Wojna polsko-bolszewicka stała się nieunikniona jeszcze zanim zakończyła się I wojna światowa. A to za sprawą zawarcia przez bolszewików pokoju brzeskiego z państwami centralnymi w marcu 1918 roku. Rosja zrzekła się wtedy części swego terytorium okupowanego przez Niemców. Chodziło o obszar tzw. Ober-Ost obejmujący ziemie zagarnięte przez Rosję w III rozbiorze Rzeczypospolitej. W tym Białystok, Suwałki, Augustów, Grodno i część dzisiejszej Litwy. Kiedy Niemcy przegrali I wojnę światową i zmuszeni zostali do ewakuacji, Ober-Ost stał się ziemią niczyją. Polacy mogli czekać na decyzję zwycięskich mocarstw ententy, lecz to mogło źle się skończyć… Bolszewicy bowiem nie zamierzali na nic czekać. Już 16 listopada ruszyli na zachód.
Zapełnić próżnię
10 grudnia zajęli Mińsk i 1 stycznia 1919 r. proklamowali wasalną Białoruską Republikę Radziecką. Obwieścili, że wobec kapitulacji Niemiec przestają respektować postanowienia traktatu brzeskiego. W niedzielę 5 stycznia byli już w Wilnie. Spieszyli się licząc, że zdążą wesprzeć rewolucję w Niemczech. 12 stycznia dowództwo Armii Czerwonej wydało rozkaz rozpoczęcia operacji „Cel Wisła”. Stało się oczywiste, że wobec próżni powstałej po wycofaniu wojsk niemieckich o przebiegu granic na obszarze od Bałtyku po Morze Czarne zadecyduje metoda faktów dokonanych. W obrazowy sposób ujął to Józef Piłsudski: „W tej chwili Polska jest właściwie bez granic i wszystko co możemy w tej mierze zdobyć na zachodzie, to zależy od Ententy (…). Na wschodzie to inna sprawa; tu są drzwi, które się otwierają i zamykają, i zależy, kto i jak szeroko siłą je otworzy…”.
Niemcy nie bronili Ober-Ostu przed bolszewikami, ale nie przepuszczali do niego sił polskich. Zgodzili się na to dopiero 5 lutego. Dziewięć dni później w pobliżu miasteczka Mosty, około 50 km na południowy wschód od Grodna, nasi żołnierze starli się z czerwonoarmistami, którzy po krótkiej wymianie ognia wycofali się. 17 lutego podobna sytuacja powtórzyła się pod Maniewiczami na Wołyniu. Tak rozpoczęła się wojna polsko-bolszewicka.
W Moskwie zrozumiano, że „Cel Wisła” będzie trudniejszy do osiągnięcia, niż się dotąd wydawało. Dla komunistów w tym momencie najważniejsze było utrzymanie władzy, więc skupiali się przede wszystkim na walce z „białymi”. Przerwali marsz na zachód i poprzestali na zaprowadzaniu swoich porządków na zajętych dotąd terenach. Ogłosili Wilno stolicą Litewsko-Białoruskiej Republiki Radzieckiej, po czym rozpoczęli brutalne represje wobec „wrogów klasowych”: polskich patriotów, ziemian, duchownych, inteligencji.
Odbicie Wilna stało się pierwszoplanowym zadaniem, jakie przed polskim wojskiem postawił jego Naczelny Wódz Józef Piłsudski. Chwilowa słabość Sowietów wymagała szybkiego przejęcia inicjatywy. 2 marca oddziały Grupy Operacyjnej „Polesie” gen. Antoniego Listowskiego zajęły Słonim, 5 marca – Pińsk. Główna ofensywa ruszyła 16 kwietnia. Wilno szturmowała jazda dowodzona przez płk. Władysława Belinę-Prażmowskiego i piechota pod rozkazami gen. Edwarda Rydza-Śmigłego. Równocześnie uderzono na Lidę, Baranowicze i Nowogródek. Po trzech dniach wszystkie zadania zostały wykonane. Wyprawa wileńska przyniosła pierwsze zwycięstwo w wojnie z bolszewikami.
