Anna Lodej, do niedawna selekcjonerka w modnym klubie Teddy’s w Hollywood, doskonale pamięta moment decyzji. To była kolejna noc pracy, którą niegdyś uwielbiała. Od sześciu lat jej grafik wyglądał identycznie. Zaczynała o godzinie 22, kończyła o drugiej nad ranem. Latem, kiedy klub organizował tzw. przyjęcia basenowe, pracowała od jedenastej do osiemnastej. „Stabilizacja finansowa była super. Dawało mi to poczucie kontroli” – ocenia dzisiaj. „Przez pierwsze cztery lata kochałam tę pracę. Poznawałam całe Hollywood, największe gwiazdy, nawiązywałam kontakty branżowe”.
Po kilku latach Anna zadała sobie jednak pytanie: co dalej? „Zaczęło mnie gnębić poczucie, że się nie rozwijam, że nie pracuję w wyuczonym zawodzie aktorki”. Wiedziała, że nie chce pozostać selekcjonerką przez kolejne lata, ale poczucie bezpieczeństwa finansowego opóźniało decyzję o zmianie. Moment przełomu jednak nadchodził. „To była ciężka noc” – wspomina. Tłum przed drzwiami, awantury, policja, kłębiący się paparazzi, w klubie gwiazdy, jedna nie zapłaciła, Anna musiała ją gonić po ulicy… Do domu wróciła wykończona, nastawiła budzik na rano: nazajutrz czekał ją ważny casting. Zaspała – obudziła się w południe. Stwierdziła, że to koniec. „Zadałam sobie pytanie: w czym jestem dobra? W organizacji” – Anna przywołuje kolejne etapy przełomu. „O czym zawsze marzyłam? O produkcji filmowej. Jaki kapitał zbudowałam w ostatnich latach? Kontakty. Pora wrócić do korzeni”.
Emocjonalne ryzyko
Z rachunku Anny wyłonił się kierunek zmiany: produkcja filmowa. „Największym problemem była dla mnie fałszywie pojmowana duma” – ocenia. „Zawsze byłam zbyt dumna, aby prosić. Dlatego wcześniej nigdy nie wykorzystywałam znajomości”. Nowa praca – zbieranie funduszy na produkcję – wymagała przełamania jej największej psychicznej bariery. „Znów zapytałam samą siebie: co stracę w razie odmowy? Nic!”. Z nastawieniem, że odmowa nie będzie stanowić osobistej ujmy, Anna przystępuje do organizowania pracy. Rozpytuje o projekty. Pierwsze zlecenie wpada szybko, to praca asystentki producentki teledysku. Niebawem znajoma aktorka daje Annie scenariusz krótkiego filmu z propozycją produkcji. Cel: zebrać 30 tys. dolarów. Anna uruchamia kampanię na portalu KickStarter. Codziennie o ósmej rano przykleja się do komputera i telefonu na kilkanaście godzin. Pisze e-maile i dzwoni do wszystkich znajomych. „Trudno jest prosić o pieniądze. Było mi głupio pisać w stylu: »Hej, co prawda nie widzieliśmy się kilka lat, ale robię teraz taki projekt…«. Stwierdziłam jednak, że tak bardzo zależy mi na tym projekcie, że porzucę skrupuły” – opowiada.
Anna codziennie aktualizuje też status kampanii. Pierwsze dni, pierwszy sukces: wpływają pieniądze.
Po czym wpłaty ustają. „To szalenie deprymujące, kiedy pracujesz dzień i noc, a nie masz rezultatów. Wiedziałam jednak, że dla kampanii KickStarter równie ważny jak pierwszy tydzień jest tydzień ostatni. Zmobilizowałam więc wszystkie siły przed finalnym terminem, pracując na dwieście procent”. Efekt: 30 tys. dolarów na koncie. Anna, wówczas zbyt zmęczona, by cieszyć się sukcesem, dziś – po wyprodukowaniu pierwszego filmu – trzeźwo ocenia swoją decyzję o porzuceniu stałej pracy i zostaniu wolnym strzelcem: „Ciężki jest brak stabilizacji finansowej. Częściej gotuję, niż wychodzę do knajp, odwołałam abonament na HBO. Ale szczęście i energia do pracy rekompensują mi braki. Wierzę, że pieniądze przyjdą!”.
