Żółte, słodkie, o niepowtarzalnym aromacie i kremowym miąższu, rozpływającym się w ustach… Banany to jedne z najpopularniejszych owoców na świecie. Ale płacą za to wysoką cenę. Choć owoce rośliny z gatunku Musa acuminata należą do symboli fallicznych, to od tysięcy lat żyją w wymuszonym przez człowieka celibacie. Nasi przodkowie pozbawili je możliwości rozmnażania płciowego, a więc i genetycznego przystosowywania się do zmiennych warunków środowiska. Teraz rośliny i konsumenci płacą za to wysoką cenę.
Zagłada Dużego Michała
Dzikie banany nie nadają się do jedzenia – niemal cały owoc wypełniają u nich ciasno upakowane, duże twarde nasiona. Mieszkańcy południowo-wschodniej Azji odkryli jednak przed tysiącami lat, że od czasu do czasu trafia się roślina, której owoce są równie duże jak sąsiednich „drzew” (w rzeczywistości banan jest byliną, tak jak ziemniak), ale pozbawione nasion. Żeby zapewnić sobie ciągłe dostawy smakołyku, wystarczy sadzić świeże odrosty takiej rośliny. W ten sposób tworzono – i tworzy się do dziś – całe plantacje genetycznych klonów. To wielka zaleta, ale też i wada – brak zróżnicowania DNA sprawia, że jeśli jakiś szkodnik lub choroba zaatakuje jedną roślinę, to prędzej czy później zaatakuje wszystkie.
Banany to najjaskrawszy przykład tego zjawiska. Dziś jemy przede wszystkim owoce odmiany Cavendish, ale jeszcze kilkadziesiąt lat temu na rynku królował Gros Michel („Duży Michał”) – większy, słodszy, z grubszą skórką (która lepiej chroniła miąższ w czasie transportu), a na dodatek dojrzewający jednocześnie w całej kiści. Niestety, Duży Michał był wrażliwy na dwa chorobotwórcze grzyby. Pierwszy z nich, Mycosphaerella musicola, wywoływał chorobę liści zwaną yellow sigatoka, ale można go było zwalczać, opryskując plantację środkami grzybobójczymi. Drugi patogen, odpowiedzialny za chorobę panamską Fusarium oxysporum, był jednak odporny na wszystkie dostępne preparaty, a ponieważ przenosił się w drobinkach gleby, jedynym wyjściem było przenoszenie plantacji w nowe miejsca. W latach 60. XX w. okazało się, że w Nowym Świecie nie ma już nieskażonej gleby i Gros Michel zniknął ze sklepowych półek. Jego miejsce zajął Cavendish.
Zabójcza monotonia
Podobna uniformizacja występuje w przypadku wielu innych roślin uprawnych, istotnych z handlowego punktu widzenia. Światowa Organizacja Żywności (FAO) szacuje, że od początku XX w. z pól znikło trzy czwarte uprawianych gatunków, a w ostatnim dwudziestoleciu ten proces jeszcze przyspieszył. „Niestety, często pod hasłem projektów prorozwojowych są zakładane ogromne monokultury. To co prawda zwiększa plony, ale zarazem naraża rolników na straty wynikające z klęsk żywiołowych, chorób i suszy. W tradycyjnie rolniczych stanach USA ponad 80 proc. areału przeznaczone jest pod uprawę tylko dwóch roślin: kukurydzy i soi. To wyjaławia glebę i podraża koszty produkcji, bo monokultury wymagają dużych dawek pestycydów i nawozów. Jest też na rękę międzynarodowym koncernom, kontrolującym rynek środków ochrony roślin czy ziarna pod zasiew” – mówi dr Emile Frison, dyrektor generalny International Plant Genetic Resources Institute.
Jego zdaniem każdy gatunek jest na swój sposób użyteczny. „My myślimy o rolnictwie wyłącznie w kategoriach ekonomicznych. Ale rozwój to także możliwość uprawy roślin, które są częścią kulturowego dziedzictwa. Np. w Andach uprawia się dziś ponad 3 tys. odmian ziemniaków. Jedna czwarta z nich jest zagrożona wyginięciem w ciągu najbliższego półwiecza. Podobny los może spotkać dzikie odmiany orzeszków ziemnych i fasoli. Zmniejszając biologiczną różnorodność, niszczymy społeczne więzi. Być może wielkie koncerny nie lubią różnorodności, ale dla drobnych farmerów to sprawa życia i śmierci” – dodaje dr Frison.
