Jej sprawę poruszały bałamutne artykuły w prasie, sensacyjne rozdziały w przewodnikach, a nawet spektakle teatralne. To one stworzyły mit, jakoby spalenie Barbary Zdunk 21 sierpnia 1811 r. było ostatnią egzekucją czarownicy na naszym kontynencie. Swoją rolę w kreowaniu tej zmanipulowanej – jak się okazuje – wizji procesu Zdunk odegrali też politycy i pieniądze. Politycy, bo Reszel leży dziś w granicach Polski, jednak w 1811 r. należał do Prus (od czasów I rozbioru Rzeczypospolitej w roku 1772). Sam Paweł Jasienica wskazywał w „Polskiej anarchii”, że „ostatni przedstawiciele władzy polskiej w Reszlu i reszcie Warmii, biskupi Stanisław Adam Grabowski oraz Ignacy Krasicki, przez trzydzieści lat swych rządów nie zatwierdzili ani jednego wyroku śmierci. Stos Barbary Zdunk zapłonął w czterdzieści zim po zajęciu Warmii przez Prusy”. Prusacy byli więc gorszym „ciemnogrodem” niż wyśmiewana na Zachodzie Rzeczpospolita szlachecka, co z przyczyn politycznych warto było podkreślić. A dlaczego w sprawie Zdunk chodzi także o pieniądze? Cóż, przecież opowieść o rzekomej ostatniej czarownicy od lat jest magnesem przyciągającym do Reszla turystów… Pytanie, jakie są historyczne fakty. Czym zawiniła Zdunk? Czy była uwikłana w konflikt polsko-pruski?
Znikające akta
Najlepszym źródłem byłyby dokumenty procesowe Zdunk. Teoretycznie powinny znajdować się w miejscu kaźni „czarownicy”. „Archiwum miejskie Reszla już nie istnieje. Te księgi, które zachowały się w archiwum archidiecezjalnym, pochodzą tylko z archiwum parafialnego” – studzi nasz zapał Jerzy Przeracki, miejscowy historyk i wydawca. Powołując się na przypisy w XX-wiecznych źródłach niemieckich, wskazuje jednak, że część materiałów mogła znaleźć się w Królewcu. W końcu to tamtejsza Izba Sprawiedliwości i sam król Prus Fryderyk Wilhelm III zatwierdzali wyrok na Zdunk. Problem w tym, że dawny Królewiec (Koenigsberg, obecny Kaliningrad) został podczas II wojny światowej straszliwie zniszczony. Pytanie, czy dokumenty przetrwały. „Archiwum królewieckie w większości się zachowało i znajduje się dzisiaj w archiwum Berlin Dahlem” – sugeruje nam Jerzy Przeracki. Idziemy wskazanym tropem. W Niemczech nasz wysłannik kontaktuje się z berlińskim archiwum. Pracownicy Berlin Dahlem obiecują poszukać i przedstawić nam rzeczone materiały. Jednak po kilku tygodniach przekładania terminów okazuje się, że… nie są w stanie tych dokumentów zlokalizować. Albo nie przetrwały wojennej zawieruchy, albo (wbrew mitom o niemieckiej drobiazgowości i skłonności do porządku) po
prostu zagubiły się w archiwach Berlin Dahlem i muszą poczekać, aż ktoś przypadkiem ponownie je odkryje…
W tej sytuacji pozostają nam inne, późniejsze źródła. Najwięcej o sprawie Zdunk można wyczytać w książce historyka i reportażysty Władysława Ogrodzińskiego „W cieniu samotnych wież” (rozdział „Płomień i mrok”). To na niego powoływał się Paweł Jasienica w „Polskiej anarchii”. Sam Ogrodziński nie podał jednak w swej opowieści o Zdunk konkretnych źródeł. Aby dowiedzieć się, skąd czerpał swą wiedzę, kontaktujemy się z sędziwym autorem (rocznik 1918). „Nie miałem styczności z oryginalnymi dokumentami. Fizycznie ich nie widziałem. Znałem relacje historyków reszelskich. Relację Adolfa Poschmanna, który pisał jeszcze przed II wojną” – przekazuje „Focusowi Historia” Władysław Ogrodziński.
