Jahwe wybrał go do tego zadania. Kazał mu zgładzić Amaleka – śmiertelnego wroga, który nękał Izraelitów w czasach Mojżesza, a potem odrodził się i rękami nazistów próbował unicestwić cały naród. „Otrzymałem przywilej wymazania potomka Amaleka z pamięci naszego pokolenia i uczyniłem to” – powtarza Szalom Nagar, gładząc siwą patriarchalną brodę. Pobożny Żyd na całe swoje życie patrzy przez pryzmat powinności wobec Stwórcy i wierzy, że dokonując prawie 50 lat temu egzekucji zbrodniarza, wypełnił boskie przykazanie. Opowieść o Nagarze jest kanwą izraelskiego filmu dokumentalnego „Kat”(„Hangman”). Cięcia są krótkie i precyzyjne, ostry jak brzytwa nóż tnie ciało i Nagar zdziera z owcy płaty skóry. Chwilę wcześniej 75-latek jednym ruchem poderżnął zwierzęciu gardło. Operator oszczędza widzowi tej sceny i pokazuje twarz kilkunastoletniego chłopca w tradycyjnej jarmułce na głowie, przypatrującego się krwawemu rytuałowi. Nagar jest szochetem, rzeźnikiem dokonującym uboju zgodnie z talmudyczną tradycją. Ortodoksyjni Żydzi wzywają go również, gdy są chorzy. Nagar przynosi ze sobą koguta lub jagnię, unosi nad głową potrzebujących i szepcząc hebrajskie formuły, składa zwierzę w ofierze. Twierdzi, że tym sposobem przywracał życie umierającym i leczył z niepłodności.
Ale w nocy z 31 maja na 1 czerwca 1962 roku zabił człowieka. Na pierwszym piętrze oddziału A1 więzienia w Ramli pociągnął dźwignię, która zwolniła zapadnię, i jeden z największych zbrodniarzy nazistowskich zawisł na stryczku pomiędzy kondygnacjami. Adolf Eichmann, uprowadzony dwa lata wcześniej z Argentyny, szef Wydziału IV B 4 w Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy, odpowiedzialny za transport europejskich Żydów do obozów zagłady. Mechanizm z usuwającą się spod nóg podłogą skonstruowano specjalnie dla niego. Izraelskie prawo przewidywało wprawdzie dla nazistowskich zbrodniarzy karę śmierci, ale wcześniej taki wyrok nie zapadł. W kraju nie istniała żadna szubienica, nie mówiąc już o celi straceń. Brakowało też kata, wykonującego w imieniu państwa wyroki śmierci.
PERMANENTNA INWIGILACJA
Historia Szaloma Nagara splata się z dziejami żydowskiego państwa. Urodził się w stolicy Jemenu, gdzie mieszkali jego rodzice. W wieku sześciu lat stracił ojca i wylądował na ulicach Sany, utrzymując się z żebrania i dorywczych prac. Emigracja do powstałego właśnie Izraela oznaczała nie tyle powrót do ziemi przodków, ile szansę na zdobycie wykształcenia i odmianę losu. W 1949 roku młodzieniec dociera nad Jordan. Uczy się zawodu stolarza, idzie do wojska, skacze ze spadochronem, by ostatecznie podjąć służbę strażnika w zakładzie karnym. Gdy do więzienia w Ramli na czas procesu trafia Eichmann, przełożeni wyznaczają 26-letniego Szaloma do pilnowania zbrodniarza. Wcześniej służył w jednostce, złożonej z Żydów pochodzących z regionu Bliskiego Wschodu i krajów Maghrebu. Żydzi Sefardyjscy uniknęli zagłady i nie podzielili losu Aszkenazi zamieszkujących Europę. „Żaden europejski Żyd nie był wpuszczany do celi Eichmanna – opowiada Szalom Nagar. – Obawiano się, że któryś ze
strażników może zabić lub zranić Eichmanna”. Istniała także możliwość, że zbrodniarz będzie próbował popełnić samobójstwo. Nazistę należało za wszelką cenę utrzymać przy życiu. Eichmann był nie tylko najwyższym rangą hitlerowcem sądzonym przez Żydów. Był architektem Holokaustu, odpowiedzialnym za śmierć sześciu milionów ludzi.