Smutna historia Gros Michela niestety niczego nie nauczyła wielkich plantatorów. A mikroby nie próżnowały. Z początku uprawy Cavendisha trzeba było spryskiwać przeciw chorobie sigatoka rzadziej niż raz w miesiącu. Potem jednak pojawiła się nowa, groźniejsza odmiana – black sigatoka (Mycosphaerella fijinsis Morelet), szybko uodparniająca się na środki grzybobójcze. Dziś plantacje bananów trzeba spryskiwać więcej niż 40 razy na rok, a jedna taka operacja kosztuje 2,5 tys. dolarów za hektar! Niedługo mogłoby dojść do sytuacji, że uprawy staną się nieopłacalne tak z ekonomicznego, jak i ekologicznego punktu widzenia.
Grzyby kontratakują
Mogłoby, ale raczej tak nie będzie. Wygląda bowiem na to, że wcześniej los bananów przypieczętuje zapomniana już choroba panamska. Na początku XXI w. pojawiła się jej nowa odmiana – Tropical Race 4 (Fusarium oxysporum f. sp. cúbense). Najpierw zaatakowała kolebkę Cavendisha, czyli Chiny, potem Filipiny. Zagrożone są też uprawy na Tajwanie, w Australii i Republice Południowej Afryki. Pojawienie się zabójczej pleśni w Ameryce jest tylko kwestią czasu – alarmują eksperci.
Ostatnim gwoździem do trumny jest fakt, że w przeciwieństwie do Dużego Michała, Cavendish nie doczekał się jeszcze następcy. Żadna z ponad 300 odmian bananów, uprawianych dziś w różnych zakątkach świata, nie znalazła uznania u europejskich ani amerykańskich konsumentów. Większość nie wytrzymuje też długiego transportu.
Afryka lub genetyka
Na szczęście dla bananów jest jeszcze nadzieja. Na obszarze rolno-leśnym Dolnego Konga od ponad pół wieku rośnie… Gros Michel. Odmiana ta ma się tam świetnie i – co najważniejsze – jest wolna od choroby panamskiej. Być może to łut szczęścia, który sprawił, że tamtejsze gleby są wolne od zarodników grzyba. A może ma to jakiś związek z drzewami migdałecznika (Terminalia superba), które rosną tuż obok bananowców. Jeden z najlepszych bananowych specjalistów prof. Rony Swennen z Katholieke Universiteit Leuven zamierza przeprowadzić dokładne badania nad tym fenomenem. I choć odtworzenie wielkich plantacji Gros Michel jest mało prawdopodobne, to odmiana ta może dostarczyć materiału genetycznego do stworzenia swego następcy.
W przeciwieństwie do odmiany Cavendish, która jest w 100 proc. sterylna, niektóre warianty Dużego Michała można „zmusić” do wytworzenia nasion, jeśli ręcznie zapyli się kwiaty pyłkiem z dzikich bananów. „To iście benedyktyńska praca. Nasi pracownicy codziennie ręcznie zapylają 30 tys. kwiatów. Potem czekamy cztery miesiące, aż owoce dojrzeją, a następnie cały zbiór trzeba dokładnie przeszukać, bo pestka trafia się raz na 300 bananów. Przeważnie z całej zebranej partii uzyskujemy ok. 15 nasion, z czego kiełkuje tylko co trzecie” – objaśnia Juan Fernando Aguilar, szef projektu ochrony banana przy Fundación Hondurena de Investigación Agrícola (FHIA). A to dopiero początek. Hybrydy są co prawda odporne na choroby, ale jednocześnie mają dużo twardych nasion, więc trzeba dalej je krzyżować, by uzyskać odmianę nadającą się do spożycia. Pierwsza taka próba skończyła się klęską rynkową. Odporne na grzyby banany Goldfinger można jeść na surowo i gotować, ale szerzej przyjęły się tylko na Kubie, gdzie Cavendish już wyginął, i w Australii – jako nowinka. Amerykanie natomiast uznali, że ta odmiana smakuje jak jabłka, których przecież na rynku nie brakuje…
Na testowej plantacji w Hondurasie rośnie dziś ponad 300 innych odmian bananów. Niektóre owoce są długie na łokieć, inne smukłe i o czerwonej skórce, część można jeść na surowo, podczas gdy inne trzeba gotować lub smażyć. Być może jest wśród nich prekursor nowej smacznej odmiany, ale by się o tym przekonać, trzeba czekać aż trzy lata – wtedy młode rośliny po raz pierwszy wydają owoce. A czas biegnie…
Dlatego prof. Rony Swennen próbuje w Belgii drogi na skróty – inżynierii genetycznej. Używając materiału rzodkiewki, udało mu się stworzyć odmianę słodkiego banana odporną na chorobę black sigatoka. Teraz pracuje nad owocem bogatym w beta-karoten, niczym marchewka.
