Nigdy nie interesowały go inne opinie niż jego własne – napisał we wspomnieniach August Kubizek, przyjaciel Adolfa z czasów szkolnych. Potwierdzali to koledzy z wojska, walczący u boku Hitlera podczas I wojny światowej. „Uważaliśmy go za dziwaka – zanotował szeregowy Balthasar Brandmayer – bo nigdy się nie upijał, nie chodził do prostytutek.
W wolnym czasie albo rysował, albo czytał, albo tonem nieznoszącym sprzeciwu wygłaszał przemowy na każdy temat”. Ta absolutna pewność siebie stała się jednym z jego najpotężniejszych atutów, gdy zaangażował się w politykę. Dzięki niej pozyskiwał zwolenników, którzy nie mieli wątpliwości, że wie, dokąd zmierza, i warto za nim podążyć.
W całej pełni zademonstrował ją w sądzie, przed którym stanął w 1924 r. oskarżony o próbę zorganizowania zamachu stanu. Nie tylko nie wyparł się winy, ale z dumą się do niej przyznawał. Oświadczył, że na razie jest tylko „doboszem, zagrzewającym do walki o lepsze Niemcy”, ale w przyszłości stanie na czele narodowej rewolucji i zwycięży. Proces obszernie relacjonowały media, dzięki czemu miliony ludzi po raz pierwszy usłyszały o Hitlerze. Został skazany na pięć lat więzienia, odsiedział kilka miesięcy. Pobyt w celi wykorzystał na napisanie (a raczej – podyktowanie) „Mein Kampf”.
Po wyjściu na wolność rozpoczął długi marsz po władzę. Nic nie było go | w stanie załamać ani zniechęcić. Ludzie z jego najbliższego otoczenia zgodnie | potwierdzali, że nigdy nie okazał zwątpienia czy słabości. Odrzucał propozycje, które dla innych były szczytem marzeń – objęcia teki ministra czy wicekanclerza. Interesowała go jedynie prosta alternatywa: wszystko albo nic. Dzięki temu dostał, co chciał, i 30 stycznia 1933 r. objął urząd kanclerza Niemiec.
Przekonanie, że jest mężem opatrznościowym, umacniały nie tylko sukcesy, lecz również okoliczności, w jakich unikał śmierci. Na przykład z piwiarni w Monachium wyszedł 10 minut przed eksplozją bomby podłożonej przez Johana Georga Elsera (8 listopada 1939 r.). Dla Hitlera był to dowód, że Opatrzność chroni go, by wypełnił swą misję.
CZŁOWIEK Z CHARYZMĄ
Ale wiara w dziejowe posłannictwo nie wystarczy – by dotrzeć do celu, trzeba pozyskać gorliwych wyznawców. Polityków posiadających umiejętność ich masowego werbowania niemiecki socjolog Max Weber określił mianem charyzmatycznych.
To termin zapożyczony z teologii, gdzie przez charyzmę rozumie się dar lub nadzwyczajną łaskę od Boga. Przeniesiony do polityki oznacza zdolność wytworzenia przez lidera niezwykle silnej więzi z otoczeniem. Przywódca obdarzony charyzmą nawiązuje tę więź dzięki osobistym cechom charakteru i psychiki oraz porywającym tłumy ideom i hasłom. Jak to ujmował Weber: jest jednocześnie prorokiem, który przepowiada świetlaną przyszłość, i mesjaszem, obiecującym że do niej doprowadzi.
Weber zmarł w 1920 r., więc nie mógł zobaczyć, w jak złowrogi sposób objawi się charyzma jednego z jego rodaków. Hitler w niemal wzorcowy sposób odpowiadał definicji charyzmatyka. Jako prorok wieszczył walkę na śmierć i życie między rasą aryjską i semicką. Jako mesjasz obiecywał, że poprowadzi Aryjczyków do zwycięstwa, po i którym zdobędą niezbędną do pełnego rozkwitu tej rasy panów (Herrenvolk) przestrzeń życiową (Lebensraum), stworzą nowy świat i zapewniającą wieczną szczęśliwość „Tysiącletnią Rzeszę”.