Władze podjęły nadzwyczajne środki ostrożności. Nagar osobiście przynosił więźniowi z kuchni jedzenie. Obawiano się otrucia zarówno przez zwolenników, jak i przeciwników Eichmanna, więc posiłki były szczelnie zamknięte i strażnikowi wolno było otworzyć pojemnik dopiero w celi. Nim Eichmann zasiadł do stołu, Nagar próbował dań przygotowanych dla więźnia. Pewnego dnia zbuntował się. „Dlaczego ja mam to jeść?” – zaprotestował. Przełożony odpowiedział wprost: „Jeśli stracimy jednego Jemeńczyka, to nie będzie wielka strata. Proces Eichmanna jest międzynarodowy i jak on nam się wymknie, to będzie problem”. Inne zadanie Szaloma polegało na obserwowaniu zbrodniarza. Twarz ludobójcy w grubych, owalnych okularach stała się na ponad pół roku jego krajobrazem. Młody strażnik przypatrywał się więźniowi w nocy, podczas snu, i w ciągu dnia, który Niemiec poświęcał pisaniu wspomnień. „Jego łóżko było zawsze równo nakryte i kapcie stały porządnie ustawione obok pryczy. Celę nazywaliśmy apartamentem Eichmanna” – wspomina Nagar. Staremu strażnikowi utkwiła w pamięci nieomal chorobliwa pedantyczność esesmana, przywiązującego ogromną wagę do czystości. W oczach Nagara codzienne ludzkie czynności Eichmann zmieniał w ablucje, czynił z nich namaszczony rytuał utrzymywania higieny.
Strażnicy towarzyszyli naziście nawet w toalecie. „Zanim usiadł na sedes, spłukiwał muszlę. Nie wydawał nieprzyjemnych zapachów – Nagar opowiada na planie filmowym o intymnych szczegółach z życia więźnia. – Gdybym nie wiedział, kim jest, pomyślałbym, że to jakiś święty”. Eichmann był człowiekiem o nienagannych manierach. Gdy dostawał od strażników papierosa, wielokrotnie powtarzał „gracias”. Nagar komunikował się z więźniem za pomcą gestów, z kolei Eichmann zwracał się do więziennego personelu po hiszpańsku. Nie wyzbył się nawyków językowych nabytych podczas 10 lat ukrywania się w Argentynie przed odpowiedzialnością za śmierć milionów ludzi.
SPEDYTOR ŚMIERCI
Biografia Adolfa Eichmanna jest życiorysem nieudacznika, który za cenę posłuszeństwa i bezwzględnej lojalności wspina się mozolnie po drabinie nazistowskiej kariery. W III Rzeszy pracował w Departamencie Badań nad Masonerią i szybko zyskał opinię eksperta od syjonistów. Sprawdził się, przeprowadzając „emigrację” Żydów z anektowanej Austrii, a następnie z Czech. Po wybuchu wojny został szefem utworzonego właśnie IV Departamentu w Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA), zajmującego się ewakuacją Żydów. Urząd Eichmanna przygotował plany
uczynienia z Europy przestrzeni wolnej od Żydów (Judenrein). Jeden wariant zakładał deportację milionów Izraelczyków z Europy Zachodniej na Madagaskar, według drugiego projektu w okolicach miasta Nisko na Podkarpaciu miała powstać żydowska kolonia. Przetransportowanie milionów ludzi na afrykańską wyspę przerastało możliwości finansowe i logistyczne pogrążonej w wojnie Rzeszy. Operacja Nisko nie rozwiązywała – zdaniem Führera – problemu europejskich Żydów, toteż oba pomysły przepadły podczas konferencji w Wannsee. Na naradzie w styczniu 1942 roku naziści ustalili, że „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej” będzie polegało na eksterminacji całego narodu w obozach zagłady.
Adolf Eichmann uczestniczył w obradach w Wannsee. Pełnił tam funkcję sekretarza, a po zakończeniu konferencji został mianowany wykonawcą jej
postanowień. „Pozycję Eichmanna można porównać z funkcją najważniejszego pasa transmisyjnego w całej operacji, ponieważ to on decydował zawsze, ilu Żydów można lub trzeba było przetransportować z danego obszaru, a jego biuro umożliwiało ostateczne dotarcie transportu do miejsca przeznaczenia, choć nie ono miejsce to ustalało” – pisała o roli Eichmanna w Holokauście Hannah Arendt w książce „Eichmann w Jerozolimie”. Z powierzonego zadania Obersturmbannführer SS (podpułkownik) skrupulatnie się wywiązał.
