Wielka epopeja Celtów zaczęła się u zarania I tysiąclecia p.n.e., gdy ten tajemniczy lud wyruszył ze swych siedzib na terenie dzisiejszej Bawarii, Czech i Austrii. Był przedsiębiorczy, wojowniczy i bardzo płodny. W ciągu kilku wieków dotarł do wybrzeży Atlantyku, przeprawił się na Wyspy Brytyjskie, przeszedł przez Alpy i Pireneje. Celtowie znali brąz i żelazo, podczas gdy tubylcza ludność zajmowanych ziem trwała jeszcze w epoce kamiennej.
Łagodnością Celtowie nie grzeszyli, jednak nie wiadomo, ile w ich ekspansji było brutalnej przemocy, a ile przewagi kulturowej, ułatwiającej narzucenie własnej woli. Dopiero po zejściu z Alp na Półwysep Apeniński zderzyli się z godnym siebie przeciwnikiem – wschodzącą potęgą Rzymu.
CZARNY DZIEŃ
Mieszkańcy Italii nie byli w stanie stawić czoła najeźdźcom, o których historyk Diodor Sycylijski pisał: „wygląd mają przerażający (…) niektórzy do tego stopnia gardzą śmiercią, że stają do boju nago, mając na sobie tylko pasek”. Nie obcinali włosów i wąsów, więc gdy z rozwianymi czuprynami i potwornym wrzaskiem rzucali się do ataku, budzili paraliżujący strach. Wzmacniany przez dyndające głowy zabitych przeciwników, które obcinali i przywiązywali do karków swych koni.
Około 391 r. p.n.e. połączone siły kilku celtyckich plemion wtargnęły do Etrurii i dotarły aż pod miasto Clusium w środkowych Włoszech. Przerażeni Etruskowie zwrócili się o pomoc do Rzymu, z którym na przemian wojowali i zawierali sojusze.
Senat wysłał do najeźdźców utrzymane w ostrym tonie ostrzeżenie, ale celtycki dowódca Brennus potraktował to jak wyzwanie na pojedynek. Ściągnął dodatkowych wojowników z macierzystego plemienia Senonów i skierował się w stronę Wiecznego Miasta.
Według kronikarza Polibliusza w roku 387 p.n.e. (a zdaniem współczesnych historyków w 390 r.) dotarł nad Allię, niewielki dopływ Tybru. Tam naprzeciw mrowia Celtów stanęła lepiej uzbrojona i wyszkolona rzymska armia. Wynik bitwy wydawał się przesądzony. Długowłosi jeźdźcy i piechurzy zręcznie uniknęli jednak gradu wyrzuconych w ich stronę oszczepów i w szaleńczym pędzie runęli na zaskoczonych przeciwników. Zastosowali swą ulubioną taktykę polegającą na wdarciu się w szeregi wroga, przebiciu przez nie i zaatakowaniu od tyłu. Zdezorientowani Rzymianie nie mogli się wycofać w zwartym szyku, więc wpadli w panikę i rzucili się do ucieczki. Nielicznym udało się przepłynąć wpław rzekę, większość zginęła. Klęskę nad Allią przez wieki wspominano jako dies ater – czarny dzień w historii Rzymu.
Celtów od miasta dzieliło już tylko 16 km, a droga stała otworem. Zdobyli je bez walki, gdyż żadna dzielnica poza Kapitolem nie miała fortyfikacji obronnych. Przez siedem miesięcy najeźdźcy plądrowali i niszczyli wszystko, co wpadło im w ręce. Załoga Kapitolu na próżno oczekiwała odsieczy. Gdy skończyły się zapasy żywności i broni, obrońcy poddali się.
Tak mało bohaterski koniec fatalnie wpisywał się w historię rzymskiego imperium, więc szybko ubarwiono go przekazywanymi z pokolenia na pokolenie legendami.
