Słynny wenecki uwodziciel Giacomo Casanova (1725–1798) w pogoni za przygodami erotycznymi i pieniędzmi nieustannie przemierzał Europę. Kiedy nie udało mu się znaleźć godnego zajęcia w Berlinie, Mitawie i Petersburgu, zawitał jesienią 1765 r. do Warszawy. Tutaj szybko zawarł znajomość z księciem Adamem Kazimierzem Czartoryskim i dzięki temu zaistniał na salonach stolicy. Wystawny tryb życia sprawił, że wenecki bawidamek już po trzech miesiącach był zadłużony po uszy. Miał jednak szczęście, gdyż prywatny sekretarz króla Stanisława Augusta Karol Schmidt, którego żona była zresztą królewską kochanką, zaprosił Casanovę na obiad do Zamku. Przy obiedzie rozmawiano głównie o twórczości Horacego. Król zapytał Casanovę, czy zna jakąś sentencję rzymskiego myśliciela, w której satyra przybrana byłaby w taktowną formę. Casanova natychmiast wyrecytował: „Ten, co kryje się ze swoją biedą przed królem, więcej dostanie niźli ten, co prosi”. Następnie milczał ze strachu, obawiając się, czy aby nie przesolił. Stanisław August okazał się jednak wyrozumiałym i hojnym monarchą. Już kilka dni później wręczył Casanovie 200 dukatów, mówiąc: „Podziękuj pan Horacemu”. Uczestnicząc stale przy codziennej toalecie króla, przy czesaniu, Casanova mógł nawiązać bliski kontakt z monarchą. Napisał nawet dla niego dwa sonety z okazji imienin.
SKANDALE W OPERZE
Wolne chwile w Warszawie Casanova poświęcał początkowo na bezskuteczne próby uwiedzenia tancerki teatru warszawskiego Cateriny Cattai. Była tak piękna, że ponoć nawet sam król nie pozostawał obojętny na jej wdzięki. Protektorem tej primabaleriny był jednak bogaty hrabia August Moszyński, dyrektor budowli królewskich i teatrów w Warszawie. Casanova zmienił więc obiekt zainteresowania i stał się wielbicielem innej włoskiej tancerki – Anny Binetti, którą poznał podczas pobytu w Londynie. Nie manifestował jednak tego zbyt otwarcie, aby nie ściągnąć na siebie gniewu otoczenia Czartoryskich, zawziętych wielbicieli Cattai. Przyjazd Binetti do Warszawy doprowadził do ostrej rywalizacji między tancerkami. Moszyński, wspomagający finansowo balet, domagał się, aby Cattai obsadzano w głównych rolach. Binetti odmawiała jednak tańczenia drugorzędnych partii. Widownia teatralna podzieliła się na dwa stronnictwa: jedno popierało Cattai, drugie Binetti. Jednym z wielbicieli Binetti był podstoli koronny hrabia Franciszek Ksawery Branicki, uchodzący za przyjaciela króla od czasu, gdy w Petersburgu Stanisław Poniatowski romansował z wielką księżną Katarzyną, późniejszą carycą Katarzyną II. Poniatowski, zostawszy królem, nie zapomniał o oddanych mu wtedy przez Branickiego przysługach i w owym okresie nie szczędził mu łask.
Hrabia zyskał względy Binetti z powodu sposobu, w jaki pognębił Cattai i przychylnego jej dyrektora teatru Karola Tomatisa. 20 lutego 1766 roku na podwórzu teatru wsadził siłą Cattai do karety Tomatisa i sam zajął miejsce obok niej. Próbującemu zaś dołączyć do nich dyrektorowi krzyknął, aby ten jakimś innym powozem zdążał za nim i artystką. Dyrektor nieoględnie odparł na to, że jeździ tylko własnym, i zabronił stangretowi ruszać z miejsca. Wtedy Branicki wysiadł z karety i zawołał na jednego ze swych ludzi, aby dał Tomatisowi w papę. Ten uderzył dyrektora z taką siłą, że Tomatis zbaraniał. Wsiadł tylko do powozu i zajął się swym policzkiem, na którym długi czas widniał ślad doznanej zniewagi. Stanisław August, którego Branicki miał przeprosić za awanturę, załagodził sprawę, mianując Tomatisa hrabią.
