Szczególną uwagę naukowcy zwrócili na tereny dzisiejszej Kalifornii, gdzie ostatnimi czasy występują bardzo silne pożary. Ich celem było lepsze zrozumienie wymierania, do którego doszło w czasie plejstocenu. Jego końcówka, przypadająca na okres od 50 000 do 10 000 lat temu, była związana z wyginięciem wielu dużych ssaków.
Trudno byłoby jednak wskazać jeden czynnik odpowiedzialny za ten kryzys. Z jednej strony klimat gwałtownie się zmieniał, z drugiej natomiast do głosu w coraz większym stopniu zaczęli dochodzić ludzie. Ostatecznie coś doprowadziło do zniknięcia ssaków o imponujących rozmiarach, a eksperci próbowali wyjaśnić, co w największym stopniu za tym stało.
Zacznijmy jednak od tego, iż w okresie plejstocenu Eurazja i obie Ameryki były zamieszkiwane przez dziwaczne – przynajmniej ze współczesnej perspektyw – gatunki. Zaliczały się do nich między innymi mamuty włochate, olbrzymie niedźwiedzie czy też wilki większe od obecnych. Lista tych zwierząt była naprawdę długa, ale dość gwałtownie uległa skróceniu. Wszystko ze względu na fakt, iż owe ssaki po prostu zniknęły.
Apokalipsa, przynajmniej w odniesieniu do dużych rozmiarów ssaków, rozpoczęła się wraz z końcem plejstocenu
Na przykład z Ameryki Północnej zniknęło ponad 70% ssaków ważących ponad 44 kilogramy. W Ameryce Południowej wskaźnik ten przekroczył 80%, natomiast w Australii zbliżył się do 90%. Zgoła odmienna sytuacja zapanowała natomiast w Afryce, na Antarktydzie oraz kilku mniejszych wyspach, gdzie ekosystemy nie zostały aż tak zachwiane.
Analizując dowody zebrane na terenie stanowiska La Brea w Los Angeles, naukowcy byli w stanie dotrzeć do kości należących do tysięcy dużych ssaków. Niektóre liczyły nawet 60 000 lat, a badacze mieli możliwość ich precyzyjnego datowania z wykorzystaniem węgla radioaktywnego. Jak się okazało, ponad 13 000 lat temu na terenie dzisiejszej Kalifornii doszło do nagłego zniknięcia dużych ssaków.
Następnie badacze wzięli pod uwagę próbki osadów z dna jeziora i uznali, jakoby największymi winowajcami byli gwałtownie zmieniający się klimat (z wszystkimi tego konsekwencjami) oraz szybko zwiększająca się populacja naszych przodków. Być może sedno problemu leżało w tym, że to właśnie ludzie doprowadzali do wyższej niż zazwyczaj liczby pożarów. Dodajmy do tego fakt, iż współcześnie notowane temperatury rosną 10 razy szybciej niż pod koniec epoki lodowcowej. Właśnie dlatego może nas czekać scenariusz znacznie mniej optymistyczny niż byśmy się tego spodziewali.