Idealni pracownicy. Nie strajkują, nie spóźniają się do pracy, nie korzystają ze zwolnień lekarskich ani urlopów, nie trzeba za nich odprowadzać składek na ubezpieczenie, pracują za grosze. Więźniowie zakładów karnych. Z biznesowego punktu widzenia są bardziej konkurencyjni niż pracownicy z Azji czy Afryki, bo nie rujnują wizerunku firmy czarnym PR-em. Pozbawieni praw obywatelskich muszą pracować, bo w skrajnych przypadkach za odmowę grozi im izolatka. Organizacje praw człowieka mówią wprost, że to nowa forma niewolnictwa.
Rąk do pracy nie zabraknie. Stany Zjednoczone, gdzie proceder wykorzystywania pracy osadzonych jest szczególnie rozpowszechniony, przetrzymują w więzieniach ponad 2,3 mln ludzi. To aż 25 proc. wszystkich więźniów na świecie. Nawet w Chinach jest ich pół miliona mniej, choć populacja Państwa Środka pięciokrotnie przewyższa amerykańską.
Skąd więc taki wynik w USA, kraju, który uchodzi za ostoję światowej demokracji? „Wykorzystywanie niewolniczej pracy zakorzenione jest w historii tego kraju. Wystarczyło tylko stworzyć odpowiednie prawo” – mówi Jaron Browne z organizacji pozarządowej POWER (People Organized to Win Employment Rights), która zajmuje się obroną praw obywatelskich.
Najgroźniejsi przestępcy Włoch trafiają na wyspę Gorgona. Ponieważ nie da się z niej uciec, nie ma tam cel, a resocjalizacja odbywa się poprzez pracę w winnicy, przy hodowli krów i produkcji sera.
Niewolnicy XXI wieku
Zielone światło dla pracy amerykańskich więźniów na rzecz prywatnych korporacji zapaliła ustawa z 1979 r. (Prison Industry Enhancement Certification Program). Wcześniej żadna firma nie mogła zarabiać na towarach wytworzonych za murami więzienia. Zmiana obowiązujących przepisów miała sprawić, że sektor prywatny zaangażuje się w kulejące finansowo więziennictwo. I zaangażował się. W ciągu ostatnich 30 lat 37 stanów wprowadziło przepisy umożliwiające wykorzystywanie skazańców do pracy przez prywatne przedsiębiorstwa. Obok więzień federalnych szybko zaczęły powstawać prywatne placówki, utrzymujące się w większości z pracy osadzonych. Średni koszt wyżywienia i nadzoru nad jednym więźniem to ok. 42 dol. dziennie. W tym czasie ośrodek zarabia na jego pracy 66 dolarów. Największa tego typu firma Federal Prison Industries (FPI, znana również jako UNICOR) w ciągu roku potrafi zarobić nawet 900 milionów dol.!
Jest tylko jeden problem. Aby więzienie było rentowne, musi być obsadzone co najmniej w 70 proc. Jak tego dokonać? Lobbując na rzecz zaostrzenia przepisów – tylko w ciągu ostatnich 10 lat największe firmy wydały na ten cel 45 mln dol. W efekcie liczba więźniów w amerykańskich więzieniach wzrosła z 280 tys. w 1970 r. do 2,3 mln obecnie. Nie jest to rezultat wzrostu populacji, lecz rygorystycznego prawa. W 1980 r. odsetek więźniów przypadających na każde 100 tys. Amerykanów wynosił 220. Dziś to 753, co szokuje jeszcze bardziej, jeśli odniesiemy go do innych państw: Rosji (480), Polski (222), Australii (130), Niemiec (80) czy Islandii (36).
W zależności od stanu do więzienia na długie lata można trafić za pozornie błahe przestępstwa. Jedna trzecia stanów pozwala wsadzać za kratki kredytobiorców, którzy nie spłacają długów. W 24 stanach obowiązują różne formy prawa „do trzech razy sztuka” (ang. three strikes law), które w najostrzejszym wydaniu karzą recydywistów bardzo wysokimi karami więzienia (od 25 lat do dożywocia). Doprowadza to do absurdalnych sytuacji, kiedy to w imię prawa Leonardo Andrade z Kalifornii został skazany na 50 lat więzienia za kradzież kaset wideo (!), gdyż był to jego kolejny konflikt z prawem. Ostatnio na 28 i 17,5 lat więzienia skazano dwóch sędziów z Pensylwanii: Marka Ciavarelly’ego i Michaela Conahana, którym udowodniono, że za łapówkę opiewającą na 2,6 mln dol. wysłali do więzienia ponad 5000 małoletnich. Strach pomyśleć, co może jeszcze zdziałać więzienne lobby.