Skazani na sojusz
Po zajęciu Wilna Piłsudski wydał 22 kwietnia dwujęzyczną „Odezwę do mieszkańców byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego”. Pisał w niej po polsku i litewsku: „Wojsko Polskie, które z sobą przyprowadziłem (…) niesie Wam wszystkim wolność i swobodę. Chcę dać Wam możność rozwiązania spraw wewnętrznych, narodowościowych i wyznaniowych, tak jak sami tego sobie życzyć będziecie, bez jakiegokolwiek gwałtu lub ucisku ze strony Polski”.
Zapowiadając przyznanie Litwinom prawa do samostanowienia, Piłsudski liczył na odtworzenie dawnej unii. Był to element jego szerszej koncepcji przewidującej utworzenie od Estonii po Naddniestrze federacji państw narodowych utrudniających Rosji ekspansję. Do realizacji tej idei niezbędna była jednak zgoda wszystkich zainteresowanych stron. Rezydujący w Kownie prezydent Litwy Antanas Smetona i premier Mykolas Sleževičius odpowiedzieli na odezwę Piłsudskiego w sposób nie pozostawiający złudzeń: „Żadnego porozumienia z rządem polskim nie ma i być nie może, dopóki Polska nie uzna Litwy w jej naturalnych granicach, dopóki Polacy nie zwrócą nam Wilna”.
Bardziej obiecująco przedstawiała się sytuacja na Ukrainie, która po przewrocie bolszewickim w Rosji proklamowała niepodległość. Liczyła na pomoc ententy, ale Francuzi i Brytyjczycy nadal uważali „białych” za alianta i nie chcąc go stracić opowiadali się za integralnością terytorialną eksimperium rosyjskiego, co wykluczało niezawisłość Ukrainy. Zawiedzeni Ukraińcy podpisali więc 9 lutego 1918 r. swój układ brzeski z Niemcami i Austro-Węgrami, oddając się nieformalnie pod ich protekcję. Sytuacja zmieniła się diametralnie po klęsce Niemiec i rozejmie w Compiègne. Osamotniona Ukraina musiała podjąć walkę na trzech frontach: z „białymi”, „czerwonymi” i Polakami. Z tej trójki jedynie Polacy byli zainteresowani zachowaniem jej niepodległości. Piłsudski widział w Ukrainie przyszłego sojusznika, ale ewentualna współpraca wymagała uznania przez Kijów wyników wojny polsko-ukraińskiej o Galicję Wschodnią i Wołyń. Po zaciętych walkach w latach 1918–1919 linia frontu przebiegała od rzeki Zbrucz przez Wołyń do Prypeci. Według federacyjnej koncepcji Piłsudskiego miała to być linia graniczna.
Przywódca Ukraińskiej Republiki Ludowej Semen Petlura dostrzegał różnice między ograniczonymi celami Polaków a dążeniami Rosjan, którzy niezależnie od barw chcieli likwidacji jego państwa. Dlatego 1 września 1919 r. zgodził się na rozejm i rozpoczęcie rozmów o współpracy z Polską. Ich finałem było podpisanie w nocy z 21 na 22 kwietnia 1920 r. tajnej umowy politycznej. Nasz rząd uznawał w niej niepodległość Ukraińskiej Republiki Ludowej i rezygnował z roszczeń do ziem Polski przedrozbiorowej na wschód od linii Zbrucz-Wołyń-Prypeć. Rząd ukraiński zrzekał się terenów położonych od nich na zachód. Dwa dni później zawarto konwencję o sojuszu wojskowym i wspólnych działaniach zbrojnych przeciw Armii Czerwonej.
