Nazywany Trójkątem Alaskańskim, stanowił od lat 70. ubiegłego wieku ostatnie znane miejsce pobytu ponad 20 tysięcy osób. Według niektórych jest to wręcz obszar jak żaden inny na świecie pod względem niewyjaśnionych spraw. Tylko czy na pewno coś jest na rzeczy, czy to kolejna wyolbrzymiona kwestia?
Czytaj też: Tajemniczy “płacz” jabłoni może odmienić całą branżę spożywczą. Inżynieria genetyczna w akcji!
Zacznijmy od tego, gdzie dokładnie znajduje się rzeczony trójkąt. Alaska jest przecież gigantyczna. I choć mieszka tam mniej więcej tyle ludzi, co we Wrocławiu, to powierzchnia tego stanu jest niemal 6-krotnie większa od całego naszego kraju. Trójkąt Alaskański wyznaczają natomiast trzy główne punkty: Anchorage i Juneau na południu oraz Utqiagvik na północy.
Niechlubna sława tego obszaru najprawdopodobniej rozpoczęła się od wydarzeń z 1972 roku. Właśnie wtedy nad Alaską leciał samolot, na pokładzie którego znajdował się Hale Boggs (polityk Partii Demokratycznej) oraz Nick Begich (kongresmen z Alaski). Podróż miała rozpocząć się w Anchorage i skończyć w Juneau, lecz maszyna nigdy nie dotarła do celu. Pomimo udziału wojska i samolotów w poszukiwaniach, nigdy nie znaleziono ani środka transportu ani członków załogi biorących udział w feralnym locie.
Trójkąt Bermudzki wcale nie słynie z wyższej niż średnia liczby zaginięć. Na Alasce jest natomiast zupełnie inaczej
Oczywiście nie musi to oznaczać, że do śmierci Boggsa i innych doprowadziły paranormalne siły. Pamiętajmy, iż mówimy o gigantycznym obszarze, na którym mieszka relatywnie niewielka liczby ludzi. Alaska to gęsto zalesiony stan, przepełniony wzniesieniami, lasami, pustkowiami i licznymi zbiornikami. Katastrofa samolotu może tam zostać niezauważona, a nawet jeśli ktoś wyszedłby z niej cało, to prawdopodobniej nie poradziłby sobie w dziczy, prędzej czy później padając z głodu bądź w wyniku starcia z dziką zwierzyną.
Mimo to dane dotyczące zaginięć na terenie Trójkąta Alaskańskiego robią wrażenie. Na przestrzeni ostatnich pięćdziesięciu lat taki los spotkał ponad 20 tysięcy osób. Każdego roku zgłasza się tam średnio 2250 zniknięć (część zostaje rzecz jasna wyjaśniona), co stanowi wartość dwukrotnie wyższą niż dla całych Stanów Zjednoczonych.
Czytaj też: Niepokojące zjawisko na plaży w Urugwaju. Jego skala jest niewyobrażalna
Jedną z głośniejszych spraw było zaginięcie Gary’ego Franka Sotherdena. 25-latek w połowie lat 70. wybrał się na polowanie na Alasce, lecz nigdy nie wrócił do domu. Dopiero wiele lat później, w 1997 roku, inny myśliwy natrafił na ludzką czaszkę. Pobrane z niej DNA zostało poddane niedawno analizom, które wykazały, że Sotherden najprawdopodobniej zginął na skutek ataku niedźwiedzia.
I choć Trójkąt Alaskański faktycznie cechuje się dużą liczbą zaginięć, to – podobnie jak Bermudzki – raczej nie stanowi miejsca wydarzeń, których nie dałoby się wyjaśnić w sposób naukowy. Trudno więc mówić o udziale pozaziemskich form życia czy też Wielkiej Stopy. Najbardziej prawdopodobny wydaje się scenariusz, w którym słabo zaludniony obszar, pełen naturalnych pułapek, sprzyja popadaniu w kłopoty. Niestety, w takich warunkach nawet najmniejszy błąd może okazać się ostatnim, jaki popełnimy w życiu.