Oczywiście więźniowie pracują dla przedsiębiorców także w federalnych więzieniach, bo o spory zastrzyk gotówki potrzebnej do utrzymania zakładu.
Z pracy więźniów korzysta lub korzystało wiele czołowych korporacji – IBM, Boeing, Motorola, Intel, Nordstrom, Revlon, Macy’s, Pierre Cardin, Target Stores czy Hewlett-Packard to tylko część z nich. Honda płaciła więźniom z Ohio dwa dolary na godzinę za produkcję części samochodowych. Zwykłemu pracownikowi musiałaby zapłacić co najmniej dziesięć razy tyle. Więźniowie wykładali na półki towar producenta zabawek Toys „R” Us, dokonywali rezerwacji w liniach lotniczych TWA, a nawet pakowali i wysyłali do klientów produkty Microsoftu. Konica za naprawę swoich kopiarek płaciła osadzonym z Oregonu 50 centów na godzinę.
Jak podaje „Left Business Observer”, więźniowie w federalnych więzieniach produkują m.in. farby, pędzle, piece, urządzenia gospodarstwa domowego, słuchawki, mikrofony, meble, części lotnicze, materiały medyczne, a nawet wyposażenie amerykańskiej armii: hełmy, pasy amunicji, kamizelki kuloodporne, spodenki i koszulki.
Byle taniej
Traktowanie więźniów jak taniej siły roboczej ma długą tradycję. Szczególnie upodobali ją sobie prominenci Związku Radzieckiego, którzy jednym podpisem zapełniali łagry dziesiątkami tysięcy skazańców. Niechlubny rozdział własnej historii wiele firm zapisało w czasie II wojny światowej, gdy korzystały z pracy więźniów obozów koncentracyjnych.
Niedawno w Niemczech wybuchł skandal, kiedy wyszło na jaw, że wiele zachodnich firm zaopatrywało się w towary produkowane rękami więźniów osadzonych w zakładach karnych NRD.
W 2012 roku IKEA przyznała, że wiedziała o wykorzystywaniu enerdowskich więźniów już od początku lat 80., za co publicznie przeprosiła. Szybko okazało się jednak, że szwedzki gigant to zaledwie wierzchołek góry lodowej. „Nawet 6000 zachodnich firm mogło być zamieszanych w wymianę handlową pomiędzy NRD a RFN, w której trakcie eksportowano do Europy towary wyprodukowane przez wschodnioniemieckich więźniów. Wartość dóbr wytwarzanych w tamtejszych zakładach karnych przekraczała 200 mln marek zachodnioniemieckich rocznie” – mówi „Focusowi” dr Tobias Wunschik z Urzędu ds. Akt Stasi, który przewertował zawartość krajowych i federalnych archiwów. Efektem jego pracy jest 360-stronicowe opracowanie „Towary zza krat dla wroga klasowego” (Knastware für den Klassenfeind), w którym prezentuje dowody na to, że w latach 1960–1989 dwieście pięćdziesiąt enerdowskich zakładów państwowych oprócz zatrudniania normalnych pracowników korzystało z pracy szeregowych więźniów, w tym politycznych.
Firmy zachodnie szukały konkurencyjnych podwykonawców, a władze NRD pilnie potrzebowały dewiz. Szybko doszło do porozumienia, bo współpraca przynosiła ogromne korzyści obydwu stronom. Z raportu Wunschika dowiadujemy się, że oprócz IKEA z pracy więźniów korzystały takie firmy jak Neckermann, Quelle, Otto, Kaufhof, Horten, Hertie, Karstadt, Hess, Steinhoff, Woolworth i wiele innych. Więźniowie produkowali m.in. aparaty fotograficzne, meble, telewizory, motocykle, kuchenki gazowe, skrzynki narzędziowe, silniki elektryczne, części samochodowe, obuwie, maszyny do pisania, świece, a nawet rajstopy.