O książce Poschmanna mówił nam także Jerzy Przeracki. Nie mamy więc wątpliwości, że „600 Jahre Rößel” („600 lat Reszla”) z 1937 r. to pozycja warta uwagi. Z prośbą o porównanie relacji niemieckiego historyka, wersji Ogrodzińskiego i realiów epoki zwracamy się do fachowca w dziedzinie procesów o czary. To prof. Jacek Wijaczka z Instytutu Historii i Archiwistyki Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Efekty jego analizy są zaskakujące: Barbary wcale nie sądzono za czary i nie dlatego ją spalono.
Nieszczęśliwa żona Sdunka
„Według Poschmanna urodziła się koło Bartoszyc, a jej ojciec Urban był pastuchem. Miała 9 lat, kiedy opuściła dom i zaczęła pracować. W wieku 17 lat nawiązała romans z jakimś żołnierzem, ale nie doszło do zawarcia małżeństwa. Wkrótce poślubiła innego żołnierza, nazwiskiem Sdunk (Ogrodziński błędnie więc opisuje, że była dwukrotną mężatką). Małżeństwo miało się rozpaść już po sześciu tygodniach” – streszcza „Focusowi Historia” życiorys ofiary prof. Wijaczka.
Po rozstaniu z mężem Barbara miała wielu kochanków. Jednym z nich został parobek Jakob Auster. To przez niego ponoć podłożyła ogień w mieście, w efekcie czego pożar ogarnął sześć budynków i dwoje ludzi zginęło. Przyczyną ataku gniewu Barbary była jej odrzucona miłość. Auster znudził się starszą kobietą,wzgardził jej względami. „Ona liczyła sobie 38 lat, on tylko 22. Dom, w którym nocował, podpaliła z zazdrości, gdyż nie chciał z nią dalej mieszkać” – opowiada Jacek Wijaczka. Wydarzenia te rozegrały się w połowie września 1807 r. Barbarę aresztowano, Auster gdzieś się ulotnił. Proces nieszczęsnej kobiety wlókł się niemiłosiernie. Mnożyły się wątpliwości, brakowało świadków. Niemal pozwolono Sdunk zbiec z więzienia. Uciekła, ale na tyle niezdarnie, że szybko ją odnaleziono. Jak dowodził na podstawie pracy Poschmanna Władysław Ogrodziński, kazamaty, do których trafiła kobieta, okazały się potwornym, odczłowieczającym miejscem. Jesienią 1809 r. Sdunk urodziła tam dziecko „za sprawą mistrza piekarskiego Hirscha”. Jak relacjonował Ogrodziński, „wezwany do zapłaty alimentów Hirsch odmówił z oburzeniem. Jak to, płacić miał tylko on? Przecież nie jemu jednemu stręczyli dozorcy Barbarę Zdunk!”. Bywali u niej także inni porządni reszelscy obywatele. Ten bulwersujący aspekt sprawy skomentował też Paweł Jasienica. „Dozorcy skorzystali ze sposobności i urządzili w turmie jednoosobowy tylko wprawdzie, ale dochodowy zapewne dom publiczny – pisał historyk. – Była to jakby mysia nora, u wylotu której czatowały czujne koty”.
To nie był koniec cierpień Barbary, ciągnących się przez 4 lata. Zanim trafiła za kraty, miała już dzieci, którymi teraz nie mogła się opiekować. W celi pojawiło się kolejne, a o morderstwo jeszcze jednego noworodka zaczęły ją podejrzewać więzienne władze. „Wszystko to przewlokło dochodzenia. Sąd zbadał sprawę dzieciobójstwa i oddalił ją z braku dowodów winy. Znowu pozostały do rozstrzygnięcia tylko kłopoty z nie zaprzysiężonymi świadkami i poszukiwanym daremnie Austerem” – opisywał Władysław Ogrodziński. Latem 1811 r. męczarnie Barbary dobiegły ponurego końca. 27 lipca Izba Sprawiedliwości w Królewcu zatwierdziła wyrok skazujący reszelskiego sądu.