Klaudia Kovacs, coach i założycielka portalu www.MySuccessConsultant.com, ocenia, że Anna znakomicie poradziła sobie z emocjonalnym ryzykiem związanym z decyzją o porzuceniu stałej pracy. „Kiedy wplatamy relacje towarzyskie w biznes, zdajemy się na ryzyko odmowy odbieranej jako osobiste »nie« wobec nas. Musimy więc sobie uświadomić, że odmowa dotyczy projektu lub sposobu jego prezentacji. Jeśli słyszymy »nie« od bliskich, zapytajmy o przyczynę. W taki sposób, aby nie bali się, że nas urażą. Poznanie źródła odmowy daje wiedzę o tym, jakich błędów unikać. Jeśli nie możemy wygrać dzisiaj, nauczmy się z dzisiejszej porażki tego, jak wygrać jutro”.
Praca i odpoczynek
Dla Dagmary Krecioch, eksperta technika od cyfrowych zdjęć, największym wyzwaniem w pracy freelancera był etap, który znajduje się jeszcze przed Anną: przestój. Decyzję o pracy na własny rachunek podjęła w iście hollywoodzkiej scenerii: dla Dagmary to była zmiana całego życia. Miała za sobą pierwszą pracę po studiach – etat w agencji reklamowej, w której nienawidziła codziennego kieratu: godziny przy biurku od rana do nocy, zlecenia zabierane na weekendy do domu. Po ośmiu miesiącach odeszła. „Mój mąż dostał wówczas praktykę lekarską na Hawajach, polecieliśmy więc oboje uskrzydleni zmianą” – wspomina Dagmara. Powiedzenie głosi, że na wyspach albo się zbliżasz, albo rozstajesz. U Dagmary wydarzył się drugi scenariusz: „Rozwód, wyprowadzka… Nagle zostałam na tych Hawajach kompletnie sama. Nie mogłam przecież wrócić do Polski z wielkimi długami – amerykańską pożyczką studencką do spłacenia”.
Wówczas Dagmara decyduje się skoczyć w przepaść. Wrzuca obrączkę do oceanu, ubrania pakuje w jedną walizkę, kupuje bilet do Los Angeles. Na lotnisku sączy lampkę wina – za siedem dolarów, do dziś pamięta cenę – spoglądając przez szybę na wzbijające się samoloty. „Kurczę, nikogo tam nie znam! Jak ja przeżyję?” – wspomina swój strach. Pieniędzy wystarczy Dagmarze tylko na miesiąc. Tyle miała czasu, aby od nowa ułożyć życie. „Straciłam małżeństwo, pieniądze, pracę. Kiedy jednak sięgasz dna, odnajdujesz w sobie siłę. Instynkt przeżycia” – ocenia Dagmara. W L.A. wynajmuje mieszkanie na miesiąc. Codziennie robi obchód studiów produkcji: w CV wpisała kurs filmowy, który skończyła na Hawajach. Zostawia swoje portfolio, czeka na telefon. Mijają trzy tygodnie – telefon milczy. Zostaje tydzień. „Ścięło mnie przerażenie – opowiada dzisiaj. – Rozważałam albo San Francisco, albo Nowy Jork, gdzie miałam znajomych, którzy mogliby pomóc. Odliczałam dni. Siedem, sześć, pięć, cztery.” „CSI Miami” – słyszy Dagmara w słuchawce na cztery dni przed końcem. To jej pierwsza praca przy hollywoodzkiej produkcji. W wieku 33 lat Dagmara wkracza na rynek freelancerów. Kupuje samochód, uczy się prowadzić, zdaje test na prawo jazdy. „Kilka lat zajęło mi jednak nauczenie się najważniejszego – Dagmara diagnozuje swój dawny problem – jak nie zwariować, kiedy telefon milczy”.