Na miarę dzisiejszych czasów pracę więźniów wykorzystują Chińczycy. W 2011 roku brytyjski „The Guardian” ujawnił praktyki obozu Jixi w prowincji Heilongjiang, gdzie strażnicy zmuszali więźniów do grania w gry komputerowe, na których zarabiali pieniądze. W takich grach jak „World of Warcraft”, „Starcraft” czy „Age of Conan” trzeba przez wiele miesięcy gromadzić punkty doświadczenia swojej postaci, nie wspominając o wirtualnym wyposażeniu. Niektórzy nie chcą tracić czasu i wolą kupić gotowe „wyhodowane” obiekty. Proceder nosi nazwę „gold farmingu” i jest w Chinach niezwykle popularny.
Szacuje się, że nabijaniem wirtualnych punktów na całym świecie trudni się 400 tys. ludzi. Jin Ge z Uniwersytetu w San Diego, który bada ten fenomen, uważa, że 85 proc. z nich znajduje się w Chinach. Przyznaje, że więźniowie są wykorzystywani w wielu obozach. To ogromny biznes, którego roczne obroty osiągają zawrotne sumy (z danych Banku Światowego wynika, że tylko w 2009 r. dochód ze sprzedaży wirtualnych dóbr i korzyści osiągnął trzy miliardy dolarów).
Więźniowie mają ustalane dzienne limity do wypracowania. Z relacji byłego skazańca, na którego powołuje się „The Guardian”, wynika, że za brak wyników więźniowie muszą stać z podniesionymi rękami i przyjmować za karę ciosy od rozwścieczonych strażników.
Jeszcze inny pomysł na wykorzystanie więźniów znaleźli Włosi. Od 2012 r. osadzeni w kolonii karnej na wysepce Gorgona u wybrzeża Toskanii biorą udział w produkcji wina. Trunek produkowany jest we współpracy ze znanym rodem winiarzy – rodziną Frescobaldi. Pierwsze 2,5 tysiąca butelek o nazwie „Gorgona” trafiło do sprzedaży po 90 dol. za sztukę.
Praca czy przywilej
Rozmowa z ppłk Jarosławem Górą, rzecznikiem Dyrektora Generalnego Służby Więziennej
Kamil Nadolski: Kto pracuje w polskich więzieniach?
Jarosław Góra: W polskim systemie więziennym praca bywa odpłatna i nieodpłatna. Pierwsza ma charakter przywileju. Pracują tylko chętni i tylko ci, którzy przejdą pozytywną weryfikację (są obowiązkowi, spokojni i nie stwarzają zagrożenia). Druga kategoria dotyczy prac obowiązkowych w obrębie zakładu karnego. Za uchylanie się od nich więźniowie są karani. Przy skierowaniu do pracy poza murami staramy się brać pod uwagę wykształcenie i zawód skazanego. Często jest tak, że chętnych jest więcej niż miejsc pracy, dlatego w pierwszej kolejności wysyłani są ci, którzy mają długi, zobowiązania alimentacyjne, trudną sytuację materialną, osobistą, rodzinną.
K.N.: Ilu więźniów pracuje w naszym kraju?
J.G.: Całkowite zatrudnienie kształtuje się na poziomie 33,4 proc. Wszystkich więźniów pracujących na koniec sierpnia 2014 r. było 26 027. Nieodpłatnie pracowało 15 578 osadzonych, 10 449 otrzymywało wynagrodzenie. Należy zaznaczyć, że spośród więźniów, którzy są opłaca-ni, 7,5 tys. pracuje w systemie bez konwojenta. Oznacza to, że więźniowie sami dojeżdżają do pracy, często komunikacją miejską, i po jej zakończeniu powinni stawić się w zakładzie karnym.
K.N.: Czy to jest bezpieczne?
J.G.: Ucieczki zdarzają się rzadko. Trudno je nazwać ucieczkami, bo więźniowie nie byli pilnowali – po prostu nie wrócili do aresztu. Rocznie jest ich 170–200, ale wiele z tych osób wraca po kilku godzinach.
K.N.: Kto zarabia na pracy polskich więźniów?
