Banialuki w służbie nauki

Prima aprilis to dzień, w którym żarty stroją sobie nawet twórcy poważnych naukowych mediów. 1 kwietnia przypominamy naukowe żarty wszech czasów!

Lecące pingwiny pokazała 1 kwietnia stacja BBC (fot. Youtube)

Naukowcy też lubią sobie pożartować. Tyle że zazwyczaj robią to dla wyższych naukowych celów.

W 1998 roku w internetowym wydaniu czasopisma „Nature” można było na przykład przeczytać o odnalezieniu skamieniałości smoka, a 10 lat później w telewizji BBC oglądać wzbijającą się w powietrze kolonię pingwinów. Po takich dowcipach wprowadzone w błąd osoby mogą co najwyżej śmiać się z własnej naiwności.

Świat nauki zna jednak mnóstwo przypadków żartów, które wywoływały w środowisku zamieszanie, a nawet prawdziwe skandale. Głównym celem tych naukowych dowcipów nie jest jednak rozbawienie towarzystwa, lecz zasianie fermentu i sprowokowanie dyskusji. Dlatego też raz na jakiś czas naukowcy wycinają sobie zaplanowane z premedytacją kawały, które demaskują nieuczciwość lub ignorancję niektórych uczonych. Jest śmiesznie, tyle że ofiarom tych żartów rzadko kiedy do śmiechu.

 

Tajemna fotografia

​fot. Sxc.hu

Kolosalną bzdurę wymyśliło dwóch uczniów paleontologa Gerharda Hahna. W trakcie konferencji na cześć swojego mistrza wygłosili oni referat o strunowcach prekambryjskich. Omawiali w nim m.in. nowatorską metodę ustalania ich wyglądu, zwaną „fotografią powidokową”.

Miała ona polegać na wykonywaniu zdjęć kamieni, które w tajemniczy sposób miały zachować pamięć o wydarzeniach z przeszłości. Referat był utrzymany w żartobliwym tonie, i właśnie tak został odebrany przez uczestników konferencji. Problemy zaczęły się, gdy materiały konferencyjne ukazały się w prasie naukowej, a ich fragmenty – w naukowych bazach danych.

W ten sposób doszło do zdemaskowania wielu akademickich leniuchów. Ci bowiem, którzy przeczytali cały artykuł, dowiadywali się, że jest on po prostu naukowym żartem. Ci natomiast, którzy czytali tylko jego fragmenty, powoływali się na niego, zamieszczając np. dane o nim w bibliografii do swoich prac. Myśląc, że budują swoją naukową karierę, wystawiali się na pośmiewisko. 

 

Przewaga formy nad treścią

fot. Sxc.hu

„Transgresja granic: ku transformatywnej hermeneutyce kwantowej grawitacji” – tak brzmiał tytuł artykułu, który wywołał najsłynniejszą burzę w świecie akademickim. Ukazał się on w prestiżowym piśmie „Social Text”, poświęconym badaniom kultury, a jego autorem był amerykański fizyk Alan Sokal.

W swoim dziele przedstawiał m.in. ideę relacji pomiędzy różnymi koncepcjami rozwoju społecznego a grawitacją kwantową. Artykuł odbił się szerokim echem w akademickim światku, zbierając przy tym bardzo dobre recenzje. Peany na cześć Sokala nie trwały jednak długo. Posługując się charakterystycznym naukowym żargonem i odwołując się do znanych prac z zakresu fizyki, mechaniki kwantowej i feminizmu, Sokal dokonał bowiem zwyczajnej prowokacji, do której przyznał się niedługo po publikacji swojego artykułu. Okazało się, że jedyną autentyczną w nim rzeczą był język – ten sam, którym z lubością posługują się dziś postmodernistyczni humaniści. Reszta była po prostu stekiem bzdur. 

Brak jak jakiegokolwiek sensu w tekście Sokala pokazał, że używając odpowiedniego języka, można poruszyć dowolną tematykę i uzyskać poklask. Brak sensu był również powodem, dla którego redaktor naczelny pisma, w którym tekst opublikowano, został bezrobotnym…

 

Astronom wynalazcą kanapki

fot. Sxc.hu

O tym, że naukowy żart może się wymknąć spod kontroli, przekonało się dwóch amerykańskich historyków medycyny. W noszącym wszelkie pozory naukowości artykule zamieszczonym w 1970 r. na łamach prestiżowego „American Journal of Medicine” ogłosili światu, że Mikołaj Kopernik był pionierem epidemiologii i zwyczaju smarowania chleba masłem.

