Dziewięciu gangsterów sądzonych w ciągnącym się od 2008 r. procesie zamieniało się kolejno miejscami na ławie oskarżonych. Z pięciu dowożonych początkowo z więzienia większość odpowiadała później z wolnej stopy po odsiedzeniu wcześniejszych wyroków. Niezmiennie dowożonych z Białołęki było tylko dwóch wcześniej skazanych. Najstarszy z nich, szpakowaty Robert S. Śmigacz strzelał do Piotra W. Łańcucha, który zbuntował się przeciwko Księdzu, czyli Stefanowi Kolasińskiemu, szefowi pierwszego żoliborskiego. Łańcuch uniknął śmierci, przejął gang i niebawem kazał zastrzelić Stefana.
Drugim przywożonym przez policję był Marcin B. Bąku, młody, krótko strzyżony osiłek, którego nazwisko wielokrotnie przewijało się w zeznaniach świadków. Mówili, że ma porywczy charakter i jest samochwałą. Bali się wybuchów jego gniewu. Jako ochroniarz Księdza nosił stale broń i lubił odsłaniać połę długiej skórzanej kurty, wkładanej nawet w upały, aby pokazać swojego kałacha. Przechwalał się dokonanymi, a nawet niepopełnionymi przestępstwami, jakby ich liczba zwiększała jego gangsterski autorytet.
W miarę przedłużania się procesu Bąku obrastał czarnym zarostem, włosy na twarzy wyrosły mu dłuższe niż na głowie, bo te starannie golił. Czasem prosił o zwolnienie z udziału w sesji z powodu egzaminu w liceum albo widzenia z dzieckiem. Sędzia ich udzielał, jeśli rozprawa nie dotyczyła jego przestępstw popełnionych kilkanaście lat wcześniej jeszcze w grupie Księdza. Zdziwienie było zwykle reakcją na takie niezwyczajne odruchy. Oskarżeni w tym procesie żyli w innym świecie, równoległym do normalnego, a tu nieoczekiwanie okazywało się, że mają rodziny, troszczą się o chore matki lub o los dzieci, których nie widzieli na wolności. Bąku ma córkę urodzoną tuż przed zabiciem Sensora, za co odsiaduje wyrok do 2017 r.
Sensor ujął się za kolegą
Sensor, Paweł S., wysoki (195 cm wzrostu), silny (uczęszczał jak wszyscy z nich na siłownię) i znany w gangsterskim środowisku na północnym Żoliborzu mężczyzna, miał nieszczęście znaleźć się wieczorem 23 lutego 2002 roku w klubie Ekstaza. Przyszedł z grupą kolegów ze szkoły i podwórka, aby oblać piwem i tequilą urodziny jednej z dziewczyn. Wcześniej raczyli się piwkiem przed blokiem przy ulicy Wrzeciono, potem na klatce schodowej, ale gdy trzeba było zachować wieczorną ciszę, przenieśli się do klubu, w którym bywali od lat.
W klubie były dwie sale, większa taneczna z bufetem (właściciel prowadził w tym samym budynku nocny sklep alkoholowy, na który akurat tego dnia wygasała koncesja) oraz mniejsza bilardowa. Przez pierwsze trzy godziny pili, grali w lotki i bilard, trochę tańczyli. Nic nie zapowiadało katastrofy, dopóki 22-letni Jacek B. nie oskarżył Bulego z grupy Sensora, że kilka lat wcześniej w sprawie o paserstwo roweru „sprzedał” go oraz niejakiego Pińka, za co obaj zostali skazani. Zagroził Bulemu pobiciem, jeśli wezwany do klubu Piniek potwierdzi zarzut. S. łagodził, „bo wszyscy pili i nie powinni w takim stanie wyjaśniać animozji”, ale gdy przybyły Piniek potwierdził oskarżenie, Sensor wyprowadził go siłą z lokalu, bo „w mojej obecności nikt nie będzie bił Tomka”. Wierzył w swój autorytet i był przekonany, że nikt nie odważy się go kwestionować.