J.G.: Polskie więzienia są jednostkami budżetowymi i finansowane są z pieniędzy publicznych. Nie mogą przyjmować pieniędzy od prywatnych kontrahentów. Od 2011 r. wynagrodzenie więźnia nie może być niższe niż minimalne wynagrodzenie w kraju (1680 zł brutto). Z tych pieniędzy więźniom potrąca się składki: 10 proc. na fundusz pomocy postpenitencjarnej, 25 proc. na fundusz aktywizacji zawodowej skazanych i rozwoju przedsiębiorczości więziennej, 11,26 proc. na ZUS. Od reszty potrącany jest podatek (18 proc.).
Praca uszlachetnia
Oczywiście nie oznacza to, że więźniowie nie powinni pracować. Wręcz przeciwnie. „To jedna z najlepszych form oddziaływania resocjalizacyjnego, która może mieć znaczący wpływ na osiągnięcie celów kary” – mówi dr Tomasz Przesławski z Instytutu Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji UW.
Więcej dyskusji wzbudza fakt, czy i ile po-winni zarabiać oraz na rzecz kogo pracować. W kwestii wynagrodzenia polscy więźniowie nie mogą narzekać. Po zmianie przepisów w 2011 roku płaca osadzonego w Polsce, który pracuje w pełnym wymiarze godzin, nie może być niższa niż płaca minimalna w kraju (dziś to 1680 zł). Wynagrodzenie nie przysługuje za prace na rzecz Służby Więziennej lub prace porządkowe na rzecz samorządu terytorialnego nieprzekraczające 90 godzin w miesiącu.
Widok więźnia, który odśnieża ulice, po-maga w czasie sytuacji kryzysowych, pielęgnuje ogród, kopie rowy czy pracuje w hospicjum nie budzi kontrowersji. Panuje przekonanie, że to układ korzystny dla wszystkich. Jak więc znaleźć złoty środek pomiędzy pracą, która resocjalizuje i wykonywana jest w ramach zadośćuczynienia społecznego, a zbijaniem kapitału na pracy więźniów? „Praca więźnia jest swego rodzaju formą zadośćuczynienia wobec społeczeństwa” – mówi dr Przesławski. „Wystarczającym zabezpieczeniem przed wyzyskiem więźniów w polskich warunkach jest kontrola organizowana przez jednostki władzy publicznej” – tłumaczy doktor.
Pewną harmonię udało się też osiągnąć władzom więzienia w Santa Rita do Sapucaí na południu Brazylii. Tamtejsi więźniowie pracują dobrowolnie, pedałując na stacjonarnych rowerach, które wytwarzają prąd. Za każde 16 godzin pracy – od wyroku odlicza im się jeden dzień. Zyskują na tym wszyscy. Więźniowie, którzy walczą z nudą, utrzymują się w formie i skracają pobyt za kratami, oraz miasto. Prąd magazynowany jest w akumulatorach, które służą do zasilania lamp ulicznych. To zmodyfikowana wersja rozwiązania, jakie zastosowano w jednym z więzień w Arizonie. Tam – jeśli osadzeni chcą oglądać telewizję – muszą sami produkować prąd, pedałując na rowerze.
DLA GŁODNYCH WIEDZY:
» Prison Industry Enhancement Certification Program – www.ncjrs.gov/pdffiles/pie.pdf
» Problem ogromnej liczby więźniów w amerykańskich zakładach karnych poruszony został w filmie dokumentalnym – „Locked Up In America” (2014)
» Raport Tobiasa Wunschika „Towary zza krat dla wroga klasowego” 17juni1953.files.word-press.com/2014/01/titel-knastarbeit.jpg
» Problem gold farmingu w Chinach od lat śledzi Jin Ge z Uniwersytetu w San Diego. Na stronie chinesegoldfarmers.com można obejrzeć dokument na ten temat.
Podpisy pod zdjęciami:
Najgroźniejsi przestępcy Włoch trafiają na wyspę Gorgona. Ponieważ nie da się z niej uciec, nie ma tam cel, a resocjalizacja odbywa się poprzez pracę w winnicy, przy hodowli krów i produkcji sera.
Praca w więzieniach USA jest przymusowa, płace zaś symboliczne. Na zdj.: więźniowie oczyszczający pobocze w Phoenix w Arizonie.
Brazylia walczy z przeludnieniem w więzieniach. Osadzeni z Santa Rita do Sapucai mogą skrócić sobie karę w zamian za jazdę na rowerze stacjonarnym, który generuje energię dla miasta.