Obdarzony wybitnym talentem krasomówczym przekazywał swoje wizje w niezwykle sugestywny sposób. Ale nawet najwspanialsze słowa to za mało, by porwać za sobą większość narodu. Osobistą charyzmę wspierał więc bogatym zestawem sztuczek socjotechnicznych.
NIE MA MIEJSCA NA MYŚLENIE
„Na pierwszym miejscu stawiamy wiarę, nie rozum – mówił w 1927 r. do elity NSDAP. – Bo co skłaniało ludzi, by szli, walczyli i ginęli za prawdy religijne? Rozum? Nie, ślepa wiara!”.
Wierzących nieustannie przybywało. Hermann Göring, przemawiając rok po przejęciu przez nazistów władzy, oznajmił: „Kochamy Adolfa Hitlera, ponieważ wierzymy głęboko, trwale i mocno, że został przysłany przez Boga. (…) Dla nas Führer jest nieomylny”. Wtórował mu Joseph Goebbels.Wiarą w swe boskie posłannictwo Hitler zaraził więc najpierw swych palatynów, oni z kolei – niczym apostołowie – zajęli się jej krzewieniem.
Zaszczepienie nowej wiary w chrześcijańskim społeczeństwie stało się głównym zadaniem nazistowskiej propagandy. Najbliższy wówczas współpracownik wodza Rudolf Hess tłumaczył bez owijania w bawełnę: „Wielki przywódca polityczny jest podobny do wielkiego twórcy religii. Głoszoną przez siebie wiarę musi przekazywać w sposób, który słuchaczom nie pozwala na kontestację. Tylko wtedy masy zwolenników dadzą się poprowadzić tam, dokąd pójść powinny (…). Nie musi jak naukowiec rozważać wszystkich za i przeciw, bo nie wolno pozostawiać wyznawcom miejsca na rozważania, że może istnieć jakaś inna prawda”.
Nad tym, by tego miejsca nie było, czuwała cenzura i aparat bezpieczeństwa. Hitler osobiście zakazał opisywania w prasie i pokazywania w sztuce wszystkiego, co podważało wiarę w jego posłannictwo i „osłabiało ducha narodu”. Istniał tylko „jeden naród, jedna Rzesza, jeden wódz”. I jedna prawda. Kto w nią uwierzył, mógł liczyć na zbawienie w „nowym, wspaniałym świecie”, kto wątpił – ryzykował zesłanie do obozu koncentracyjnego.
AUREOLA I HIPNOZA
Gdy Adolf Hitler zabiegał o głosy wyborców, jako pierwszy europejski polityk postawił na bezpośredni kontakt z elektoratem. Do tej pory ludzie mogli zobaczyć kandydatów na przywódców co najwyżej w kronice filmowej. Przyszły Führer objeżdżał osobiście cały kraj, ściskał tysiące rąk, pochylał się z troską nad robotnikami i wieśniakami. Chętnie korzystał z samolotu, czyli – jak przystało ma mesjasza – przybywał z nieba.
Ten motyw Leni Riefenstahl wykorzystała w głośnym filmie propagandowym „Triumf wiary” (1933), który rozpoczyna się od ujęć samolotu krążącego nad Norymbergą. Potem wódz zstępuje na ziemię pełną płonących pochodni, flag i swastyk. Film wywierał silne wrażenie na ludziach oglądających go w kinach. A bezpośredni uczestnicy takich wydarzeń jak wiece i zjazdy partyjne wpadali w niemal mistyczny trans. Julius Streicher, wydawca tygodnika „Der Stürmer”, zeznał przed trybunałem norymberskim: „Po wysłuchaniu godzinnego przemówienia Hitlera mój sąsiad powiedział, że zauważył nad jego głową aureolę”.