Żadnych czarów
Nie było litości dla oskarżonej, mimo że Sdunk była matką kilkorga dzieci. 21 sierpnia 1811 r. rozpalono dla niej stos.„Palenie na stosie było już wówczas czymś wyjątkowym. Tym bardziej w państwie pruskim, które już na początku XVIII w. bardzo mocno ograniczyło oskarżenia w sprawach o czary. Dlatego to spalenie Barbary Sdunk odbiło się tak szerokim echem” – mówi prof. Wijaczka. Podkreśla, że w jej przypadku stos nie był karą za czary: „Sdunk nie została oskarżona czy nawet pomówiona o to, że była czarownicą lub parała się zabiegami magicznymi. Osądzona i skazana została za podpalenie domu, w którym w efekcie jej czynu spłonęło kilka osób, a więc za czyn kryminalny. Sąd skazał ją na spalenie na stosie, wcześniej każąc katu ją dyskretnie udusić”. Dyskretnie, aby nie sprawić zawodu licznie zgromadzonym gapiom… Skąd więc legenda, że Sdunk była czarownicą? Jacek Wijaczka tłumaczy ten fakt następująco: „To spalenie na stosie spowodowało zapewne, że w późniejszej tradycji, a i w literaturze, pojawiała się jako czarownica, gdyż te masowo uśmiercano »karą ognia«”. Jak zaznacza naukowiec, sam też gdzieś czytał, że Sdunk w trakcie tego procesu była oskarżona o czary. Widział również na stronie internetowej Reszla informacje o spektaklu pt. „Ostatnia czarownica”. Uznaje jednak taki tytuł za „chwytliwy ale całkowicie nieprawdziwy”. Zapewnia nas: „Gdyby w aktach procesu, z których korzystał Poschmann, było coś na
temat czarów, historyk ów (a był dobrym historykiem) z pewnością by o tym wspomniał”.
Być może do powstania legendy przyczynił się także fakt, że w Reszlu i okolicach jeszcze za „polskich” czasów skazywano kobiety za czary. „Oskarżenia o czary dotykały najczęściej najuboższe warstwy społeczeństwa, m.in. pasterzy i pasterki, stare żebraczki, włóczęgów, którzy przez swoje nieustabilizowane życie bądź znajomość ziołolecznictwa sprowadzali na siebie podejrzenia o czary i związki z diabłem” – pisze dr Danuta Bogdan w opracowaniu „Procesy o czary na Warmii w XVI w.” Jak zwraca uwagę badaczka, „za przedmiot najbardziej pomocny w praktykach magicznych było uważane lustro, już samo posiadanie którego mogło wywołać podejrzenia o czary”. Tak było np. w przypadku niejakiej Jadwigi z Kiersztanowa. W 1588 r. kobiecie zarzucono, że nocuje u niej diabeł, który przyniósł je ukradzione z Lidzbarka lustro do przepowiadania przyszłości. A już szczególną niesławą cieszyło się pewne pastwisko pod Reszlem zwane przez miejscowych „Rossgarten”. To właśnie tam zbierały się ponoć czarownice w towarzystwie czarta – mężczyzny ze zwierzęcą stopą…
Prawdziwa wieża grozy i wątpliwe miejsce kaźni
Ze sprawą Sdunk wiąże się wiele innych zagadek, których z braku historycznych źródeł nie zdołamy jednoznacznie rozstrzygnąć. Czy była umysłowo upośledzona, co czyniło ją łatwą ofiarą? Czy miała jakieś polskie korzenie i oskarżono ją z zemsty za działania polskich żołnierzy w armii napoleońskiej w Prusach? I czy w ogóle była trzymana na reszelskim zamku? Istnieje bowiem konkurencyjna hipoteza, jakoby więziono ją pod miejscowym gotyckim mostem. Temu akurat zaprzecza Izabela Sikorska, archeolog z Olsztyna, swego czasu prowadząca prace w Reszlu. „Moim zdaniem nie przebywali tam więźniowie, bo stamtąd można było uciec, lecz ówczesna biedota. Mieli tam swoje kryjówki bezdomni” – opowiada „Focusowi Historia”.