ZAZDROŚĆ I BALETNICA
4 marca wystawiana była sztuka Franciszka Bohomolca „Małżeństwo z kalendarza”. Po drugim akcie dano balet. Tańcząca w nim artystka z Piemontu Teresa Casacci bardzo podobała się Jego Królewskiej Mości. Casanova postanowił więc złożyć jej powinszowania z okazji tak udanego występu. Przechodząc jednak obok garderoby Binetti, wstąpił do niej, skuszony otwartymi drzwiami. Ledwie zdążył zamienić z nią kilka słów, gdy wszedł tam Branicki. Casanova, wiedząc, że hrabia uchodzi za kochanka Binetti, skłonił mu się chłodno i zaraz wyszedł, udając się do Casacci. Gdy z nią rozmawiał, do garderoby wtargnął gwałtownie Branicki w towarzystwie podpułkownika Arnolda Byszewskiego. Doszło wtedy do następującej wymiany zdań:
– Przyznaj się pan, panie Casanova, że przychodzę jak najbardziej nie w czas. Zdaje się, że pan kochasz się w tej damie.
– Ależ, panie hrabio, czy nie uważasz, że jest czarująca?
– Tak bardzo, że oświadczam ci tutaj, iż się w niej kocham na zabój i nie zniosę żadnego rywala.
– Skoro tak, nie roszczę sobie żadnych praw. Wtedy Branicki z dumną i wyzywającą miną zapytał Casanovę:
– A zatem schodzisz mi z drogi?
Na co ten z uśmiechem, który nie spodobał się Branickiemu, odpowiedział, że nie mógłby rywalizować z człowiekiem o jego zaletach. Hrabia odparł na to: – Za tchórza mam tego, co przy pierwszej groźbie ustępuje z pola. Casanova odruchowo położył dłoń na gardzie szpady, ale opanował się i tylko pogardliwie wzruszywszy ramionami, wyszedł na korytarz. Wtedy to usłyszał rzucone głośno:
– Tchórz wenecki!
Na taką obelgę krew w nim zawrzała. Wyzwał hrabiego na pojedynek. Niestety daremnie czekał nań pół godziny na ulicy, mając nadzieję, że ten udzieli mu satysfakcji. W końcu zmarznięty przywołał powóz i kazał się zawieźć do wojewody ruskiego Augusta Czartoryskiego, któremu opowiedział o zatargu z Branickim i prosił o radę. Czartoryski odpowiedział, że najlepiej uczyni, idąc za własnym rozumem. Casanova zrozumiał to jako zachętę do pojedynku. Nazajutrz o świcie wysłał do Branickiego list następującej treści: „Nie wiem, dla jakich powodów obraziłeś mnie pan wczoraj, panie hrabio. Muszę więc poczytywać, że mnie nienawidzisz i staję do twojej dyspozycji. Proszę, hrabio, zechciej przyjechać po mnie swoim powozem, bo dla zakończenia naszej kłótni będę ci towarzyszył tam, gdzie moja śmierć, zgodnie z prawami tego kraju, nie będzie poczytywana za zbrodnię lub też gdzie będę mógł, o ile szczęście mi dopisze, zabić ciebie nie łamiąc tego prawa. Ta propozycja dowiedzie ci chyba, panie hrabio, jak wysoce cenię twoją szlachetność i prawość charakteru”.
Po godzinie otrzymał odpowiedź, że Branicki przyjmuje jego propozycję i prosi o wskazanie godziny oraz wybranie rodzaju broni. Casanova w odpowiedzi napisał, że oczekuje Branickiego nazajutrz o 6 rano i podał długość swej szpady. Jakież było jego zdziwienie, kiedy po godzinie hrabia zjawił się w jego domu. Przestraszony wenecjanin, widząc, że słudzy Branickiego stoją przed drzwiami, chwycił za pistolety. Hrabia uspokoił go, że nie przychodzi mordować, ale dlatego, że chce bić się jeszcze tego dnia. Casanova odparł, że musi spisać testament, ale wobec nalegań Branickiego, który obawiał się zakazu króla, zgodził się walczyć o 3 po południu. Długo dyskutowali rodzaj broni, gdyż Giacomo wolał szpadę, a Branicki pistolety. W końcu stanęło na tym, że będą się strzelać, a jeśli wymiana ognia nie da rezultatu, stoczą walkę na szpady do pierwszej krwi. Zadowolony Branicki uścisnął Casanovę i wyszedł. Ten zaś zjadł obfity obiad i wypił sporo wina.