Tramwajem do Kijowa
Czas już bardzo naglił. Bolszewicy wyparli białą armię gen. Denikina na Krym i panowali niemal nad całą Ukrainą. Było oczywiste, że po pokonaniu wroga wewnętrznego rzucą wszystkie siły na Polskę. „Cel Wisła” wciąż był aktualny.
Dzięki złamaniu we wrześniu 1919 r. przez polski radiowywiad kodów szyfrowych Armii Czerwonej sztab Naczelnego Wodza znał jej plany. Jednoczesne odparcie przygotowywanej inwazji od strony Ukrainy i Białorusi byłoby bardzo trudne. Dlatego Piłsudski zdecydował się na uderzenie wyprzedzające. Jego plan opracowywał jeszcze podczas negocjacji z Petlurą.
Płk Bogusław Miedziński, szef Sekcji Politycznej Sztabu Generalnego, przytoczył takie słowa Piłsudskiego z nieoficjalnej rozmowy: „Bolszewików trzeba pobić i to niedługo, póki nie wzrośli w siłę. Trzeba ich zmusić do tego, aby przyjęli rozstrzygającą rozprawę i sprać ich tak, aby ruski miesiąc popamiętali. Ale żeby to osiągnąć, trzeba ich nadepnąć na tak bolesne miejsce, żeby nie mogli się uchylać i uciekać. (…) Ukraina, to jest ich czuły punkt”. Opracowana zgodnie z wytycznymi Piłsudskiego instrukcja dla wyższych dowódców precyzowała: „Rząd polski zamierza poprzeć ruch narodowy, aby stworzyć samodzielne państwo ukraińskie, a przez to znacznie osłabić Rosję, odbierając jej okolice najbogatsze w zboże i skarby ziemne”. Do wykonywania zobowiązań umowy wojskowej przystąpiono natychmiast. Ruszyła ofensywa. Główną siłę uderzeniową stanowiła 60-tysięczna armia polska. Wspierały ją 4 tys. żołnierzy ukraińskich. 26 kwietnia zajęto Żytomierz, 27 kwietnia przełamano front pod Berdyczowem, w ciągu doby wbito się 90 km w głąb pozycji wroga. Piłsudskiemu nie chodziło jednak o szybki przemarsz przez Ukrainę, lecz o zadanie wojskom Frontu Południowo-Zachodniego Armii Czerwonej tak dużych strat, by przez dłuższy czas nie były zdolne do uderzenia na Polskę.
Bolszewicy unikali jednak bitwy. Wycofywali się, a polscy dowódcy zastanawiali się, co robić dalej. Plan przewidywał bowiem, że rola naszych wojsk ograniczy się do osłony rządu Petlury, który w ciągu miesiąca zorganizuje ukraińską administrację i armię na tyle silną, że zluzowane polskie jednostki będą mogły wrócić do kraju. Po dziesięciu dniach wyczekiwania Piłsudski wydał rozkaz marszu w stronę Kijowa. Wciąż miano nadzieję, że Armia Czerwona podejmie wyzwanie.
3 maja grupa zwiadowców dotarła na przedmieścia Kijowa. Nie napotkali wroga, więc wsiedli do tramwaju i pojechali do centrum miasta. Tam wzięli do niewoli kilku kompletnie zaskoczonych czerwonoarmistów i nie niepokojeni przez nikogo wrócili z jeńcami. Następnego dnia do sztabu 3. Armii polskiej gen. Rydza-Śmigłego dotarły informacje, że bolszewiccy wycofują się z miasta. Szturm okazał się niepotrzebny. 9 maja w Kijowie zorganizowano wspólną defiladę wojsk polskich i ukraińskich.