Tymczasem Jacek B. i syn właściciela lokalu już kopali Bulego w twarz. Sensor znowu interweniował i zlecił jednemu z kumpli, aby odprowadził zakrwawionego chłopaka do domu. Sam wrócił do baru.
Pogawędził tam ze znajomym, potem przeszedł do sali bilardowej, a za nim Jacek, który nagle go zaatakował. Bili się, szarpali, a niższy o 20 cm napastnik przegrywał. Z pomocą nadbiegł brat, starszy o dwa lata Marcin B., zaalarmowany przez swoją dziewczynę. Po wyjściu z więzienia pracował od trzech miesięcy w Ekstazie jako ochroniarz. Zamiast rozdzielić walczących, z bratem i synem właściciela lokalu osaczyli Sensora i nie pozwolili mu wydostać się z małej salki. Drużyna atakowanego zwabiona kłótnią, szarpaniną i krzykami nie mogła mu pomóc blokowana przez napastników.
Nagle Bąku popchnął Sensora na fotel i nim tamten się podniósł, wyciągnął z kieszeni składany nóż i zadał mu kilka szybkich ciosów w pierś. Obaj szarpali się, przytrzymywali za ubrania, a na twarzy atakowanego pojawiła się krew. Udało mu się wreszcie wydostać do sali tanecznej, ale wczepiony w niego Marcin B. nadal uderzał nożem. Sensor krwawił, spod pociętego czarnego swetra sączyła się krew. Oswobodził się jednak i podtrzymywany przez dwie koleżanki wyszedł na dwór. Pozostali nadal bili się i szarpali przy otwartych drzwiach.
Wysoki Sensor zostawiony przez dziewczyny, które wróciły do lokalu po swoje kurtki (tam zresztą zostały pobite), stanął na jezdni i nie reagował na krzyki ostrzegające przed nadjeżdżającym nocnym autobusem. Wykrwawiony, słaniał się i wydawał się półprzytomny. Nie bronił się, nie osłaniał ani nie uciekał, gdy ponownie zaatakował go Bąku; bez reakcji przyjmował ciosy nożem w klatkę piersiową, brzuch i twarz. Rozjuszony napastnik zaniechał natarcia dopiero po potężnym ciosie w brzuch, jaki zadał kolega Sensora, który nadbiegł. Poraniony mężczyzna osunął się tymczasem na jezdnię. W tym momencie jeden z mieszkańców pobliskiego bloku z wulgarnych wrzasków wyłowił krzyk: „Oni go zabili!” Obaj bracia B. zawrócili do pubu, wypadli ze swoimi dziewczynami przez tylne wyjście i zniknęli.
Dziesięć ciosów nożem w pierś
W zatrzymanej taksówce koledzy ułożyli na tylnym siedzeniu nieprzytomnego rannego. W izbie przyjęć Szpitala Bielańskiego nie reagował już na sygnały i mimo reanimacji po kwadransie zmarł. Lekarz przeprowadzający sekcję zwłok odkrył kilkadziesiąt ran, z których tylko jedna, przebicie serca na wylot, mogła spowodować śmierć. Ponadto zostały uszkodzone wielokrotnie: worek osierdziowy serca, jama opłucnowa, oba płuca, wątroba i jelito cienkie, żebra i międzyżebrze. W lewą stronę piersi nóż wszedł 10 razy. Poranione były plecy, ręce i nogi. I twarz – rozorany policzek z uszkodzeniem zatoki i kanału nosowego.
Matka Pawła S., wysłuchując w sądzie szczegółów okrutnej śmierci syna, doznawała ataków nerwowych. Z powodu jej krzyku i szlochu sąd musiał przerywać rozprawy, innym razem ona sama została przewieziona do szpitala. Śmierć Pawła okazała się tragicznym finałem szeregu nieszczęść, jakich zaznała w ostatnich latach. W czasie włamania do domu zamordowano jej męża, potem zmarła najmłodsza córka, osierocając dziecko; na prawach rodziny zastępczej schorowana babka samotnie je teraz wychowywała. Z tego względu wnioskowała o przyznanie jej odszkodowania w wysokości 100 tys. złotych od Jacka B. i właściciela lokalu.