PODBÓJ BRYTANII
Ostatnią ostoją Celtów pozostały Wyspy Brytyjskie. Następcy Cezara kontynuowali jego politykę zadowalając się ich neutralnością. Dopiero w 40 r. n.e. plany ponownej inwazji zaczął snuć cesarz Kaligula, a zrealizował je trzy lata później Klaudiusz. Cztery legiony dokonały desantu nie napotykając poważniejszego oporu, sforsowały Tamizę i wykorzystując konflikty między lokalnymi wodzami zdobyły stolicę Brytów – Camulodunum (dziś Colchester). Pomimo walk i powstań kolejni cesarze poszerzali granice włączonej do imperium prowincji Brytania. W 122 r. sprawy brytyjskie postanowił uregulować cesarz Hadrian, który osobiście udał się za kanał La Manche. Z jego polecenia zbudowano 130kilometrowy mur przecinający wyspę z zachodu na wschód. Miał chronić prowincję rzymską przed atakami plemion szkockich. 20 lat później usypano dalej na północ tzw. wał Antonina, jednak utrzymanie tej rubieży okazało się niemożliwe. Rzymianie cofnęli się za Mur Hadriana. Ale ich władza nad Brytami dotrwała do V w. Poniżej: tak prymitywnie wyobrażano sobie celtyckich wojowników 200 lat temu.
GĘSI NA WAGĘ ZŁOTA
Najbardziej chwalebna głosiła, że w obliczu nieuchronnej klęski senatorowie zasiedli na swych krzesłach i ze stoickim spokojem czekali na śmierć z rąk barbarzyńców. W aż taki heroizm polityków mało kto jednak wierzył. Dlatego większą popularność zyskała opowieść o pożytkach z wypełniania obowiązków wobec bogów.
Według niej Celtowie znaleźli na stromym urwisku zwanym Skałą Tarpejską ścieżkę prowadzącą na wzgórze kapitolińskie. W nocy wspięli się nią, by zaskoczyć zmęczonych i śpiących obrońców. Zbliżającego się wroga wyczuły jednak gęsi ze świątyni Junony i podniosły alarm. Dzięki czujności ofiarowanych bogini świętych ptaków atak został odparty.
Umoralniający charakter miała z kolei historia o negocjacjach pokojowych prowadzonych przez trybuna Kwintusa Sulpicjusza ze zwycięskim Brennusem. Ustalono podczas nich, że ceną za darowanie życia obrońcom Kapitolu będzie tysiąc funtów złota. Pazerni Celtowie przynieśli jednak sfałszowane ciężarki. Widząc, że rachunek będzie wyższy od wynegocjowanego, Kwintus zaprotestował. Brennus spojrzał na niego z politowaniem, dorzucił do odważników swój ciężki miecz i butnie oświadczył: „Vae victis” – biada zwyciężonym. Te słowa powtarzano potem do znudzenia rzymskim uczniom i żołnierzom, by nigdy nie zapominali, że pokonani tracą godność i wszelkie prawa.
Ostatnia legenda służyła pokrzepieniu serc. Według niej krótko po kapitulacji Kapitolu nadciągnęła odsiecz pod wodzą Marka Kamillusa. Wkraczając do miasta oznajmił, że „Rzym wykupuje wolność nie złotem, lecz mieczem”, i przepędził Celtów. Rzeczywistość była bardziej prozaiczna, najeźdźcy zgarnęli łupy i zadowoleni wrócili do swych siedzib nad Padem. Stracili możliwość, by zniszczyć państwo, które w przyszłości przyniesie im zgubę…
SENONOWIE GÓRĄ!
A Rzymianie wyciągnęli wnioski z upokarzającej klęski; zbudowali solidne mury obronne, zreorganizowali armię. Celtowie poczuli respekt i chociaż w IV wieku p.n.e. jeszcze wiele razy urządzali łupieżcze wyprawy na południe Półwyspu Apenińskiego, starali się omijać posiadłości rzymskie.
Najbardziej dokuczali Etruskom, ale potrafili też zawierać z nimi koalicje. Tak stało się w latach 298–290 p.n.e., gdy połączone siły Celtów, Etrusków i Samnitów (ludy ze środkowej Italii) wspólnie wystąpiły przeciw dążącemu do opanowania całej Italii Rzymowi. Sprzymierzeńcy ponieśli sromotną klęskę. Mimo porażki nieokiełznane celtyckie plemię Senonów – zamieszkujące okolice dzisiejszej Ankony – nie usiedziało długo w spokoju. Nagle zmieniło front i w 284 r. p.n.e. napadło na… niedawnych sprzymierzeńców – Etrusków. Tym z pomocą przyszli dawni wrogowie – Rzymianie. Wysłali pośpiesznie zorganizowany korpus ekspedycyjny. I w bitwie pod Arretium… ponieśli równie ciężką klęskę jak sto lat wcześniej nad Allią! Wydawało się, że Celtowie są górą.
PIERWSZA GALIA NA KOLANACH
Tym razem Rzymianie nie szukali już rozgrzeszenia w mitach, lecz wyprawili przeciw Celtom potężną armię pod dowództwem brutalnego Kuriusza Denatusa. Senonowie zgodnie ze swym zwyczajem odmówili rokowań i pozabijali parlamentariuszy próbujących przekonać ich, że dla własnego dobra powinni wrócić do domu. Kuriusz zemścił się straszliwie, rozbił Senonów i zrównał z ziemią ponad połowę ich kraju. Przez następne 50 lat ten rozległy obszar leżał odłogiem. Nauczka okazała się tak skuteczna, że Senonowie nie kiwnęli palcem nawet wtedy, gdy Rzym uwikłał się w wyczerpujące walki na Sycylii i w północnej Afryce z Kartaginą (podczas I wojny punickiej).
Wydawało się, że tym samym Celtowie stracili kolejną okazję, by zagrozić imperium umacniającemu się wtedy w środkowej i północnej części Italii. Ale w tradycji celtyckiej ogromną rolę odgrywały przekazywane z pokolenia na pokolenie opowieści i pieśni o bohaterskich czynach przodków. Młodzi wojownicy marzyli, by dorównać Brennusowi, zdobywcy Rzymu. W 225 r. p.n.e. Senonowie zaczęli te fantazje urzeczywistniać. Dogadali się z pobratymcami zza Alp i w sile 70 tysięcy wojowników ruszyli na południe.
Naprzeciw nich stanął już jednak zupełnie inny przeciwnik niż z czasów Brennusa. Rzym wyrósł przez ten czas na militarną potęgę, miał doskonały wywiad, dzięki któremu nie dał się zaskoczyć. Przejrzawszy plany Celtów, rzymscy stratedzy pozwolili napastnikom wejść w głąb kraju, po czym desantem z Sardynii odcięli im odwrót. Reszta była formalnością.
Po tym zwycięstwie w Rzymie zapadła decyzja, że problem Galów – jak nazywano ludy celtyckie – należy rozwiązać definitywnie. W trzech wielkich kampaniach (224–220 p.n.e.) legiony przekroczyły Pad i dotarły aż do podnóża Alp. Z zajętych terytoriów utworzono nową prowincję – Galię Przedalpejską. Jej północne granice pokrywały się mniej więcej z granicami dzisiejszych Włoch. Poskromionych Celtów zmuszano do płacenia wysokich podatków i danin, zaległości karano konfiskatą ziemi, na protesty ze złośliwą satysfakcją odpowiadano: „Biada zwyciężonym”.
CEZAR KONTRA WERCYNGETORYKS
W roku 59 p.n.e. dążący do przejęcia pełni władzy konsul Gajusz Juliusz Cezar potrzebował spektakularnego sukcesu, by wzmocnić swą pozycję i zwiększyć popularność. Oba cele najłatwiej osiągnąć przez zwycięską kampanię wojenną. Gdy więc zaproponowano mu namiestnictwo spokojnej Galii Przedalpejskiej, przekonał senat, że wolałby objąć władzę nad frontową Galią Narbońską. W jej sąsiedztwie panował nieprawdopodobny chaos. Celtyccy Eduowie walczyli z celtyckimi Sekwanami, oba te plemiona gnębił Germanin Ariowist, a wygłodzeni celtyccy Helweci łupili wszystko i wszystkich. Namiestnik mógł się wykazać.