Chociaż wyprawa kijowska nie osiągnęła najważniejszego celu, gdyż nie rozbiła żadnej znaczącej formacji Armii Czerwonej, w kraju zapanował entuzjazm. Marszałek Sejmu Wojciech Trąmpczyński witając 18 maja wracającego z Ukrainy Józefa Piłsudskiego porównał go do Bolesława Chrobrego. Po czym wbrew faktom oświadczył, że „od czasów Kircholmu i Chocimia naród polski takich triumfów oręża swego nie przeżywał”. I optymistycznie zapowiadał: „zwycięski pochód na Kijów (…) stworzył podstawę do pomyślnego i stałego pokoju”. Prawda była zupełnie inna.
Stalin pod Lwowem
Do fetujących zwycięstwo Polaków nie dotarły jeszcze informacje, że cztery dni wcześniej, 14 maja wojska dowodzonego przez Michaiła Tuchaczewskiego Frontu Zachodniego rozpoczęły ofensywę na Białorusi. A wycofane na lewy brzeg Dniepru wojska Frontu Południowo-Zachodniego pod dowództwem Aleksandra Jegorowa i komisarza politycznego Józefa Stalina kończyły przegrupowanie. Dołączyła do nich ściągnięta z Kaukazu 30-tysięczna, owiana ponurą sławą 1. Armia Konna Siemiona Budionnego.
26 maja wzmocnieni Sowieci przestali unikać walki i przeszli do kontrofensywy. W ciągu kilku dni przełamali polskie linie obronne, co zagroziło okrążeniem garnizonu w Kijowie. Gen. Rydz-Śmigły wydał rozkaz opuszczenia miasta. 5 czerwca zwycięstwo zmieniło się w porażkę, gdyż również drugi cel, jakim było zorganizowanie pod polską osłoną silnej armii ukraińskiej, nie został zrealizowany. Apele Petlury o wstępowanie w jej szeregi spotykały się z minimalnym odzewem. Część społeczeństwa ulegała propagandzie bolszewickiej straszącej powrotem „polskich panów”, część miała dość wojny i pragnęła już tylko spokoju. Lokalni atamani odmawiali podporządkowania się rządowi, nacjonaliści widzieli w Petlurze zdrajcę, który oddał Polsce ich ziemię. Po miesiącu rekrutacji siły zbrojne Ukraińskiej Republiki Ludowej liczyły zaledwie 20 tys. żołnierzy i mogły stawić jedynie symboliczny opór bolszewickiej nawale. Polakom udało się zatrzymać Front Południowo-Zachodni na początku lipca pod Lwowem i na linii Tarnopol-Równe.
Wydarzenia kilku następnych tygodni pokazały, że wyprawa kijowska nie była jednak całkiem bezowocna. Dowództwo Armii Czerwonej planowało atak na Polskę siłami obu frontów. Stalin, któremu jako naczelnemu politrukowi nie odważył się sprzeciwiać były carski generał Jegorow, chciał własnych zwycięstw i rewanżu na Polakach za zajęcie Kijowa. Dlatego uparł się, że zanim wojska jego frontu wesprą Tuchaczewskiego, najpierw zdobędą Lwów.
Skuteczna obrona miasta stała się jednym z najważniejszych polskich zwycięstw tej wojny. Walki na przedpolu Lwowa trwały od połowy czerwca. Dopiero 16 sierpnia Armia Czerwona przystąpiła do szturmu na miasto. Ponawiała ataki przez cztery dni. Gdyby Stalin nie zignorował rozkazów naczelnego dowódcy Siergieja Kamieniewa, wojska Frontu Południowo-Zachodniego byłyby już na Lubelszczyźnie. I zagroziły wyprowadzonemu 16 sierpnia polskiemu kontruderzeniu znad Wieprza na tyły wojsk Tuchaczewskiego, które przesądziło o wyniku Bitwy Warszawskiej. Ruszyły na zachód dopiero 20 sierpnia. Za późno, by wpłynąć na przebieg walk o Warszawę. Grupa uderzeniowa znad Wieprza rozbiła już wówczas główne siły Frontu Zachodniego i ścigała wycofujących się bolszewików na terenach położonych na północ od Bugu.