Po „CSI Miami” nastąpił pierwszy przestój. Dagmara siedziała wówczas w domu, non stop szukając kolejnego zlecenia. Nie chciała wydawać pieniędzy, skoro nie miała gwarancji następnej wypłaty. Brak płynności finansowej to największy dla niej stres do dzisiaj.
„Po kilku kolejnych zleceniach, po kilku kolejnych przestojach zauważyłam jednak, że żałuję zmarnowanego wolnego czasu – opowiada. – Nagle dostawałam robotę, harowałam kilkanaście godzin na dzień i wyrzucałam sobie, że nie odpoczęłam wcześniej, tylko siedziałam i się zamartwiałam!”. Dagmara zaczęła więc sobie powtarzać: będzie telefon. I organizować zdrowy grafik. Codziennie: kilka lekcji nowych programów komputerowych, sprzętu, kamer, czyli doskonalenie warsztatu. Codziennie wykonuje telefony, pisze e-maile, lecz także wyznacza sobie koniec pracy. „Jutro mam zaplanowane trzy lekcje kursu on-line oraz rozmowę z operatorem westernu, przy którym będę pracowała za kilka tygodni. Pojutrze robię sobie wolne i jadę na żagle, choć to czwartek” – Dagmara nakreśla grafik. „W soboty zwykle pracuję kilka godzin, ale niedziele mam wolne. Jeśli zarezerwuję termin wakacji, nie przyjmuję żadnych zleceń, nie przekładam wyjazdu”.
Dagmara ocenia, że praca freelancera zmieniła jej charakter. Stała się silniejsza, wzmocniła samoocenę. „Niektórzy lubią rutynę, stado, strukturę. Mnie zawsze ciągnęło do wolności” – mówi. „Musisz być jednak silny psychicznie i odporny na stres, aby funkcjonować jako freelancer. Jestem dziś szczęśliwa. Samotność? Dla mnie to wyzwanie. Wyszkoliłam się w optymizmie”.
Coach Klaudia Kovacs zwraca uwagę, że lekcja, jaką odrobiła Dagmara – osiąganie niezbędnej równowagi między pracą a odpoczynkiem – jest możliwa dopiero na pewnym etapie życia. „Mniej więcej do 30. roku życia powinniśmy poznać własne potrzeby – wylicza Klaudia. – Potrzeby ciała, ducha i umysłu: ile godzin snu potrzebujemy, jaka dieta nam służy, a jaka szkodzi, ale także dowiedzieć się, jak odnawiać rezerwy siły. Ktoś potrzebuje teatru raz w tygodniu, ktoś sportu, ktoś lektury. Musimy być świadomi potrzeb dziennych, tygodniowych, rocznych. I dbać o ich zaspokojenie. Najważniejsza relacja na świecie to ta, którą budujemy ze sobą. Z niej wynikają relacje z innymi ludźmi. Nie nadużywajmy samych siebie. Regularne odbudowywanie rezerw to inwestycja w przyszłość, także zawodową. Miłość do samego siebie jest podstawą naszego zdrowego funkcjonowania w świecie”.
Wolność i dyscyplina
Dla scenarzystki Agathy Dominik, która pracuje jako wolny strzelec od dwudziestu lat, na starcie najbardziej przerażająca była samotność. „Wcześniej przez kilkanaście lat pracowałam na etatach. Ostatnia praca, w studiu produkcyjnym, była szalenie intensywna. Zaczynałam od śniadania biznesowego, dzień mijał mi na spotkaniach, kończył się na kolacji i drinkach służbowych” – wspomina dzisiaj Agatha. „Kiedy podjęłam decyzję, że chcę pisać scenariusze, nagle przeszłam od mocnej struktury do braku struktury. Ściął mnie strach, że nie znajdę w sobie siły i konsekwencji. Jak to się robi, że człowiek wstaje i patrzy w ścianę? Dopadły mnie wątpliwości, czy się nadaję”. Dla Agathy najważniejsze było pytanie: jak zmobilizować się do pracy?