Zaczął od przepędzenia Helwetów w 58 r. p.n.e. Potem Rzymianie rozprawili się Ariowistem. W 57 r. p.n.e. Cezar opanował Belgię. Rok później – Bretanię i Normandię. W 55 r. p.n.e. przeprawił się do Brytanii. Nie zamierzał podbijać wyspy, przeprowadził tylko akcję propagandowoodstraszającą i wrócił. Jednak utrzymanie władzy nad terytorium dwa razy większym niż Italia nastręczało ogromnych trudności. Zwłaszcza że Galowie wreszcie zaczęli rozumieć, w jakiej znaleźli się sytuacji. Wciąż głośno zapewniali Cezara o swej uległości, ale po cichu już spiskowali. W 52 r. p.n.e. wybuchło powstanie.
Wśród wodzów wyróżniał się młody Wercyngetoryks z plemienia Arwernów. Przez pewien czas służył w rzymskiej armii, więc poznał jej taktykę, ale przyjrzał się też metodom sprawowania władzy przez Cezara. I wiedział, że jeśli chce zwyciężyć, musi być równie bezwzględny. Za drobniejsze naruszenia dyscypliny kazał obcinać ucho, wyłupywać oko i tak okaleczonych ludzi wypędzać z obozu, by ich rany odstraszały ewentualnych naśladowców. Cięższe przewinienia karał śmiercią przez spalenie żywcem. Na naradzie wojennej przedstawił morderczy plan. Chciał złamać Rzymian, uniemożliwiając im zdobycie żywności. Tłumaczył, że wówczas albo sami odejdą, albo zaczną się zapuszczać daleko od głównego obozu. W jednym i drugim przypadku łatwo wybije się wycieńczonych żołnierzy. Plan nie wypalił, bo Cezar zdobył zaciekle bronione celtyckie miasto Avaricum, pełne żywności.
Wercyngetoryks odniósł jednak kilka sukcesów, ale ostatecznie skierował się w stronę twierdzy Alezja. We wrześniu 52 r. p.n.e. Rzymianie rozpoczęli jej oblężenie. Teraz role się odwróciły i to Galom zajrzało w oczy widmo głodu. Mieli zapas żywności na 30 dni. Odsiecz, przesłaną przez inne celtyckie plemiona Wercyngetoryksowi, udało się Cezarowi rozbić. To przypieczętowało upadek Galów.„Nie podjąłem tej wojny dla osobistych korzyści, ale dla wspólnej korzyści. Ponieważ trzeba się poddać losowi, daję wam do wyboru dwie możliwości – powiedział Wercyngetoryks do przygnębionej rady wojennej. – Albo przez moją śmierć dacie Rzymianom zadośćuczynienie, albo przekażecie im mnie żywego”. Nikt nie miał odwagi zabić wodza, wysłano więc zapytanie do Cezara. Ten odparł, że chce mieć wodza żywego.
Następnego dnia Wercyngetoryks wsiadł na konia i udał się do obozu wroga. Cezar kazał zakuć go w łańcuchy. Potem spacyfikował ostatnie ogniska buntu i wrócił do Rzymu, by triumfować.
ZA GÓRAMI, ZA ALPAMI
Galia Przedalpejska była jedynie niewielkim skrawkiem celtyckich włości graniczących z coraz bardziej ekspansywnym mocarstwem. Bezkresne przestrzenie dzisiejszej Francji, Belgii, Szwajcarii, południowych Niemiec zamieszkiwało ponad 300 galijskich plemion. Rzymianie mieli mgliste pojęcie o tej potędze nazywanej ogólnie Celtyką lub Galią Zaalpejską i nie postrzegali jej jako zagrożenia. Bo każdy z galijskich ludów był niebezpieczny, ale głównie dla swoich – też galijskich – sąsiadów.