NA CO BANAN POMAGA?
Śluzowe substancje zawarte w owocach banana są łatwostrawne, a przy tym regulują pracę jelit. Naukowcy znaleźli w dojrzałych bananach substancje grzybo- i bakteriobójcze (skuteczne m.in. przeciwko mykobakteriom), a także noradrenalinę, dopaminę i serotoninę (ta ostatnia m.in. hamuje wydzielanie żołądkowe i pobudza perystaltykę jelit). Skórka i miąższ niedojrzałych owoców zawierają fungicyd chroniący przed zarazą pomidory.
Ludowa medycyna wykorzystuje nie tylko owoce, ale i inne części bananowca. Kwiaty podaje się przy zapaleniu oskrzeli, biegunce i owrzodzeniach, a gotowane pomagają ponoć w cukrzycy. Sok leczy wszystko – od gorączki, ostrej biegunki i histerii po padaczkę, krwotoki i trąd. Młodymi liśćmi okłada się oparzenia i inne wykwity skórne. Popiół z liści i niedojrzałych skórek pomaga przy biegunce i wrzodach. Korzenie, podobnie jak zmielone nasiona, podaje się przy kłopotach trawiennych.
CZY BANANA MOŻNA WYPIĆ?
Choć banany zawierają tak dużo wody, bananowy sok możemy pić dopiero od 2004 r. Wtedy to indyjscy naukowcy z Bhabha Atomic Research Centre opatentowali metodę otrzymywania soku. Wcześniej pod ciśnieniem banany po prostu zmieniały się w miazgę.
TOKSYCZNE PLANTACJE
Opryski stosowane w uprawie bananów Cavendish nie mają większego wpływu na same owoce, bo miąższ chroni gruba skórka – można go jeść bez obaw. Szkodzą natomiast tym, którzy z bananów żyją. W Kostaryce kobiety pracujące w pakowalniach dwukrotnie częściej chorują na białaczkę, a ich dzieci przychodzą na świat z wadami wrodzonymi. Jedna piąta mężczyzn pracujących na plantacjach jest bezpłodna. Winą za to obarczano zakazany już dibromochloropropan, ale używane dziś środki podobno też nie są bezpieczne.
BANANOWY RODOWÓD
Wszystkie jadalne banany pochodzą w całości lub w części od dzikiego Musa acuminata rosnącego w naturze w okolicach Półwyspu Malajskiego. Niektóre odmiany są krzyżówkami Musa acuminata (AA) i Musa balbisiana (BB), zajmującego tereny od Indii na wschód, do Pacyfiku. Choć uprawne odmiany Musa acuminata nie wytwarzają nasion, produkują jednak pyłek, który może być używany do zapylania innych bananów. Odmiany diploidalne (2n = 22) są do dziś uprawiane na Nowej Gwinei. Rośliny z trzema zestawami chromosomów (triploidalne AAA – 3n) rosną szybciej, dają wyższe plony i mają większe owoce. Najpopularniejszą wśród nich jest pochodzący z południowo-wschodnich Chin Cavendish. Jego poprzednik – Gros Michel – pochodził z ogrodów Burmy, Tajlandii, Malajów, Indonezji i Cejlonu.
Jedyną dostępną w Polsce odmianą jest dziś Cavendish, który stanowi ok. 10 proc. światowych upraw. 100 mld owoców tej odmiany konsumowanych co roku pochodzi w linii prostej od jednej rośliny. W tropikach uprawia się na mniejszą skalę inne odmiany.
CO JESZCZE GINIE?
W opinii botaników ponad 100 tys. dzikich gatunków roślin jest dziś zagrożonych wyginięciem z powodu utraty siedlisk i zmian klimatu. Należą do nich także przodkowie tego, co mamy na talerzach.
- Soja – dzika odmiana rośnie dziś tylko w kilku niewielkich enklawach delty Rzeki Żółtej.
- Pomidory – ich dzicy przodkowie są dziś zagrożeni w całej Ameryce Południowej, m.in. za sprawą degradacji środowiska przez odkrywkowe kopalnie miedzi.
- Orkisz – niegdyś uprawiany szeroko w Cesarstwie Rzymskim, dziś w stanie dzikim zachował się już tylko gdzieniegdzie w Turcji i, być może, w Jemenie.
- Kawa – dzika odmiana z Wybrzeża Kości Słoniowej już wyginęła. Dziesięć innych znajduje się na krawędzi zagłady.