Po wojnie Eichmann ukrywał się. Dwukrotnie uciekał z obozów, zmieniał tożsamość. Dzięki organizacji byłych esesmanów „Odessa” w 1950 roku przez Włochy wyjechał do Buenos Aires. Jako Ricardo Klement wiódł wraz z rodziną ubogie, lecz spokojne życie na przedmieściach argentyńskiej stolicy, dopóki w maju 1960 roku agenci Mossadu nie przeprowadzili najbardziej spektakularnej akcji w dziejach izraelskiego wywiadu. Obezwładnili wracającego z pracy Eichmanna, załadowali do bagażnika samochodu, odurzyli narkotykami, przemycili samolotem rejsowym do Izraela i postawili przed wymiarem sprawiedliwości. Naród żydowski na oczach świata sądził swego oprawcę.
ŚWIAT ZOBACZYŁ
11 kwietnia 1961 roku Sąd Okręgowy w Jerozolimie postawił Eichmannowi 15 zarzutów: popełnienia zbrodni przeciwko narodowi żydowskiemu, zbrodni przeciwko ludzkości, a także zbrodni wojennych. Na każdy z nich oskarżony odpowiadał: „W rozumieniu aktu oskarżenia – niewinny”. Zdobycie dowodów zbrodni nie nastręczało jednak trudności. Historycy i badacze okresu III Rzeszy znali doskonale fakty, które zostały ustalone „ponad wszelką wątpliwość” na długo przed rozpoczęciem procesu. Wina oskarżonego nie podlegała dyskusji, toteż oskarżyciel – państwo Izrael – postanowił uczynić z procesu przede wszystkim medialny spektakl o Holokauście, żeby transmitowany przez stacje radiowe i telewizyjne wstrząsnął ludzkością. „Na ławie oskarżonych zasiadł w tym historycznym procesie nie pojedynczy człowiek ani nie nawet nie sam tylko reżim nazistowski, lecz antysemityzm na przestrzeni całych dziejów. (…) Chcemy, żeby świat się dowiedział (…) i słusznie się zawstydził” – taką taktykę
nakreślił Ben Gurion, jeden z założycieli państwa i pierwszy premier Izraela, a prokurator generalny Gideon Hausner z przekonaniem ją zastosował.
Eichmann składał zeznania od 20 czerwca do 24 lipca, przez 33 i pół posiedzenia sądu. Nazwał Holokaust „jedną z największych zbrodni w
dziejach ludzkości” i przyznał się do roli, jaką w niej odegrał. Twierdził przy tym, że nigdy nie przejawiał skłonności do zabijania ludzi. Nie był nawet antysemitą. Obrona próbowała dowieść, że oskarżony uratował przed śmiercią wielu ludzi. „Z zabijaniem Żydów nie miałem nic wspólnego. Nigdy nie zabiłem żadnego Żyda ani nie-Żyda, nigdy nie zabiłem żadnego człowieka” – zapewniał Eichmann. Przez kolejnych 114 posiedzeń sąd zapoznawał się z dowodami obrony. Nie uwzględnił jej argumentów. W połowie grudnia 1961 roku uznał Adolfa Eichmanna za winnego wszystkich 15 zarzutów. Obrońca złożył rewizję, lecz sąd apelacyjny wydał uzasadnienie jeszcze bardziej druzgocące dla zbrodniarza. Wyrok zatwierdził Sąd Najwyższy. Prezydent nie skorzystał z prawa łaski i w czwartek, 31 maja 1962 roku, tuż przed północą Eichmann został stracony. Dzięki procesowi Szalom Nagar dowiedział się, czym był Holokaust i jaką rolę odegrał w nim Adolf Eichmann. W celi przyglądał się oskarżonemu jeszcze dokładniej, gdy zmęczony wracał z sali rozpraw. Strażnik studiował twarz ludobójcy, zastanawiał się, co kryje się za tym kamiennym obliczem. Nie zaobserwował jednak najmniejszego grymasu, który wyrażałby jakieś emocje. „Nigdy nie zauważyłem w jego twarzy uczucia. Zawsze był uprzejmy i zdystansowany. Nigdy na mnie nie spojrzał, chyba że mnie o coś prosił. Poza tym patrzył w ścianę”. Więzień nie budził w Nagarze żadnych emocji. Nie odczuwał wobec niego nienawiści nawet wtedy, gdy zapadł wyrok i został wyznaczony do wykonania egzekucji na „buchalterze śmierci”.