Sikorska jest przekonana, że Sdunk (Zdunk) faktycznie więziono na reszelskim zamku. Jej zdaniem wcale nie przeszkodziła temu seria pożarów, jakie dotknęły Reszel jeszcze przed procesem Barbary. „W zamku wybuchł pożar już wcześniej. Przyjmuje się, że uwięzieni tam mężczyźni chcieli uciec do wojsk napoleońskich. W kolejnym pożarze w 1807 r. spłonęła większa część miasta. W pożarze na zamku trochę ucierpiała prostokątna wieża i skrzydło południowe, w 1780 r. przerobione na więzienie. Spotkałam się z wersją, że w wieży trzymano groźniejszych przestępców, a prawdopodobnie także psychicznie chorych. Część autorów wskazuje, że Barbara była chora umysłowo i to by się zgadzało” – opowiada nam archeolog. Izabela Sikorska wspomina, że kiedy w latach 80. odgruzowywała dolne partie wieży, były zasypane śmieciami. I to nawet całkiem współczesnymi, choćby butelkami po mleku. Po uprzątnięciu dolnych pomieszczeń Sikorska znalazła prawdopodobne ślady obecności dawnych więźniów. „Na poziomie podłogi, licząc od dołu: 4.–5. rząd cegieł, widać wydrapane krzyżyki. Więźniowie, leżąc po ciemku, znaczyli sobie coś (czas?) na cegłach. To miejsce przejmujące grozą, kiedy się o tym pomyśli. Można sądzić, że Zdunk jako osoba podejrzana znajdowała się właśnie tam” – opowiada Sikorska.
To jednak nie w miejscu, gdzie więziono Barbarę, dokonano jej stracenia. Za miejsce jej egzekucji przyjmuje się tzw. Wzgórze Szubieniczne na drodze do Korsz. Stoi tam teraz krzyż. Jednak prawdopodobnie góra ma tyle wspólnego ze Sdunk, co reszelski pręgierz, odnaleziony swego czasu przez archeologów i postawiony przed miejscowym kościołem farnym. Owszem, Wzgórze Szubieniczne jest zapewne związane z dawnym wymiarem sprawiedliwości, ale (wbrew temu, czego turyści mogą dowiedzieć się od wielu przewodników) nie ma dowodów, łączących owo miejsce ze straceniem Barbary. „W źródłach podaje się, że stało się to na drodze do Korsz. Wzgórze nie zostało zidentyfikowane – mówi Izabela Sikorska i dodaje: – Może ludność sprzed 1945 r. zachowała jakąś tradycję z tym związaną, ale teraz są już nowi mieszkańcy”… Mieszkańcy, którzy o dawnych tradycjach często zapomnieli, przeinaczyli fakty albo nawet nimi się nie zainteresowali. „Ostatnia czarownica w Europie” to hasło bardzo chwytliwe. Z naszego śledztwa wynika jednak, że Barbara Sdunk (Zdunk) była tylko podpalaczką, ogniem ukaraną za postawienie miasta w ogniu. Nie zmarła wcale w płomieniach, wcześniej ją uduszono. Jej domniemane polskie korzenie są niejasne. Jeśli chodzi o jakiekolwiek materialne pamiątki po jej sprawie, to poszlaki wskazują na wieżę zamkową. Wzgórze Szubieniczne jako miejsce śmierci Barbary pozostaje tylko domysłem.
Oczyszczenie
Nisko wydrapane krzyżyki do dziś przypominają o nieludzkim losie więźniów z reszelskiej wieży. Zapomnieć o tych strasznych wydarzeniach, edukować turystów czy promować Reszel makabrycznymi historiami? Paweł Jasienica w „Polskiej anarchii” apelował, aby przede wszystkim przypominać fakty. Zwracał też uwagę, by tragedii reszelskiej „czarownicy” nijak nie łączyć z polityką władz Rzeczypospolitej na tych terenach i nie kreować ponad miarę wizji polskiego „ciemnogrodu”. Wręcz przeciwnie, należy podkreślać, że za skazaniem kobiety stało sądownictwo Prus, kraju rzekomo wówczas „oświeconego”. „Z jakiej przyczyny nikt nie dostrzega stosu Barbary Zdunk, podpalonego w sierpniu 1811 roku z wyroku pruskiego sądu i ministra? Bo ludzie wolą podziwiać blask bijący z mogiły Immanuela Kanta. Z Reszla do Królewca blisko” – ironizował Jasienica. Nawet fakt, że Barbarę przed spaleniem litościwie uduszono na wniosek ministra Fryderyka Wilhelma III, sławny historyk uważał za próbę pudrowania zbrodni rodem ze średniowiecza. „Jego wielkoduszność była spod znaku Torquemady – stwierdzał Jasienica. – Przecież inkwizycja hiszpańska też umiała palić na stosach świeżo uduszone trupy. Najpierw »garota«, potem płomień”.
