Niezależnie, czy zjawisko nazywa się ”bańką social media”, czy ”komorą pogłosową”, dominuje obecnie przekonanie, że konsumpcja informacji w internecie ma być nacechowana segregacją ideologiczną. Nasi znajomi wrzucają tylko te rzeczy, które się nam podobają i tylko w to klikamy. Wybieramy określone portale i nic poza prezentowanymi tam przekazami (z założenia jednorodnymi) do nas już nie dociera.
Nowym, odmiennym głosem w tej dyskusji jest badanie ”How social network sites and other online intermediaries increase exposure to news”. Czterech niemieckich badaczy z uczelni w Mainz (Johannes Gutenberg-Universität), Hohenheim oraz Kolonii (GESIS – Leibniz-Institut für Sozialwissenschaften) opisało swoje odkrycia w amerykańskim czasopiśmie PNAS. Przekonują, że odwiedzając platformy jak Twitter, Facebook czy wyszukiwarki jak Google, użytkownik faktycznie dociera do większej liczby serwisów informacyjnych, i to o bardziej zróżnicowanych treściach niż sądzono.
Co ważne, Michael Scharkow, Frank Mangold, Sebastian Stier oraz Johannes Breuer odnoszą się w swojej pracy do (rzekomo determinującego ograniczony wybór) algorytmu regulującego dobór informacji pokazywanych nam na wymienionych wyżej platformach (Twitter, Facebook, Google). Według czwórki badaczy, filtrowanie treści dokonywane przez tych pośredników (linki do wiadomości w serwisach informacyjnych które można znaleźć po zalogowaniu) nie skutkuje samoograniczaniem się użytkownika do przekazów pasujących jedynie do jego przekonań.
– Każdy odwiedzający Facebooka czy Google’a ma większą szansę trafić tam na linki odsyłające do portali informacyjnych. Jest więc naturalne, że te serwisy w znaczący sposób pośredniczą w konsumpcji [różnorodnych] wiadomości w internecie – tłumaczy Frank Mangold. Zdaniem naukowca, owa większa konsumpcja wynika wprost z przypadkowej natury kontaktu z materiałami dziennikarskimi.
Odbiorca tradycyjnych mediów, jak gazety czy telewizja, wchodzi w kontakt z przekazem informacyjnym świadomie i celowo. – Użytkownik Facebooka, Twittera czy Google’a może natknąć się na wiadomości przypadkowo, sprawdzając pocztę albo zerkając na link wrzucony przez znajomego – autorzy badania przekonują w informacji prasowej.
Eksperci nie odnoszą się jednak do sytuacji wspomnianej wyżej, gdzie tytułowa bańka istnieje właśnie dlatego, że znajomi dzielą się z nami jedynie treściami pasujące do naszych przekonań. Opisany w badaniu z Niemiec postulat o większej konsumpcji można zrozumieć. Co nie jest do końca jasne, to jak niemieckie badanie sprawdza się wobec drugiego aspektu ”komory pogłosowej”. Czy wszyscy otaczamy się znajomymi o różnorodnych poglądach?
Możliwe, że opisywani tu naukowcy w nieco inny sposób definiują bańkę informacyjną. Jeżeli uznają, że owo samoograniczanie się użytkowników polega przede wszystkim na zamykaniu się na treści oferowane poza głównymi platformami medialnymi (Facebook, Twitter), to ich odkrycie o dużym znaczeniu przypadkowego kontaktu jest jak najbardziej ciekawe i słusznie uznają je za nowy głos w dyskusji.
W swoim doświadczeniu zespół prof. Michaela Scharkowa użył modelu statystycznego do obliczenia szacunkowej konsumpcji treści informacyjnych. Oszacowano w ten sposób zakres w jakim przeciętny internauta styka się z tymi wiadomościami w sposób przypadkowy i nieplanowany. W tym celu prześledzono wędrówkę po stronach internetowych 5 tys. niemieckich internautów. Efekt?
– Niezależnie, od tego jakie porcje informacji użytkownik zazwyczaj konsumuje, w te dni gdy więcej czasu spędza na Facebooku, Twitterze czy Google’u, wchodzi w kontakt z większą liczbą treści informacyjnych – zapewnia Sebasitan Stier z GESIS. Co chyba najistotniejsze w całym badaniu, Stier dodaje, że ”przyswajane w ten sposób treści pochodzą z dużej liczby źródeł”.
Kontakt z różnorodnymi opiniami pomaga wyrobić swoją własną, bardziej wyważoną. Problemem mogą być znajomi o podobnych do naszych poglądach, których wpisy utwierdzają nas w tym, że mamy rację. Taka uświadomiona (lub nie) bańka, czy grono ”swoich” z którymi zawsze raźniej, otacza nas też w codziennym życiu. Jednych szczelniej, innych mniej. Jeżeli algorytmy Facbooka czy Twittera, szczęśliwym trafem potrafią przebić się przez nią, wyłuskać i ”sprzedać” nam alternatywne treści, to świetnie.
– Głosy z poprzednich debat podnosiły obawę, że internetowe media będą tworzyły nowe bariery społeczne. Nasze odkrycia pokazują, że zarówno media społecznościowe czy wyszukiwarki mają potencjał obalać bariery już istniejące – zapewnia prof. Michael Scharkow. Oczywiście, można szczęściu dopomóc i, jak choćby 3 lata temu zachęcała Amerykanów fundacja The KIND, dodać do grona znajomych 10 osób o skrajnie odmiennych od naszych poglądach.