Jak to możliwe? To proste. Słynny astronom, który dowodził obroną Olsztyna przed Krzyżakami, miał zalecić smarowanie chleba w trosce o zdrowie swoich żołnierzy. Wiadomo bowiem, że kanapki zawsze spadają masłem do dołu, a widoczny na maśle brud pomaga wyeliminować to, co nieczyste, zatem uniknąć spożywania zarazków.

Żart ten miał być antidotum na huczne obchody 500. urodzin astronoma. Problem jednak w tym, że w te  rewelacje uwierzyło wielu ludzi. Z czasem mit zaczął żyć własnym życiem i do dziś niektórzy sądzą, że to prawda. A przecież wystarczyłoby poszukać źródeł tej informacji…

 

Jak się Tomasz w Renatę zamienił

fot. Shutterstock

Pewien naukowy żart stał się przyczyną skandalu także i na naszym polskim podwórku. W październiku 2007 roku na łamach pisma „Charaktery” ukazał się artykuł zatytułowany „Wiedza prosto z pola”. Dotyczył on nowej formy psychoterapii.

„Artykuł zawiera same kłamstwa i fantazje niemające absolutnie żadnych podstaw naukowych oraz plagiat dodany przez Redakcję. Mogę to stwierdzić ponad wszelką wątpliwość, ponieważ jestem jego autorem, występującym pod pseudonimem Renata Aulagnier” – napisał na swoim blogu psycholog dr Tomasz Witkowski.

„Swój artykuł sporządziłem wg najprostszego przepisu »kuchennego«: weź ciekawy »news«, dodaj do niego obietnicę w rodzaju »cudowny lek« i okraś to wszystko jak największą ilością faktów »naukowych«”. Prowokacja zaplanowana była w najdrobniejszych szczegółach. Na jej potrzeby Witkowski stworzył fikcyjną badaczkę Renatę Aulagnier, specjalizującą się w zastosowaniu neuronauki w terapii. Jako alibi dla ewentualnych próśb o spotkanie wymyślił, że będzie ona przebywać na stypendium w Strasburgu.

Wiosną 2007 roku Witkowski napisał tekst i ze specjalnie założonego dla fikcyjnej pani psycholog e-maila wysłał go do redakcji „Charakterów”. I wtedy wszystko się zaczęło. Nie dość, że nikt w redakcji nie pofatygował się, aby sprawdzić, czy taka osoba istnieje, to do pierwotnego tekstu redaktor dopisał treść, która była plagiatem innego artykułu. Skandal nabrał rozgłosu między innymi dlatego, że „Charaktery” miały wówczas radę naukową, w której skład wchodziło osiem osób z tytułami profesorskimi.

„Liczę na to, że moja prowokacja będzie początkiem szerszej dyskusji nad przenikaniem pseudonauki i paranauki na wyższe uczelnie, w mury akademickie, do instytucji naukowych oraz na łamy prasy i do czasopism specjalistycznych” – tłumaczył na swoim blogu Witkowski. Podczas gdy on sam chciał wykazać, że można rozpropagować kompletną bzdurę i, szkodząc innym, zarabiać na niej pieniądze, redakcja czasopisma uznała, że jego działanie było niezgodne z etyką psychologa. Czyżby więc złota zasada, mówiąca o tym, że cel uświęca środki, w tym przypadku nie działała?

 

Kwitnące krzaki Spaghetti 

1 kwietnia 1957 roku telewizja BBC wyemitowała sfingowany film dokumentalny, który przekonywał widzów, że w Szwajcarii  makaron spaghetti rośnie na drzewach! Część widzów zrozumiała dowcip, inni dzwonili potem do siedziby stacji z pytaniami, skąd mogą zdobyć własne krzaki spaghetti.

 

Zbyt skomplikowana liczba Pi

 fot. Shutterstock

Pi – zwana też ludolfiną – jest jedną z pierwszych odkrytych przez człowieka liczb niewymiernych. Oznacza stosunek długości obwodu koła do długości jego średnicy. Jest też pierwszą literą greckiego słowa “perimetron”, oznaczającego obwód. W 1998 roku ogłoszono w magazynie “Meksykanie dla nauki i rozumu”, że wszystkim będzie o wiele łatwiej, jeśli liczbę Pi zaokrągli się do 3.

Żart miał być satyrą odnośnie debaty nad sensem nauczania teorii ewolucji w szkołach w Nowym Meksyku. Szybko jednak zdobył popularność w Internecie i rozpowszechnił się na całym świecie. 

 

Google Maps na Nintendo

 fot. Youtube

W 2012 roku firma Google ogłosiła, że zamierza dostosować swoją usługę Google Maps do popularnej niegdyś konsoli do gier wideo, Nintendo. 

Firma opublikowała krótki filmik instruktażowy, w którym menadżer nowego produktu tłumaczy, w jaki sposób można podmuchać w kartridż i w ten sposób rozruszać konsolę.