Oskarżony o atak na Sensora i poranienie dwóch innych uczestników bójki Jacek zniknął wprawdzie z bratem i ukrywał się u koleżanki (jak wyjaśniał ze strachu przed groźbami kolegów zamordowanego), lecz gdy dowiedział się, że jest poszukiwany za morderstwo, nawiązał kontakt z adwokatem i udzielił mu pełnomocnictwa na negocjacje z prokuratorem. Gdy udawał się na spotkanie, przed budynkiem prokuratury zatrzymała go policja. Sąd skazał go na 4 i pół roku więzienia. Za okoliczności łagodzące uznał jego młody wiek (może resocjalizacja przyniesie pozytywny wynik), dotychczasową niekaralność, a przede wszystkim dobrowolne zgłoszenie się do prokuratury.
Natomiast starszy brat Jacka Marcin nadal był poszukiwany. Niedługi życiorys tego zabójcy Sensora obfitował w karygodne wydarzenia. W szkole wagary, choć w podstawówce klas nie powtarzał, jednak zrezygnował z nauki po pierwszej klasie technikum przy Hucie Warszawa. „Bo ważniejszy był dla mnie alkohol (od 12. roku życia z kilkudniowymi ciągami) i narkotyki (od 14. roku)”; najpierw butapren i grzybki halucynogenne, potem wszelkiego rodzaju dragi w zależności od posiadanej gotówki. Jako nastolatek przystał do grupy gangsterskiej zorganizowanej przez Księdza. W tamtym okresie za wymuszenia rozbójnicze w dwóch wyrokach dostał 3 lata więzienia. Ledwie je opuścił, dokonał najcięższej zbrodni – właściwie bez przyczyny pozbawił życia człowieka.
Mimo listów gończych udawało mu się ukrywać przez dwa lata i nagle na początku czerwca 2004 roku sam zgłosił się do warszawskiej prokuratury. Nie żądał powiadomienia osób bliskich ani wezwania adwokata. Oświadczył natomiast, że jest nowym człowiekiem, dokonał duchowej odnowy i pragnie się oczyścić przed sądem ludzkim. Poczuwa się do winy, Sensora szanował, „bo był ostrym chłopakiem i dobrym człowiekiem” i nie zamierzał go zabić. Poszedł rozdzielić go w bójce z bratem, ale nie udało się, więc wyciągnął nóż. Teraz pragnie żyć zgodnie z nakazami moralnymi Chrystusa i wychowywać swoją córkę, która niedawno skończyła dwa lata.
Przedstawił dwa pisma w języku angielskim wystawione kilka dni wcześniej. Duszpasterz Kościoła Boga Proroctw z Rotterdamu, organizacji charytatywnej zarejestrowanej w Wielkiej Brytanii, zwracał się do wszystkich zainteresowanych. „Marcin B. nawiedzał nasz kościół od września 2003 r. – pisał. – Jako duszpasterze mieliśmy zaszczyt służyć mu pomocą, by potrafił żyć w zgodzie z normami moralnymi Jezusa Chrystusa. 17 grudnia 2003 r. został ochrzczony i jest wiernym chrześcijaninem. Zdecydował się na powrót do Polski i wiem, że będzie dla was błogosławieństwem”. Natomiast biskup tego Kościoła oświadczył: „Znam go jako godnego zaufania mężczyznę, służącego wsparciem, troskliwością i rzetelnością w kontaktach ze wszystkimi osobami naszej wspólnoty”
Bąku ukrywał się w Holandii, gdzie z dorywczych prac zarabiał do 1000 euro miesięcznie, ale zdarzały się okresy posuchy i w czasie jednego z nich trafił na spotkanie kościelnej wspólnoty. Niebawem odstawił alkohol i narkotyki oraz postanowił zmienić swoje życie. Czy naprawdę? Aktem tej odmiany było oficjalne uznanie córki Laury za swoje dziecko.