Polska nie może nas pokonać
Wygranie Bitwy Warszawskiej nie oznaczało wygrania wojny. „Polacy, którzy w swą kontrofensywę włożyli całą energię jaka im jeszcze pozostała, wyczerpali się” – raportował do Moskwy Michaił Tuchaczewski. 27-letni dowódca Frontu Zachodniego uniknął całkowitego okrążenia i wycofał znaczną część swoich wojsk na linię rzek Niemen i Szczara. Wciąż dysponował siłami pozwalającymi realnie myśleć o ponowieniu ataku. Jego optymizm podzielał Lenin, który na początku września stwierdził, że ci „którzy liczyli na naszą słabość, zawiedli się w swoich rachubach, udowodniliśmy, że Polska nie może nas pokonać, my natomiast byliśmy i jesteśmy niedalecy od zwycięstwa”.
W tym czasie Tuchaczewski miał już gotowy plan nowej bolszewickiej ofensywy. Tym razem nie zamierzał bezpośrednio atakować Warszawy, lecz przez Białystok i Lublin obejść ją od południa, by okrążyć większość polskich armii broniących stolicy. Po ściągnięciu posiłków miał pod swymi rozkazami około 120–140 tys. żołnierzy, tyle samo co w sierpniu przed wymarszem na Warszawę. Polskie dowództwo zdawało sobie sprawę z zagrożenia. Już 24 sierpnia Piłsudski zaczął przegrupowywać wojsko i opracowywać plany następnej bitwy, która miała rozstrzygnąć o wyniku wojny. W ich realizacji pomogło kolejne, dziś niemal zapomniane zwycięstwo, które zneutralizowało zagrożenie ze strony Frontu Południowo-Zachodniego.
Wykonując z opóźnieniem rozkaz połączenia się z Tuchaczewskim, 1. Armia Konna Budionnego zmierzała w stronę Lublina. Po drodze podjęła próbę zdobycia Zamościa i tam została zatrzymana przez 3. Armię gen. Sikorskiego. Budionny z powodu słabo działającego systemu łączności nie znał sytuacji na północy. I wdał się w walki o miasto. Polskie dowództwo dostrzegło w tym szansę na zniszczenie jednej z najbardziej brutalnych i niebezpiecznych formacji sowieckich. W czasie gdy jednostki broniące Zamościa wiązały Armię Konną, w rejon walk przerzucono odwody spod Warszawy i część garnizonu Lwowa. Budionny znalazł się w kleszczach.
Na miejsce walnej bitwy gen. Sikorski wybrał położoną 20 km na południowy wschód od Zamościa wioskę Komarów. Czołowe uderzenie wykonała Grupa Operacyjna gen. Stanisława Hallera, w skład której wchodziła dowodzona przez niego 13. Dywizja Piechoty i 1. Dywizja Jazdy płk. Juliusza Rómmla. Jednocześnie dywizje gen. Lucjana Żeligowskiego i płk. Michała Żymierskiego przeprowadzały dwustronny manewr oskrzydlający, zamykając okrążenie.
30 sierpnia Budionny zdał sobie sprawę z sytuacji i próbował się wydostać z pułapki. Nie zdążył. Następnego dnia o świcie rozpoczęła się bitwa. Trwała do wieczora. Około godz. 17 rozstrzygnęły ją szarże ułanów pułków krechowieckiego i jazłowieckiego. Czerwonoarmiści rzucili się do ucieczki. Część przebiła się przez okrążenie, ale 1. Armia Konna straciła dwie trzecie swego stanu osobowego i już nigdy nie odzyskała dawnej zdolności bojowej. Front Południowo-Zachodni przestał stanowić zagrożenie, wszystkie siły można było skoncentrować na północy, gdzie do rewanżu za klęskę pod Warszawą przymierzał się Tuchaczewski. Zgodnie z wydaną przez niego dyrektywą jednostki miały osiągnąć stan pełnej gotowości bojowej 25 września.