Brytyjski historyk Laurence Rees w książce „Złowroga charyzma Adolfa Hitlera” przytacza wiele podobnych relacji. I to nie tylko zapisywanych czy wypowiadanych na gorąco, ale także wiele lat po zakończeniu II wojny światowej. Sympatyzujący za młodu z nazistami Fridolin von Spaun opowiedział mu, że podczas jakiejś imprezy Führer przypadkowo położył rękę na oparciu jego krzesła. „Poczułem wtedy płynące od jego palców, przenikające mnie drżenie. Naprawdę je czułem. (…) Czułem, że ten człowiek i jego ciało to narzędzie niosące przepotężną, obejmującą wszystko na Ziemi, wolę. Uznałem to za cud”.
Za energoterapeutę Hitler raczej się nie uważał, ale na milionach Niemców faktycznie wywierał wręcz hipnotyczne wrażenie. Po części wynikało z naturalnych cech jego osobowości i charakteru, zwłaszcza dziwnego wyrazu stalowoniebieskich oczu. Dla odpornych na jego charyzmę było to spojrzenie nawiedzonego fanatyka, dla nieodpornych – geniusza obdarzonego cudowną mocą.
Propagandyści Goebbelsa nie przeoczyli możliwości, jakie dawał ten element fizjonomii wodza. Opracowali plakaty pokazujące jedynie jego głowę na czarnym tle. Na widzach wywierało to piorunujące wrażenie. Miliony bardziej tradycyjnych portretów atakowały ich ze wszystkich miejsc, od urzędów publicznych po znaczki na prywatnych listach. Żaden nie przedstawiał Hitlera uśmiechniętego, wódz zawsze był pogrążony w zadumie albo wręcz cierpiący. Oddziałująca na podświadomość sugestia była aż nadto czytelna – mesjasz cierpi za swój naród. By pokazać, że nie jest to męka daremna, zastąpiono tradycyjne pozdrowienie Grüss Gott (odpowiednik „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”) odwołaniem do nowego zbawiciela – Heil Hitler, czyli Cześć Hitlerowi!
AKTOR GRZEBIĄCY W PODŚWIADOMOŚCI
Wystąpienia Hitlera były perfekcyjnie wyreżyserowanym spektaklem. Führer ćwiczył przed lustrem gestykulację i mimikę, korzystał z porad aktorów i choreografów, przybierał pozy ulubionych postaci z filmów i oper, kazał się fotografować podczas tych prób, po czym na podstawie zdjęć wybierał miny i gesty najbardziej adekwatne do wypowiadanych słów. Przed występem osobiście sprawdzał akustykę sali.
Przemawiał według powtarzanego schematu. Zazwyczaj się spóźniał, co dodatkowo zwiększało emocje tłumu oczekującego na przybycie mesjasza. Gdy się wreszcie pojawiał, gasły światła i tylko przebijająca ciemność smuga reflektora prowadziła go do mównicy. Był sam, jaśniejący w mroku niczym przybysz z innego świata.
Zaczynał cicho – od opisu tragicznej sytuacji, w jakiej znalazły się Niemcy. Wymieniał przyczyny tego stanu rzeczy, od wyniszczających gospodarkę reparacji wojennych, które sprowadziły wielki kraj do poziomu kolonii, po knowania kapitalistycznej plutokracji i komunistów, za którymi stoją Żydzi. W miarę upływu czasu podnosił głos, przekonując słuchaczy, że nie tylko zasługują, ale mają niezbywalne prawo do lepszego życia. Potem już krzycząc wyliczał, co im się należy, wzywał, by podążyli za nim i kończył wrzeszcząc, że jeśli znajdą w sobie „siłę woli”, zdobędą wszystko, czego pragną.