STRZAŁY NA WOLI
Przed godziną 3 zajechała po Casanovę kareta zaprzężona w 6 koni, w której siedzieli: Branicki, jego adiutanci i generał-adiutant króla Antoni Czapski. Za karetą jechało dwóch huzarów, a masztalerze wiedli luźne wierzchowce. Wenecjanin odprawił służbę, dwóch hołyszów, i wsiadł do karety, ufając słowu hrabiego, że niczego mu nie zabraknie w razie potrzeby. Po dłuższej jeździe zatrzymano się przed bramą ogrodów na Woli. Towarzystwo wysiadło śpiesznie i zagłębiło się w alejki. Tam jeden z ludzi Branickiego nabił dwa pistolety, które złożył na krzyż na kamiennym stole. Hrabia poprosił, aby Casanova wybrał pistolet. Wenecjanin chwycił jeden z nich, co Branicki skomentował: – Dobrą broń pan wybrałeś.
Casanova odparł chłodno: – Sprawdzę to na pańskim łbie. Pobladły Branicki raptownym ruchem rzucił szablę jednemu z adiutantów, po czym odkrył pierś, tym samym zmuszając do tego także Casanovę. Przeciwnicy odstąpili od siebie, każdy na 5–6 kroków, gdyż krótka alejka nie pozwalała odejść dalej niż na 10–12 kroków. Kiedy Casanova zobaczył Branickiego w postawie z pistoletem skierowanym w dół, gwałtownie skręcił tułowiem w bok, zachęcając go do strzału. Branicki mierzył przez kilka sekund, ale wenecjanin strzelił pierwszy. Hrabia trafiony z prawej strony pod siódmym żebrem zachwiał się i upadł. Casanova, sam ranny w dłoń, ruszył mu z pomocą i niemal przypłacił to życiem, gdyż służba hrabiego rzuciła się na niego z gołymi szablami. Ocalił go okrzyk Branickiego: – Stójcie, zbóje! Wara od pana de Seingalta!
Hrabia, sądząc, że jego postrzał jest śmiertelny, gdyż kula wyszła z lewej strony pod ostatnim żebrem, wręczył Casanovie pieniądze i kazał uciekać. Ten pieniędzy nie przyjął, i uścisnąwszy hrabiego, wrócił do miasta. Tam udał się do klasztoru braci franciszkanów, by ich prosić o azyl. Furtian, przerażony widokiem skrwawionego człowieka, chciał zatrzasnąć drzwi. Ale Włoch wtargnął do środka i, grożąc mnichom śmiercią, uzyskał schronienie. Przywołany chirurg Gendron, dość niezręczny, wydobył kulę, ale w rezultacie tej operacji Casanova miał rękę rozpłataną na wylot. Na jego szczęście inny chirurg wyleczył ropiejącą ranę w niecały miesiąc. Tymczasem jeszcze w dniu pojedynku pijany przyjaciel Branickiego, pułkownik Byszewski, dowiedział się o ranie hrabiego i, chcąc go pomścić, wdarł się do mieszkania dyrektora teatru Karola Tomatisa. Podejrzewał bowiem, że Casanova pojedynkował się z jego namowy. Strzelił do Tomatisa z pistoletu, lecz chybił. Obecny w mieszkaniu protektor teatru hrabia Moszyński usiłował furiata wyprowadzić, ale cięty został szablą w policzek i stracił 3 zęby. Dopiero Stanisław Lubomirski, strażnik koronny, wyrzucił Byszewskiego za drzwi. Za gwałt popełniony pod bokiem króla groziła mu kara śmierci, uciekł więc za granicę, skąd prosił o przebaczenie. Jego rodzina starała się zaś zastraszyć sąd pogłoskami, że w czasie procesu urządzi wszystkim Włochom w Warszawie istną noc św. Bartłomieja.
Casanova tymczasem w święta Wielkiej Nocy opuścił klasztor i pojednał się z powoli wracającym do zdrowia Branickim. Pojedynek przysporzył jednak wenecjaninowi wielu nieprzyjaciół. Bojkotowano go towarzysko i oszkalowano przed królem, mówiąc, że w Paryżu Giacomo cieszył się złą sławą złodzieja. Moszyński, któremu król polecił sprawdzić te pogłoski, doniósł monarsze, że Casanova jest bękartem, a nade wszystko intrygantem i oszustem. Podejrzewał go też o szpiegostwo. Król nakazał więc, aby Casanova opuścił Rzeczpospolitą w ciągu tygodnia. Ten tłumaczył się w liście do monarchy, że nie może wyjechać z powodu długów. Stanisław August przesłał mu 1000 dukatów na ich pokrycie, ale decyzji nie zmienił, tłumacząc się, że nie może zapewnić mu w swym kraju bezpieczeństwa. W dwa dni później, spłaciwszy długi, Casanova był już w drodze do Wrocławia…
Paweł Skworoda
Autor książek: „Hammerstein 1627”, „Warka-Gniezno 1656”, „Wojny Rzeczypospolitej Obojga Narodów ze Szwecją”.