Wybrała wspomagacze. Kupiła dom – konieczność spłaty kredytu uruchomiła instynkt przeżycia. Wzięła szczeniaka – pies w domu to kotwica psychiczna. Umówiła się z partnerem twórczym do wspólnej pracy – to odpowiedzialność wobec drugiego człowieka. Dyscyplina zewnętrzna wspomogła jej wewnętrzną motywację. Wyposażona w pancerz zobowiązań Agatha przystąpiła do tworzenia grafiku pracy. Rano, od 10 do 14, pisała razem z drugim pisarzem. Popołudniami spotykała się z ludźmi z branży, popychając projekty jako niezależny producent. „Szybko jednak zrozumiałam, że praca niezależnego producenta to hobby dla milionerów. Nikt nie płaci, czasem latami, dopóki projekt nie wejdzie do produkcji. Stopniowo więc skupiałam się całkowicie na pisaniu scenariuszy” – opowiada. Z sukcesem: pierwszy scenariusz, który Agatha napisała w cztery miesiące, kupiło studio Warner Brothers. Agatha została scenarzystką na pełnym etacie bez etatu.
Dziś, po latach, ma perfekcyjnie opanowaną higienę pracy, choć przyznaje, że trzymanie się grafiku to walka do końca życia. Wie, że rano jej mózg potrzebuje rozgrzewki – nie potrafiłaby pisać o świcie. Dlatego rano, po kwadransie na rowerze stacjonarnym dla rozgrzewki ciała, załatwia rachunki, e-maile, telefony. Od 10.30 do 16 pisze. W tym czasie obowiązują żelazne zasady: wyłączony telefon, żadnego sprawdzania poczty, żadnego wychodzenia na lunch, żeby nic nie rozbijało rytmu pracy. To godziny pełnego skupienia. Odpoczynkiem po kilku godzinach pisania jest medytacja. Przed siedemnastą Agatha ucina sobie drzemkę. To jej niemal religijny rytuał. Od 17 do 21 ćwiczy na siłowni. Przed snem jednak zawsze czyta to, co napisała w ciągu dnia. Stara się pracować nad kilkoma projektami równocześnie, aby finansowo nie zależeć od jednego – show biznes jest nieprzewidywalny. Inny rytuał to lektura scenariuszy klasyków. „W bibliotece wybieram stare maszynopisy z gatunku, nad którym akurat pracuję” – opowiada. – „Przekładam stare strony, napisane na maszynie przed 45 laty i czuję braterstwo w samotności”.
Coach Klaudia Kovacs uważa, że zewnętrzne rytuały pomagają zbudować strukturę, ale motywacja zawsze jest wewnętrzna: „Jeśli nie kochamy swojej pracy, żadne wspomaga- cze nie zmobilizują nas do wysiłku”. Jak dziś, po latach, Agatha ocenia ciemne i jasne strony bycia wolnym strzelcem? „Ceną za niezależność jest ciągłe myślenie o pracy i ciągłe szukanie nowych zleceń. Strach, że ich nagle nie będzie. Ciągłe wyrzuty sumienia, że powinnam pracować więcej” – uważa. „Ale i tak warto. Mam większą zdolność koncentracji i pracuję efektywniej niż znajomi na etatach, zajęci także relacjami ludzkimi w biurze. A przede wszystkim moja praca przynosi wolność. Mogę wyjechać, pracować gdziekolwiek na świecie. Potrzebny jest mi tylko żółty notatnik i laptop. Biuro mam w głowie”.