Telewidzowie odbieraliby je jako przesadnie egzaltowane. Patetyczna oprawa muzyczna (Wagner, Beethoven) i świetlna sprawiały, że egzaltacja mówcy udzielała się obecnym. Było to tym łatwiejsze, że Hitler mówił im to, co chcieli usłyszeć: nie odpowiadają za swoje niepowodzenia, cierpią z powodu win innych, ale to minie, gdyż ich przeznaczeniem jest wielkość. Oddziaływał na emocje i kierował je w pożądanym przez siebie kierunku. Owszem, „hipnotyzował ludzi”, ale tylko tych, którzy byli podatni na taką hipnozę. Jak to ujął brytyjski ambasador w Berlinie Nevile Henderson, Hitler panował nad tłumem, gdyż był „odbiciem podświadomości swoich zwolenników, potrafił ubierać w słowa ich podświadome uczucia i pragnienia”.
BEZKRWAWY GENERAŁ
Hitler schlebiał masom, ale w rzeczywistości traktował je jedynie jako narzędzie do realizacji swych planów. i Już w „Mein Kampf” napisał z brutalną szczerością: „możliwości percepcyjne 5 m nia sytuacji słaba, a pamięć krótka”. Za Gustavem Le Bonem, autorem słynnej „Psychologii tłumu”, powtarzał, że „masy łatwiej ulegają wielkiemu kłamstwu niż małemu”, co szef propagandy Goebbels uzupełnił praktycznym zaleceniem: „kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą”.
Goebbels i Hitler zgadzali się również z tym, że „do mas się nie pisze, lecz mówi”. Dlatego tak wielkie znaczenie przywiązywali do wieców, transmisji radiowych i filmów propagandowych. Bilety do kin w III Rzeszy były tanie, radioodbiorniki sprzedawano za półdarmo. Gazety miały drugorzędne znaczenie, gdyż to medium opiera się na relacji jeden autor – jeden czytelnik, a zatem skłania do samodzielnego myślenia. Na imprezach masowych wygląda to inaczej: nie ma miejsca na dyskusję, na refleksję.
Hitler snuł plany podboju świata, ale wiedział, że po traumie I wojny światowej zdecydowana większość społeczeństwa panicznie boi się nowego konfliktu. Dlatego przedstawiał się jako żarliwy obrońca pokoju. Tylko zaufanym dawał do zrozumienia, że trzeba przygotowywać naród do walki. Na spotkaniu w listopadzie 1938 r. kazał tak kształtować opinię publiczną, by zwykli ludzie nabrali przekonania, że „jeśli pewnych spraw nie udaje się załatwić metodami pokojowymi, a nie można pozwolić, by toczyły się dalej tak jak dotychczas, trzeba użyć siły”.
Początkowo taką sprawą był los Niemców żyjących poza granicami Rzeszy. Propaganda prześcigała się w opisach szykan i zadawanych im cierpień. Dlatego Anschluss Austrii czy zajęcie Czech przyjęto z pełnym zrozumieniem i entuzjazmem. Ponieważ obyło się bez ofiar, Hitlera zaczęto nazywać „bezkrwawym generałem”. Z Polską i Francją było już trudniej, ale szybkie i niezbyt kosztowne zwycięstwa jeszcze wzmocniły wiarę w wodza.
Z „pokojowej polityki” nie zrezygnował nigdy. Wypowiedzenie wojny USA uzasadnił w przemówieniu w Reichstagu „szatańską złośliwością Żydów”, którzy przekonali prezydenta Roosevelta do udzielania pomocy Anglikom. Na ZSRR też nie napadł, lecz jedynie „uprzedził atak przygotowywany przez Stalina”.
SWASTYKA NA PIERSI, KRZYŻ W SERCU
Kolejne wielkie kłamstwo dotyczyło stosunku do chrześcijaństwa. Hitler zdawał sobie sprawę, że bez choćby cichego poparcia milionów katolików i protestantów nie przekona narodu do bolesnych wyrzeczeń. Prywatnie mógł sobie perorować, że „dla narodu rzeczą decydującą jest to, czy pozostanie przy wierze chrześcijańskiej z jej moralnością litości i miłosierdzia, czy też przyjmie silną, bohaterską wiarę w Boga w przyrodzie, Boga we własnym losie, własnej krwi. (…) Albo jest się chrześcijaninem, albo Niemcem; jednym i drugim być się nie da”. Publicznie mówił coś zupełnie innego: „Moje uczucia chrześcijanina kierują mnie do mego Boga i Zbawiciela. Do człowieka, który samotnie, otoczony jedynie przez kilku zwolenników, rozpoznał prawdziwą naturę Żydów i podjął walkę z nimi”.
W III Rzeszy represjonowano jedynie tych duchownych i działaczy religijnych, którzy otwarcie występowali przeciwko nazistom. Mało tego, Hitler wykorzystał prześladowania chrześcijan w „czerwonym trójkącie” – bolszewickiej Rosji, Meksyku i republikańskiej Hiszpanii – do przekonywania hierarchów, że jest jedynym przywódcą zdolnym powstrzymać ekscesy ateistów.
Niespełna rok po objęciu władzy zawarł konkordat z Watykanem. Pozwalał na głoszenie haseł typu: „Swastyka na piersi, krzyż w sercu”; zgodził się by na klamrach żołnierskich pasów widniał napis „Gott mit uns” (Bóg z nami), nawet esesmani powinni się według niego określać jako „wierzący w Boga” (gottglaubig). Opatrzność, za której posłańca się uważał, z całą pewnością nie była Bogiem chrześcijan, ale cynicznie zacierał tę różnicę.
MÓJ DROGI, CUDOWNY ADOLFIE
Nowe wcielenie mesjasza, tak jak oryginał, nie mogło mieć żadnej skazy. Propagandyści przykładali więc ogromną wagę do takiego kreowania wizerunku Hitlera, by zmanipulowane masy widziały w nim nieomylnego przewodnika, który bez reszty poświęca się służbie narodowi.
Było to o tyle łatwe, że Hitler miał wiele cech ascety i przywódcy sekty. Oficjalnie nie interesował go luksus i bogacenie się. W odróżnieniu od większości dyktatorów nie obwieszał się błyskotkami, lecz nosił zwykły żołnierski mundur. Nie pił alkoholu, nie palił, nie jadł mięsa, unikał kawy i herbaty, preferując napary z ziół. Lubił kwiaty i zwierzęta. Pracował do późnej nocy, dużo czytał.
Sam sobie nie pozwalał na okazywanie jakiejkolwiek słabości. Był krótkowidzem, lecz nigdy publicznie nie pokazał się w okularach, teksty przemówień przepisywano mu na specjalnej maszynie z dużą, centymetrową czcionką. Była to oczywiście tajemnica państwowa. Gdy po 1943 r. nasiliły się objawy choroby Parkinsona, ukrywał je, trzymając drżącą lewą rękę za plecami i przyciskając nogę do biurka lub stołu.
Dowodem całkowitego oddania sprawie miała też być jego samotność. Przeciętny obywatel III Rzeszy święcie wierzył, że w otoczeniu Hitlera nie ma żadnych kobiet. O zakończonym samobójstwem dwuznacznym romansie z siostrzenicą Geli czy istnieniu Ewy Braun wiedzieli tylko nieliczni. Podtrzymując obraz ojca narodu, potrafił powiedzieć na spotkaniu z aktywistkami Narodowosocjalistycznego Związku Kobiet (Nationalsozialistische Frauenschaft), że „niemieckie dzieci należą nie tylko do swoich matek, należą również do mnie”.
Jego charyzma i socjotechniki oddziaływały na mężczyzn, ale chyba jeszcze silniej na kobiety. Otrzymywał co roku ponad 10 tys. listów od egzaltowanych wielbicielek wyznających mu miłość i fanatyczne oddanie. Pisały je proste gospodynie domowe i dystyngowane arystokratki. „Mój drogi, cudowny Adolfie. (…) Ciągle przeglądam twoje zdjęcia i kładę je przed sobą, nim e ucałuję. Tak, mój kochany, mój najdroższy (…) moja miłość est szczera jak złoto. Poza tym, mój drogi, mam nadzieję, że już otrzymałeś moją paczkę z ciastem i mam nadzieję, że ci smakowało” – informowała niejaka pani Miele.
Friedel S. i setki jej podobnych oświadczały bez zbędnych ceregieli: „Mój ukochany wodzu, bardzo pragnę mieć z panem dziecko”. A baronowa Elsa Hagen von Kilvein puentowała: „Czasem chciałabym umrzeć wpatrzona w pana fotografię”.
JEDEN WÓDZ
Zapewne ku zaskoczeniu wielu autorek tych fantasmagorii dywagowanie o śmierci szybko zmieniło się w rzeczywistość. Osiem milionów Niemców zapłaciło życiem za powierzenie swego losu Führerowi. Mimo to trwali przy nim do końca.
Wierzyli mu, bo Hitler nie tylko mamił słowami, ale uwodził także realnymi dokonaniami. Według oficjalnych statystyk w chwili objęcia przez niego władzy 6 mln Niemców nie miało pracy, z rodzinami dawało to co najmniej 18 mln ludzi pozbawionych środków do życia. Na skutek Wielkiego Kryzysu masowo bankrutowały banki, więc również klasa średnia traciła oszczędności i dołączała do rzeszy frustratów. Dzięki programowi budowy autostrad, rozbudowie przemysłu zbrojeniowego i innym przedsięwzięciom bezrobocie w połowie 1939 r. spadło do kilkudziesięciu tysięcy. Wódz obiecywał, że już niedługo każdą rodzinę będzie stać na samochód (projekt Volkswagena), wakacyjny wypoczynek w ośrodkach organizacji Kraft durch Freude, a nawet na rejsy wycieczkowe po Bałtyku i Morzu Śródziemnym.
Kiedy wybuchła wojna, Hitler nie przemawiał już do tłumów, lecz głównie do oficerów. Wciąż wykorzystywał swą charyzmę i sprawdzone triki. Po wygłoszeniu tyrady, która kilku generałów przyprawiła o atak serca, nagle łagodniał, ujmował prawą rękę rozmówcy w swoje dłonie i, wpatrując się w niego nieruchomymi, hipnotyzującymi oczami, pytał: „Ale pan mnie nie opuści?”. Nikt nie odważył się odpowiedzieć nie po myśli wodza.
Zwykli ludzie wciąż żywili się złudzeniami, że nieomylny wódz uchroni ich przed ostateczną katastrofą. Geobbelsowska propaganda podsycała ich nadzieje, przekonując, że jeśli naród sprosta próbie, jakiej poddaje go Opatrzność, losy wojny na pewno się odmienią – trzeba tylko jeszcze bardziej zaufać Jej wybrańcowi.
Tę oderwaną od rzeczywistości wiarę podtrzymywał gorliwie nie tylko sam Hitler i jego „kapłani”, ale także tysiące zbrodniarzy wojennych, którzy zdawali sobie sprawę, że w razie klęski poniosą odpowiedzialność za swoje czyny. Walczyli więc do końca, terroryzując wątpiących i ginąc wraz z nimi. Z badań historyków wynika, że nawet jeśli większość społeczeństwa w ostatnich miesiącach wojny odwracała się od nazistów, to pozostawała wierna Hitlerowi. Dopiero gdy 30 kwietnia 1945 r. strzelił sobie w łeb, jego charyzma nagle rozwiała się jak dym zasnuwający udręczoną Europę.
DLA GŁODNYCH WIEDZY :
- Laurence Rees, „Złowroga charyzma Adolfa Hitlera”; Michael. Heseman, „Religia Hitlera”; Diane Ducret, „Kobiety dyktatorów”
- H Richard Grunberger, „Historia społeczna Trzeciej Rzeszy”; Martin Kitchen, „Nazistowskie Niemcy w czasie wojny”
- Ian Kershaw, „Führer. Walka do ostatniej kropli krwi”; Ian Kershaw, „Mit Hitlera”