Chodzi o ”anulowanie” wolności wypowiedzi i miejsca do debaty publicznej w imię naprawienia szkód wyrządzanych przez lata funkcjonowania niesprawiedliwości społecznych. Szczególnie względem odmiennych ras niż biała i orientacji seksualnych innych niż hetero. Głos tych w większości lewicowych i liberalnych przedstawicieli świata kultury, sztuki i mediów został przyjęty z mieszanymi uczuciami a największych krytyków znalazł właśnie na lewicy.
”List na temat sprawiedliwości i otwartej debaty” podpisał jazzman Wynton Marsalis, politolodzy Fareed Zakaria i Francis Fukuyama, dziennikarka Anne Applebaum (prywatnie żona Radosława Sikorskiego), pisarze Salman Rushdie i Martin Amis, pisarki Margaret Atwood i J.K. Rowling, feministka Gloria Steinem, szachista Garri Kasparow, filozof i działacz polityczny Noam Chomsky a także językoznawca Steven Pinker, głośny w swych poglądach wrogich poprawności politycznej na uniwersyteckich kampusach.
Krytyka wobec opublikowanego na łamach ”Harper’s Magazine” listu skupiła się bardziej na sygnatariuszach niż treści liczącego ponad 500 słów tekstu. A to jemu warto poświęcić więcej uwagi, bo stanowi bezpośrednią reakcję na niezwykłe wydarzenia ostatnich 6-7 tygodni rozgrywających się w amerykańskich (głównie) mediach i instytucjach kultury.
Jak zauważa magazyn Reason, w konsekwencji zamieszek rasowych po śmierci czarnoskórego mężczyzny z rąk grupy policjantów Stany Zjednoczone doświadczyły ”fali zwolnień, rezygnacji z pracy i oskarżeń o szkodliwe wypowiedzi, czyny a nawet stroje”.
– Zbyt często słyszymy wezwania do szybkiego odwetu wobec domniemanych występków mową i myślą – zauważają autorzy listu i dodają, że ”niepokoi bardziej, że kierujący instytucjami państwa, działając w duchu spanikowanego ograniczania szkód, pośpiesznie i nieproporcjonalne rozdają kary zamiast wprowadzać reformy”. W ten sposób stwarzają w społeczeństwie ”klimat nietolerancji”.
Artyści, naukowcy i dziennikarze przyznają rację domagającym się konieczności zreformowania sposobu w jaki funkcjonują Stany Zjednoczone. Nazywają Donalda Trumpa ”największym zagrożeniem dla demokracji” i ostrzegają, że wspierany przez niego antywolnościowy ruch nabiera na sile także poza USA. Martwi ich jednak, że ruch protestu pomógł ”osłabić normy społeczne dopuszczające otwartą debatę i różne głosy” promując w zamian ”ideologiczną jednomyślność”.
– Wolność wymiany informacji i idei, krwioobieg liberalnego społeczeństwa, z każdym dniem jest coraz bardziej ograniczana. O ile spodziewalibyśmy się tego po środowisku radykalnej prawicy, cenzoryzm rozchodzi się coraz szerzej także w naszej kulturze: nietolerancja dla odmiennych poglądów, moda na publiczne upokarzanie i ostracyzm, oraz tendencja, by rozpatrywać złożone problemy ze absolutną moralną pewnością – czytamy w liście w ”Harper’s Magazine”.
Krytycy uderzyli w listę nazwisk wskazując m.in. Rowling, która naraziła się swoimi wypowiedziami zarówno środowisku walczącemu o prawa transseksualistów, jak i Pinkera, który na pieńku ma z większością środowisk domagających się pełnej sprawiedliwości społecznej, ostatnio z Amerykańskim Towarzystwem Lingwistycznym.
Niemały szok wywołała obecność wśród sygnatariuszy Matthew Yglesiasa, współzałożyciela lewicowego, uważanego za bezpieczną przystań dla autorów LGBTQ+, serwisu Vox.com. Serwis internetowy konserwatywnej stacji Fox News poświęcił tej burzy dość długi artykuł.
Centrolewicowy brytyjski ”Guardian” i lewicowy ”New York Times” skupiły się głównie na omówieniu krytyki wobec autorki Harry’ego Pottera. Najbardziej wyważonym głosem wykazali się autorzy tekstu w liberalnym ”Washington Post”.
W większości tych relacji powyżej pojawiają się oskarżycielskie cytaty z Twittera czy innych mediów społecznościowych w których wskazuje się, że sygnatariusze to ludzie żyjący dziś w strachu, że zostali wykluczeni z aktualnej debaty publicznej, ale też tacy, którzy już mają ”dużą widownię” i ”nikt im ust nie zamyka”.
Odpowiedzialny za stworzenie omawianego tu listu Thomas Chatterton Williams, pisarz i jeden z autorów ”Harper’s Magazine” broni podpisanych pod listem w ”Washington Post”. Zwraca uwagę, że że choć sygnatariuszami są ”ludzie z określoną sławą, pewnością stałego miejsca pracy i możliwością dotarcia do większej grupy odbiorców” nie oznacza to jednak, że podpisali się mając na uwadze własne dobro.
– Tak właściwie, to jest to obowiązek ludzi z wieloma potencjalnymi odbiorcami, by przeciwstawić się temu nonsensowi i mówić uczciwie na temat tego, co się dzieje – skomentowała na Twitterze Meghan Daum, pisarka i jedna z osób sygnujących list swoim nazwiskiem.
Seeing predictable pushback to this along the lines of “lol all these people with large platforms complaining abt censorship boo hoo.”
Actually, it’s the DUTY of people with large platforms to use their reach to stand up to the nonsense and talk honestly about what’s going on. https://t.co/QWgIWWTVzy
— Meghan Daum (@meghan_daum) July 7, 2020
Williams także bronił na Twitterze osób podpisanych pod wezwaniem do obrony wolności wypowiedzi. – Wydaje mi się, że wiele osób omylnie zrozumiało sens napisania tego listu. Jego sygnatariusze popierają wyrażone w nim idee, a nie każdą jedną myśl sformułowaną przez każdego sygnatariusza w jego życiu – napisał.