A jeśli to nie na warmińskich ziemiach stracono ostatnią „czarownicę” w Europie, to ten wątpliwy zaszczyt przypada w udziale światłej Szwajcarii. To tam w miejscowości Glarus w 1782 r. w atmosferze polowania na czarownice ścięto rzekomą trucicielkę Annę Göldi. Co ciekawe, kilka lat temu oficjalnie oczyszczono ją z zarzutów. Czy kiedyś, przynajmniej w naszej świadomości, to samo spotka Barbarę Sdunk? Co do tego, że nie była żadną czarownicą, nie ma wątpliwości. Co więcej, wcale nie możemy być pewni, że to ona faktycznie podpaliła Reszel. „Przecież mogły to zrobić wojska, które buszowały po tym terenie. Mogło się przytrafić przypadkowe zaprószenie ognia. A władze koniecznie chciały znaleźć winnego, żeby uspokoić ludzi” – argumentuje Izabela Sikorska.
Trzytysięczny Reszel gnębiły wtedy choroby i pożary. Na całej Warmii nieszczęścia w trakcie wojny z Napoleonem kosztowały życie niemal jednej trzeciej z ok. 100 tys. mieszkańców. Jak pisał Władysław Ogrodziński, życie Zdunk, zatrzymanej w 1807 r., było „niezwykle tanie”. „W samym Reszlu zmarło tego roku od epidemii ponad pięćset osób. Tym surowsza i bardziej odstraszająca kara należała się zbrodniarce. A że sprawiała wrażenie przygłupawej, że potakiwała śledztwu i upraszczała procedurę? Małoż to przygłupków pożarły zamkowe mury?” – pytał Ogrodziński. Życie Barbary było więc warte „tyle, ile wart jest smak odwetu społecznego na występnej jednostce”…
W ostatniej chwili!
W chwili, gdy oddawaliśmy ten artykuł do druku, wybuchła bomba: archiwiści z Berlin Dahlem trafili jednak na poszukiwane przez nas dokumenty, poświęcone Barbarze Zdunk! Niestety, są w takim stanie, że najpierw muszą trafić do konserwatora zabytków. Dopiero potem zostaną zdigitalizowane i udostępnione. Dlaczego nie przeprowadzono takiej procedury już dawno? Po prostu nikt wcześniej o te dokumenty nie pytał – odpowiadają Niemcy. Dzięki naszemu śledztwu za parę miesięcy będziemy więc mieli okazję sprawdzić, co mówią oryginalne dokumenty o nieszczęsnej „ostatniej czarownicy” i strasznych czasach, w których trafiła na stos.
Która ostatnia?
Zdaniem prof. Jacka Wijaczki za ostatnią „czarownicę” skazaną zgodnie z ówczesnym prawem, a więc po procesie, uważa się Annę Göldi, straconą w Szwajcarii w 1782 r. Pozostaje jednak pytanie, gdzie i kiedy w Europie po raz ostatni ukarano kogoś śmiercią za czary, choć bez żadnego procesu? Prawdopodobnie stało się tak w Chałupach z Krystyną Ceynową w 1836 r. Sąsiedzi mieli ją poddać „próbie wody” w Bałtyku. Kobieta utonęła. „W ogóle nie była sądzona. Została zamordowana przez hochsztaplera Kamińskiego i kilku mieszkańców wsi Chałupy, których potem osądzili Prusacy i wsadzili do więzienia. Kamińskiego na 25 lat” – stwierdza prof. Wijaczka.