Prokurator Hausner przedstawił sądowi Eichmanna jako „perwersyjnego sadystę” i najbardziej nienormalnego potwora w dziejach ludzkości. Mylił się. „Wbrew wszystkim wysiłkom oskarżenia, każdy mógł się przekonać, że ten człowiek nie jest »potworem«, jednak doprawdy trudno się było oprzeć wrażeniu, że jest błaznem” – pisała Hannah Arendt. Lekarze psychiatrzy, którzy badali oskarżonego, zgodnie uznali go za „normalnego”. Według jednego z medyków konstrukcja psychiczna Eichmanna, jego stosunek do bliskich jest „nie tylko normalny, ale jak najbardziej pożądany”. Doktor William Waldstein był lekarzem więziennym i codziennie badał stan zdrowia Eichmanna. „Był zwyczajnym człowiekiem. Nie okazał skruchy. Milczał. Tylko oczy go zdradzały: zastygłe i lodowate”. Ewangelicki pastor, który odwiedzał zbrodniarza, odnalazł w nim człowieka „myślącego bardzo pozytywnie”.
JEDYNY RAZ
„Chcesz nacisnąć przycisk?” – dowódca spytał Nagara. Wszyscy strażnicy rwali się do wykonania wyroku śmierci na Eichmannie. On nie chciał. Dowództwo obawiało się skandalu nawet w momencie wykonywania wyroku i – mimo odmowy – wyznaczyło do tej roli sprawdzonego w relacjach ze zbrodniarzem Szaloma. Eichmann oczekiwał w celi w towarzystwie lekarza. W więzieniu zjawił się pastor, ale skazaniec nie skorzystał z pomocy duchownego. Poprosił o butelkę czerwonego wina i wypił połowę. Potem Nagar wyprowadził Eichmanna korytarzem. „Nie bronił się, nie płakał, nie drżał” – wspomina Nagar. „Stałem kilka kroków od niego i patrzyłem mu prosto w oczy”. Eichmann odmówił, gdy strażnik próbował włożyć mu na głowę czarny kaptur. A potem wypowiedział ostatnie słowa, których znaczenie Szalom poznał później: „Niebawem, panowie, znów się spotkamy. Taki już los wszystkich ludzi. Niech żyją Niemcy, niech żyje Argentyna, niech żyje Austria. Nigdy ich nie zapomnę”. Szalom Nagar zwolnił uchwyt dźwigni. Po ponad godzinie dowódca zezwolił na zdjęcie skazańca z szubienicy.
„Zobaczyłem jego twarz białą jak prześcieradło. (…) Oczy wyszły na wierzch, jak u wisielców. (…) Język zwisał mu z ust i był cały we krwi. Na ten widok zrobiło mi się niedobrze i schowałem się za kolegami” – starego strażnika do dziś prześladuje obraz wiszącego na stryczku Eichmanna. Przy pomocy innych strażników uniósł ciało i położył je na noszach. W tym momencie z Eichmanna uszło powietrze, które ugrzęzło w gardle, zaciśniętym liną. Nagarowi wydawało się, że zbrodniarz do niego przemówił. „Powiedział coś do mnie, nie wiem co, jakby mnie przeklinał” – wyznaje Nagar przed kamerą. Ciało nazisty niezwłocznie poddano kremacji, a jego prochy straż przybrzeżna rozsypała na Morzu Śródziemnym, poza wodami terytorialnymi Izraela. „Od tamtego czasu się boję. Przez rok miałem koszmary” – mówi Nagar. Wewnętrzny spokój przywróciła mu religia. Przeniósł się do nowego osiedla żydowskiego na Zachodnim Brzegu Jordanu, zamieszkanego przez radykalnych osadników; walczył podczas wojny siedmiodniowej. W 1994 roku Nagar modlił się w synagodze, gdy w pobliżu żydowski fanatyk zastrzelił przy grobie patriarchy Abrahama 29 muzułmanów. W obawie przed zemstą Palestyńczyków sprzedał dom i powrócił do Holonu. W 1988 roku zadzwonił dawny szef więzienia Ramli. „Chcesz wykonać wyrok na Johnie Demianiuku?” – usłyszał w słuchawce. Ukraiński oprawca z obozu zagłady w Sobiborze został właśnie skazany na śmierć (sąd apelacyjny zakwestionował ostatecznie wyrok i – z braku dowodów – uniewinnił Demianiuka). Szalom Nagar odmówił i do dziś pozostaje wykonawcą jedynego wyroku śmierci w historii państwa Izrael.