Oczywiście pojawiają się dwa podstawowe pytania: po co mieliby to robić i jak zamierzają osiągnąć cel? Odpowiedź numer jeden: chodzi o przyszykowanie alternatywnego planu na wypadek dalszego niekontrolowanego wzrostu temperatur na Ziemi. Jeśli wszystkie inne, mniej inwazyjne metody zawiodą, ograniczenie dopływu światła słonecznego mogłoby stanowić ostatnią deskę ratunku dla ludzkości oraz wszystkich mieszkańców Błękitnej Planety.
Czytaj też: W przypadku zmian klimatu masę rzeczy robimy źle. Ziemia ewoluuje inaczej?
Całym przedsięwzięciem kierują naukowcy z Uniwersytetu Waszyngtońskiego. To właśnie ich dziełem były eksperymenty prowadzone w obszarze zatoki San Francisco. Rozpylacz znajdujący się na pokładzie lotniskowca Hornet został wykorzystany do wyemitowania mikroskopijnych cząsteczek soli morskiej. Trafiły one do atmosfery, a badacze chcieli się przekonać, jak wpłynie to na potencjalne odbijanie światła słonecznego.
Tym sposobem udzieliłem częściowej odpowiedzi na pytanie numer dwa. Oczywiście jak na razie tego typu działania mają miejsce na bardzo niewielką skalę, ale nie chodzi o wywarcie realnego wpływu na sytuację klimatyczną. Inżynierowie sprawdzają raczej dostępne opcje i przyznają, że gdyby w grę wchodziło działanie na pełną skalę, to trzeba byłoby użyć ogromnych rozmiarów maszyn wystrzeliwujących równie imponujące ilości cząsteczek odbijających światło.
Naukowcy sugerują, że blokując Słońce – przynajmniej częściowo – można byłoby zapobiegać wzrostom temperatur na Ziemi
Chmury mają naturalną zdolność do odbijania światła i chyba nie trzeba nikogo przekonywać do tego, że przebywanie w cieniu oznacza odczuwanie niższej temperatury aniżeli w czasie pobytu na pełnym słońcu. Amerykańscy naukowcy o tym wiedzą i chcieliby nieco wspomóc mechanizmy naturalnego powstawania chmur. W tym celu wstrzykują cząsteczki soli morskiej do atmosfery, gdzie napędzają one powstawanie dodatkowych obłoków.
I choć takie podejście wydaje się skuteczne, to nie brakuje głosów sprzeciwu – także w środowisku naukowym. Część ekspertów jest zdania, że działanie na skalę całej planety mogłoby oznaczać zbyt dużą ingerencję w klimat Ziemi. Wyobraźmy sobie sytuację, w której taka “zabawa” prowadzi do rozregulowania cyrkulacji oceanicznej oraz wzorców opadów. Mogłoby to mieć katastrofalny wpływ na ekosystemy rozsiane po całej naszej planecie.
Czytaj też: Weather Kids, czyli prognoza pogody z 2050 roku. Oto terapia szokowa dla przyszłych pokoleń
Z drugiej strony, nie ma się co dziwić, że naukowcy zajmujący się klimatem szukają alternatyw. I testują nawet najbardziej szalone opcje. Przewidywania, które jeszcze dziesięć lat temu były uznawane za wyjątkowo pesymistyczne i niemal nieprawdopodobne, teraz okazują się przerażająco realne. Jeśli dalsze wzrosty temperatur będą postępować w obecnym tempie, to sytuacja może stać się dramatyczna znacznie szybciej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać.