Agenci Stasi przesądzili o losach zimnej wojny?

Partyzanci pokoju mieli wszelkimi dostępnymi metodami przesądzić o losach zimnej wojny.

Na początku lat 60. wschodnioniemiecka Stasi wysłała do akcji komando, stworzone po to, by „siać popłoch wśród imperialistów podczas wojny niewidzialnych frontów”. Partyzanci pokoju mieli wszelkimi dostępnymi metodami przesądzić o losach zimnej wojny. Prawie im się to udało. 24 maja 1972 r. niemiecki oddział będzie zabijać amerykańskich żołnierzy po raz pierwszy od zakończenia wojny.

Nie zabierają ze sobą pistoletów maszynowych – wystarczy broń krótka i cienki długi nóż noszony tylko w ich oddziałach. Ten nóż jest ważny – ma wartość symboliczną, przypomina szpikulce do lodu używane przez szpiegów, sabotażystów za liniami wroga podczas II wojny światowej. To rekwizyt związany z czekistowskim romantyzmem partyzanckim; dla ich towarzyszy zwierzchników, walczących za młodu z hitlerowcami w lasach – wręcz symbol. Bo to ci towarzysze właśnie, kierując się nie tylko sentymentami, uznali, że działalność Stasi nie może ograniczać się do akcji wywiadowczych i kontrwywiadowczych. Potrzebny jest także „sztylet Ministerstwa, wymierzony w osłabione serce zepsutego imperializmu”.

Sztylet to również tych pięciu z długimi nożami, wsiadających do cywilnej ciężarówki o 5 rano w siedzibie głównej Berlin-Grunau. To członkowie grupy operacyjnej AGM/S Zarządu 15 Stasi, supertajnego oddziału z licencją na zabijanie. Zostali wyszkoleni, by siać terror: wysadzać mosty, zrywać łączność, po cichu zabijać kluczowych oficerów wroga, dowódców. Są przygotowani do tego, żeby działać samodzielnie: w czasie pokoju – przeprowadzać akcje dywersyjne i sabotażowe.

Kiedy wybuchnie wojna – torować drogę armiom Układu Warszawskiego oraz działać u boku sił specjalnych NRD jako ciche, niezależne wsparcie, o którym pojęcie ma tylko kilkadziesiąt osób w kraju. Żadna inna bezpieka bloku wschodniego – z wyłączeniem ZSRR – nie dysponuje tego rodzaju oddziałami, niezależnymi od struktur wojskowych i policyjnych. Poziomem wyszkolenia terrorystom Stasi ustępują nawet elitarne jednostki GRU.

Ale tamtego majowego dnia nie ma mowy o koronkowych akcjach. Wywiad wschodnioniemiecki chce zaatakować bazę główną armii amerykańskiej w Europie w najbardziej brutalny sposób: dwiema 5-kilogramowymi bombami. Po cichu, niespodziewanie. Do Heidelbergu w Badenii-Wirtembergii jedzie ich tylko pięciu, prawie bez broni, ubranych w cywilne ciuchy, żeby nie doprowadzić do konfliktu nuklearnego. Bo mimo okresu chwilowego odprężenia w stosunkach sowiecko-amerykańskich ta mała grupa, stłoczona w dostawczym Barkasie B-1000, wystarczyłaby, żeby podpalić świat.

„Samotni bojownicy-specjaliści” Zarządu 15 Stasi dwie godziny przed planowanym zamachem spotkają się z Irmgardem Möllerem i Angelą Luter – dwójką komunistycznych terrorystów z RAF-u. Później pojawią się wątpliwości, kto stał za zagranicznymi szkoleniami członków grupy Baader-Mainhoff: czy rzeczywiście palestyńska OWP? Owszem, ale za pośrednictwem wywiadu NRD, który intensywnie szkolił młodych zachodnioniemieckich terrorystów w bazach na Bliskim Wschodzie, w Berlinie, a także w kilku miejscach na terenie Polski, m.in. w okolicach Legnicy i Wrocławia.

Aby zamach w Heidelbergu się powiódł, Stasi, poza wcześniejszym wyszkoleniem, zapewnia Frakcji Czerwonej Armii wsparcie logistyczne: najprawdopodobniej dostarcza obie bomby, wytworzone z materiałów wybuchowych (w teorii) dostępnych zachodnioniemieckiej grupie terrorystycznej. Z całą pewnością zabezpiecza tyły, organizuje bezpieczny odwrót do Berlina po zamachu. Prawie na pewno w momencie akcji, w samochodach, którymi Irmgard Möller i Angela Luter wwożą bomby na teren osiedla dla rodzin amerykańskich żołnierzy, siedzą „bojownicy-specjaliści” ze Stasi. Jeden z Amerykanów ocalałych z eksplozji zezna później, że z samochodów, które zaparkowano na trawniku obok kantyny, dziesięć minut przed eksplozją wysiadło sześć osób.

Dowiemy się o tym po latach. To, że w zamachu brał udział ktoś poza dwójką terrorystów z RAF, zostanie potwierdzone dopiero po odtajnieniu akt Stasi w 1989 roku.

W Heidelbergu oddziałom sabotażowym Stasi udało się pomóc w zabiciu trzech żołnierzy amerykańskich, ale dla światowego terroryzmu zamach na główną bazę USA w Europie, przeprowadzony z dziecinną łatwością, stanowi przełom. „To cios w imperialną pychę USA” – napisze kilka dni później w swym oświadczeniu RAF, biorąc całą akcję na siebie i uzasadniając ją „odpłatą za bombardowanie cywilnych wietnamskich wiosek”.

Dla Stasi akcja w Heidelbergu nie oznaczała postawienia na nogi całego ministerstwa; nikt spośród najwyżej postawionych bezpieczników nie czekał z napięciem przy telefonie. W samym roku 1972 Zarząd 15 zdefiniował 345 celów, wykonał ponad siedemdziesiąt mniejszych i większych akcji, głównie na terenie RFN i krajów Europy Zachodniej. Wydarzenia z 24 maja 1972 r. to dla grupy, o której istnieniu wiedziało kilkadziesiąt osób, była rutyna.