“Betonowy pancernik”, w którym USA zgotowały Japończykom piekło
Dziś możemy się dziwić, że Fort Drum nadal stoi i urozmaica wygląd wyspy El Fraile, znajdującej się na południe od wyspy Corregidor, przyciągając wzrok wszystkich, którzy akurat płyną do zatoki Manilskiej. Historia tego wojskowego niegdyś obiektu sięga 1909 roku, bo wtedy to właśnie rozpoczęto nad nim prace i choć w ciągu pierwszych dekad swojego istnienia przetrwał liczne ataki, będąc w rękach raz jednej, a raz drugiej strony konfliktu, to nie został kompletnie zniszczony i po dziś dzień przypomina o masakrze, która miała w nim miejsce. Chociaż w obecnych czasach betonowy pancernik nie byłby wyzwaniem dla nowoczesnych pocisków i bomb z potężnymi głowicami burzącymi, to przed kilkoma dekadami Fort Drum był nie do zdobycia.
Czytaj też: Opancerzenie, które zmieniło pancerne bitwy. Dlaczego pancerz reaktywny jest tak ważny?
Po tym, jak Filipiny znalazły się w rękach USA w 1898 roku, Amerykanie postanowili zadbać o bezpieczeństwo kraju, jako że dwa państwa oddzielały całe tysiące kilometrów. Postąpili zresztą słusznie, przewidując ruchy przeciwników, co udowodniły działania Japonii ledwie dzień po ataku na Pearl Harbor. Już wtedy rozpoczęto bombardowania i ataki na wzmocnienia, fortyfikacje i bunkry, chroniące dostępu do Filipin i nie ominęły one wyjątkowego Fort Drum, na którego to pierwsze bomby spadły 2 stycznia 1942 roku. Nie wyrządziły jednak tej fortyfikacji większych szkód zarówno przy pierwszym podejściu, kiedy to zniszczono m.in. działka przeciwlotnicze, jak i drugim, które trwało od 15 lutego do 6 maja. Wtedy to do gry wkroczyła ciężka artyleria w postaci najpierw haubic kalibru 150 mm a później 240 mm.
Amerykański Fort Drum, niczym niewzruszony strażnik, opierał się tak długo i godnie wrogowi nie bez powodu. Ten betonowy kolos z niewyobrażalnymi wzmocnieniami mierzy aż 110 metrów długości, 44 metrów szerokości i 12 metrów wysokości. Jego ściany mierzą z kolei niebywałe od 760 do 1100 cm grubości, a sam strop jest gruby na 610 centymetrów. Jego budowa nie należała do najprostszych, ale jako że bazował na świetnie usytuowanej, choć niewielkiej wyspie, z której poziomu można było chronić całą zatokę, Amerykanie postanowili osadzić na niej specjalny fort, zapewniający tak ważną warstwę ochrony.
Dlaczego jednak Fort Drum nazywa się mianem betonowego pancernika? O ile określenie go “betonowym” jest jednoznaczne, tak nie tylko kształt, wymuszony przez samą wyspę, odpowiada za określenie go tą szczególną klasą okrętów. Jak na fort przystało, ten wojskowy obiekt miał być zarówno bazą, jak i domem dla żołnierzy. Dlatego w jego wnętrzu znalazły się drewniane baraki oraz broń. Dużo broni, bo poza ogromną ilością miejsca do składowania ręcznego arsenału, Amerykanie zamontowali na nim wieże z działami oraz wieżę z dalmierzem, pełniącą też rolę punktu obserwacyjnego, która przypominała maszt kratownicowy, będący charakterystycznym elementem właśnie pancerników.
Fort Drum był też solidnie uzbrojony, bo pierwotnie mógł prowadzić walkę z dwóch wieży z czterema działami M1909 kalibru 356 mm, z czego przednia mogła obracać się w zakresie 240 stopni, a tylna w całych 360 stopniach. Dodatkową siłę rażenia temu fortowi zapewniały cztery armaty kalibru 152 mm w kazamatach po bokach oraz 3 działka przeciwlotnicze. Chociaż na tle wykorzystywanych dziś 155-mm pocisków artyleryjskich czy 120-mm pocisków dla czołgów takie uzbrojenie fortu może wydawać się potężne, to w praktyce to uzbrojenie nie było specjalnie skuteczne przez niską celność, która jednak nie przeszkodziła operatorom zatopić kilku okrętów desantowych wroga.
Amerykanie uciekają z Fortu Drum… ale tylko na moment
W rękach USA Fort Drum wytrzymał aż do kapitulacji sił amerykańskich na Filipinach, czyli do maja 1942 roku, po czym został przejęty przez siły japońskie. Te oblegały fort aż do ofensywy alianckiej w 1945 roku. Wtedy żadne jego działa nie funkcjonowały, ale samo przejęcie fortu było kluczowe dla zabezpieczenia sobie tyłów. Wtedy to USA, zdając sobie sprawę z potencjału tej fortyfikacji, zamiast ostrzeliwać Fort Drum, przypuściło na niego atak desantowy i zaczęli przygotowywać się do rozpętania piekła w jego wnętrzu. Najpierw wlali benzynę i olej napędowy do otworów wentylacyjnych, a następnie postawili kilka materiałów wybuchowych i zdetonowali je po ucieczce.
Czytaj też: Nazistowskie szaleństwo czołgowe to nie tylko wielki Maus, ale też jednoosobowy Kugelpanzer
Fort Drum wtedy płonął. Płonął niczym piekło, które stało się miejscem śmierci 65 żołnierzy japońskich. Pożoga trwała kilka dni, a kiedy ogień zgasł, Amerykanie weszli do środka, odkrywając zarówno ciała, jak i pozostałe uzbrojenie. Od tej pory fort przestał mieć jakiekolwiek znaczenie wojskowe, dlatego szabrownicy mieli możliwość rozkradzenia wszystkiego, co zostawili Amerykanie, a dziś, mimo tego, że Fort Drum nadal stoi, to przez liczne uszkodzenia, nie jest oficjalnie dostępny dla turystów.