Celtowie nie tworzyli bowiem państwa. Każde plemię rządziło się samodzielnie, nie uznawało nad sobą żadnego pana. Władza wybieranych królów była iluzoryczna i systematycznie słabła. Rządzili lokalni wodzowie i rodowa arystokracja. Jedyną ponadplemienną instytucją byli druidzi, ale ich zadania sprowadzały się do interpretowania znaków od bogów, wróżenia, składania ofiar, przekazywania wiedzy i tradycji. Na poczynania świeckich watażków nie mieli większego wpływu. Druidzi tworzyli mistyczne bractwo, które raz w roku zbierało się w kraju Karnutów, uważanym za centrum Galii. Tam odprawiali magiczne obrzędy, odbywali sądy i wybierali najwyższego, najbardziej szanowanego kapłana. Po powrocie każdy służył lojalnie swojemu plemieniu.
Celtowie zza Alp pożądliwym okiem patrzyli na rzymskie bogactwa, ale tragiczny los Senonów i innych plemion z północnej Italii skutecznie odstraszał ich od myśli o zbrojnych wyprawach. Zadowalali się kupowaniem wina i innych dóbr za pośrednictwem kupców z niegdyś greckiej kolonii, a obecnie niezależnej republiki Massalii (dzisiejszej Marsylii). Konfliktu jednak nie uniknęli.
ŁATWIEJ ZAPROSIĆ NIŻ WYPROSIĆ
Celtów wplątał w wojnę tubylczy lud Ligurów, który łupił marsylskich kupców. Atakowani bronili się sami, ale z czasem zaczęło im brakować sił i ochoty do walki. Zwrócili się o pomoc do Rzymian. W 125 r. p.n.e. konsul Flawiusz Flakkus przeprawił się przez Alpy, obszedł Ligurów od północy i rozgromił. Nie uszło to uwadze galijskiego plemienia Eduów, na które z podobną regularnością napadali pobratymcy z plemienia Allobrogów. Eduowie wykoncypowali, że jeśli Rzymianie pomogli Marsylczykom, to warto też zaprzyjaźnić się z mocarstwem zza Alp i w zamian za informacje o sytuacji w nieznanych mu krainach, uzyskać podobną pomoc. Oferta została przyjęta.
Dalsza historia miała się już toczyć zgodnie z zasadą, że obce wojska łatwo się zaprasza, ale trudno wyprasza. Rzymianie wkroczyli na ziemie Allobrogów i opanowali terytorium sięgające aż po dzisiejszą Genewę. Gdy pobici otrząsnęli się z szoku, zawiązali sojusz z najpotężniejszym wówczas plemieniem galijskim: Arwernami. Połączone siły poprowadził do wielkiej bitwy u zbiegu Rodanu i Izery król Arwernów Bituitus. Został pokonany i wysłany w kajdanach do Rzymu.
A legiony, po udzieleniu „bratniej pomocy” Eduom, już się nie wycofały. Na zajętych ziemiach Rzymianie założyli stanice i osady wojskowe, największą nazwali Narbo (dzisiejsza Narbona). Gdy okrzepli, cały kontrolowany obszar przyłączyli do swego państwa jako nową prowincję – Galię Narbońską.
Sprowadzając Rzymian Eduowie nie zdawali sobie sprawy, że wydają wyrok na siebie i wszystkich Celtów z kontynentalnej Europy. Alpy stanowiły bowiem naturalną zaporę, której sforsowanie mogło przekroczyć możliwości nawet najpotężniejszego imperium. Teraz gdy oddano mu rozległy przyczółek, droga do dalszej ekspansji stanęła otworem. Miał ją poprowadzić Juliusz Cezar. Choć Galowie zjednoczyli się pod wodzą Wercyngetoryksa i dzielnie walczyli, Rzymianie ich rozbili [czytaj: Cezar kontra Wercyngetoryks].
Tak zakończyły się tysiącletnie dzieje Celtów na kontynencie europejskim. Mogli zniszczyć Rzym, nim stał się imperium. Historia potoczyła się inaczej. To ich ostatniego wielkiego wodza Wercyngetoryksa przewieziono do Wiecznego Miasta. Podczas triumfalnej parady Cezara w 46 r. p.n.e. poprowadzono go w łańcuchach. Rzymianie mogli napawać się zemstą, wykrzykując słowa, które ponad 300 lat wcześniej usłyszeli od innego galijskiego wodza: „Biada zwyciężonym”. I tylko w komiksach o Asteriksie Galowie wciąż są pogromcami Rzymian.