Zaskoczyć Tuchaczewskiego
Piłsudski zdecydował, że trzeba uprzedzić uderzenie wroga. Plan był prosty, ale ryzykowny. Jego powodzenie zależało od tego, czy Tuchaczewski uzna, że zasadniczym celem Polaków jest przełamanie środkowego odcinka frontu i zajęcie Grodna. Chodziło o to, by przerzucił tam większość swoich sił. Tymczasem decydujący atak miała przeprowadzić Grupa Uderzeniowa 2. Armii Rydza-Śmigłego, która wykorzystując osłabienie bolszewików na odcinku północnym wykona manewr podobny do kontrofensywy znad Wieprza. Czyli obejdzie ich pozycje, uderzy od tyłu i wraz z atakującą od południa 4. Armią gen. Skierskiego zamknie w okrążeniu.
Gdyby Tuchaczewski zbyt wcześnie zorientował się, co zamierzają Polacy, i pozostawił na północy siły zdolne powstrzymać Grupę Uderzeniową, plan Piłsudskiego byłby niewykonalny. Niezwykle ważne stało się więc utrzymanie przygotowań do ofensywy nad Niemnem w tajemnicy. Wydano rozkazy, by wojsko przemieszczało się tylko nocami, do absolutnego minimum zmniejszono tabory, dowódców średniego szczebla nie powiadomiono, kiedy rozpocznie się ofensywa i jakie otrzymają zadania. Te informacje mieli otrzymać dopiero w ostatniej chwili telefonicznie.
Stratedzy i politycy musieli rozwiązać jeszcze jedną, delikatną kwestię. Manewr oskrzydlający Grupy Uderzeniowej wymagał przejścia przez terytorium Litwy. A władze sowieckie znając federacyjną koncepcję Piłsudskiego wszelkimi sposobami starały się ją torpedować. W lipcu 1920 r. Armia Czerwona pomogła wojskom litewskim odbić Wilno z rąk polskich. Tym razem Sowieci nie zainstalowali w nim marionetkowego rządu komunistycznego, lecz 12 lipca podpisali z władzami niepodległej Litwy układ o oddaniu im Wilna, Wileńszczyzny i Suwalszczyzny. Liczenie, że tak hojnie obdarowany przez bolszewików rząd litewski pomoże Polakom w walce z nimi i zgodzi się na przemarsz naszych wojsk byłoby naiwnością. Dlatego obradująca 8 września Rada Obrony Państwa upoważniła Naczelnego Wodza do „czasowego wkroczenia na tereny litewskie”. Dyplomaci mieli przekonać państwa zachodnie, że nie jest to agresja, lecz jednorazowy akt samoobrony wobec zagrożenia ze strony komunistycznej Rosji.
Bitwa niemeńska
20 września gen. Rydz-Śmigły rozpoczął działania zaczepne, spychając czerwonoarmistów w stronę Grodna. 21 września Piłsudski przybył do kwatery głównej zorganizowanej w pociągu stojącym na bocznicy w Białymstoku. Tuchaczewski tymczasem opanował sytuację, ściągnął odwody i przystąpił do kontrataku. Przez dwa dni trwały zacięte walki na przedpolu Grodna, okoliczne wioski przechodziły z rąk do rąk.
22 września ruszyła polska Grupa Uderzeniowa. Wchodząca w jej skład 4. Brygada Jazdy zaskoczyła Litwinów i opanowała most nad Niemnem w Druskiennikach. Tego samego dnia 1. Dywizja Piechoty Legionów zdobyła Sejny. Po wykonaniu tych zadań Grupa zajęła pozycje wyjściowe do ataku oskrzydlającego od północy armie Frontu Zachodniego. Wyjść na ich tyły mogła jednak dopiero po sforsowaniu Niemna przez oddziały walczące pod Grodnem. A Tuchaczewski ściągał tam następne odwody i odpierał kolejne polskie natarcia.
