadczy o tym fakt, że  choć większość następców trzeciego szoguna Iemitsu była kompletnymi nieudacznikami (o czym najlepiej świadczą nadawane im przydomki, takie jak „Psi Szogun” czy „Tak, tak, dobrze”), reżym sprawnie funkcjonował nadal niczym perpetuum mobile, które raz puszczone w ruch działa już samo z siebie siłą własnego rozpędu. Gdyby w połowie XIX wieku nie pojawił się niespodziewany i wywołujący wstrząs czynnik, w postaci siłowego otwarcia Japonii na świat przez zachodnie mocarstwa, możliwe, iż bakufu trwałoby dalej, kto wie, może nawet do XX wieku?

Japonia kojarzy się przeciętnemu Europejczykowi z samurajami. Jednak wiele z tego, co uważa się za szczytowe osiągnięcia jej kultury, tj. drzeworyty, teatr kabuki, gejsze czy poruszające dzieła Ihary Saikaku, narodziło się wśród mieszczan Edo i Osaki. To, co dziś uważamy za bezcenne skarby, ówczesne samurajskie elity traktowały z pogardą, uważając za dobre dla prostaków lub zagrażające moralności. Tymczasem żywiołowa i w gruncie rzeczy optymistyczna (choć często płacząca przez łzy) kultura „płynącego świata” pozostawiła po sobie fascynującą spuściznę, która przemawia do człowieka XXI wieku nawet mocniej niż japońska „droga wojownika”. W końcu bliżej nam do pragnących czerpać z życia pełnymi garściami mieszczan niż ponurych i surowych samurajów.