Opinia aresztu śledczego w Białołęce wystawiona rok po jego osadzeniu brzmiała: „Początkowo uczestniczył w subkulturze przestępczej, później jednak od niej odszedł. Czterokrotnie był nagradzany za zachowanie, zajęcia kulturalno-oświatowe i porządek w celi. W czasie wolnym ogląda telewizję, czyta prasę i książki. Za zgodą prokuratury regularnie uczestniczy w spotkaniach modlitewnych swojej grupy religijnej. Krytycznie ocenia swoje przestępstwo, chce je odpokutować. Obserwujemy jego gorliwość i zaangażowanie duchowe. Na widzenia przychodzą matka, konkubina i kolega”.
Na pozór normalna rodzina
Trudno uwierzyć, by ktokolwiek z uczestników procesu ciągnącego się przez 5 lat podejrzewał, że ten ogolony na łyso osiłek przeżywa jakiekolwiek dylematy moralne. Przeciwnie, uważany był za największego zbrodniarza z całej grupy, o czym świadczyły kolejne wyroki. Tymczasem istnieją wyjaśnienia, choć nie usprawiedliwienia, jego wcześniejszego zachowania. Jak wszyscy zabójcy, Bąku został poddany obserwacji psychiatrycznej. Ujawniła ona encefalopatię, czyli organiczne uszkodzenie mózgu powodujące zaburzenia charakteru. Nie jest to choroba, lecz może powodować nadmiernie agresywne zachowania i trudności adaptacyjne. U oskarżonego ujawniły się już w szkole, a pogłębione zostały dorastaniem w niekorzystnym środowisku rodzinnym.
Rodzina obu braci na pozór nie sprawiała wrażenia marginesu – matka technolog żywienia, ojciec technik elektronik (ale ostatnio zatrudniony w ochronie mienia), siostra po maturze (lecz poszukująca pracy), 4-pokojowe mieszkanie. Jednak od 15 lat nasilały się konflikty w rodzinie z powodu alkoholizmu ojca. Młodszy syn Jacek lepiej sobie radził, po szkole zawodowej (operator obrabiarek) pracując w piekarni za 1000 zł miesięcznie lub na Stadionie Dziesięciolecia. Uczył się w technikum, uczestniczył w kulturystycznych Mistrzostwach Polski Młodzików.
Starszy Marcin, obciążony encefalopatią, lecz jak stwierdzili biegli, zachowujący zdolność oceny swoich czynów i ich konsekwencji, został osądzony z całą surowością prawa. Sąd podkreślił przy tym jego zaciekłość w atakowaniu bezbronnego człowieka. Bójka była dwukrotnie samoistnie przerywana, ale oskarżony wznawiał ją bez żadnego powodu. I sama pierwotna przyczyna – obrona swoiście pojętego środowiskowego honoru była błaha w porównaniu z finalnym skutkiem. Natomiast obrońca Bąka, składając apelację, powołał się właśnie na istnienie u jego klienta encefalopatii, która czyni z człowieka agresora bez udziału jego woli. Apelacja została oddalona.
W rok po śmierci Sensora sąd okręgowy rozpatrujący sprawę jego zabójstwa otrzymał pismo zaczynające się od słów: „My, przyjaciele, koleżanki, koledzy, znajomi i sąsiedzi Pawła S., pogrążeni w żalu… W jego pogrzebie uczestniczyło 400 osób. Czy tak się żegna złodziej a, bandytę i narkomana, jak określają go napastnicy. Niewielu nie lubiło Pawła. Lubiły go dzieci z przedszkola, dorośli i staruszkowie, którym pomagał wchodzić na schody; koleżeński, uśmiechnięty, kłaniał się znajomym, przeganiał dilerów, co rodzicom nastolatków dawało poczucie bezpieczeństwa. Od roku palą się znicze w miejscu jego śmierci, bo pamięć o dobrych ludziach nie ginie”.
Sensor uważany był na warszawskim Żoliborzu za groźnego gangstera.