Wreszcie w nocy z 22 na 23 września pułk piechoty majora Bernarda Monda zdobył częściowo zniszczony most pod wioską Hoża (ok. 12 km na północ od Grodna) i przeprawił się przez rzekę. Nad ranem uchwycono dwa inne przyczółki. Wynik walk wciąż jednak był niepewny, więc Piłsudski wstrzymał dalszy marsz Grupy Uderzeniowej. Tuchaczewski był skupiony na centralnym odcinku frontu i nie przeprowadził odpowiedniego rozpoznania na północy. Wiedział co prawda o pojawieniu się Grupy Uderzeniowej, lecz nie potrafił określić jej celów. Dopiero 24 września otrzymał informacje o przeprawie Polaków przez Niemen w Druskiennikach i zrozumiał, co mu grozi. Natychmiast wydał rozkaz skierowania na północ dwóch dywizji walczących pod Grodnem. Miały rozbić Grupę Uderzeniową, ale trafiły w próżnię, gdyż nasi żołnierze zajmowali już pozycje wysunięte dalej na wschód. Ubytek dwóch dywizji osłabił 3. Armię sowiecką broniącą Grodna, co wykorzystał Piłsudski, zwiększając siłę natarcia. Bolszewicy nie byli już w stanie odeprzeć ataku. 25 września Tuchaczewski wydał rozkaz opuszczenia miasta i odwrotu.
Wydarzenia zaczęły się toczyć zgodnie z planem Piłsudskiego. Grupa Uderzeniowa czekała właśnie na to, by wypierane z rejonu Grodna wojska sowieckie zaczęły się wycofywać. Jej zadaniem było przecięcie im drogi odwrotu. Tuchaczewski wyciągnął jednak wnioski z klęski pod Warszawą i chcąc uniknąć okrążenia, wycofywał się zawrotnym tempie.
Zrobiliście Polskę mocną
Pierścień okrążenia miał zostać zamknięty w rejonie miast Lida i Baranowicze. Ze względu na szybkość rejterady bolszewików nie wszystko poszło zgodnie z planem. Nad rzeką Lebiodą po krwawej bitwie Sowieci zdołali się przebić i ruszyli w kierunku oddalonej o 20 km Lidy. Miasto już 27 września zdobyła Grupa Uderzeniowa, która nie spodziewała się kontrataku. Gdy następnego dnia do Lidy dotarły nadciągające znad Lebiody oddziały 3. Armii sowieckiej, doszło do walk ulicznych. Obie strony poniosły ciężkie straty, żadna nie zyskała przewagi i dopiero kontratak odwodów 1. Dywizji Piechoty Legionów zmusił czerwonoarmistów do ucieczki. Około 10 tys. nie zdążyło i zostało wziętych do niewoli.
Chociaż nie udało się domknąć okrążenia i część wojsk Frontu Zachodniego zdołała się z niego wyrwać, bitwa niemeńska definitywnie zniweczyła sowieckie plany wobec Polski. Piłsudski idąc za ciosem wydał rozkaz „dalszego energicznego pościgu i zniszczenia armii bolszewickich”. 12 października 4. Armia gen. Skierskiego dotarła do białoruskiego Mińska. Wykraczało to już jednak poza warunki podpisanego także w tym dniu rozejmu i Piłsudski rozkazał opuścić miasto.
18 października wydał ostatni w czasie wojny polsko-bolszewickiej rozkaz do żołnierzy. Dziękując im za wysiłek i przelaną krew, pisał: „Zrobiliście Polskę mocną, pewną siebie i swobodną, możecie być dumni i zadowoleni ze spełnienia swojego obowiązku. Kraj co w dwóch latach potrafił wytworzyć takiego żołnierza, jakim wy jesteście, może spokojnie patrzeć w przyszłość. Dziękuję Wam raz jeszcze”.