Marianne Kjelsvik z Norweskiej Politechniki (NTNU) w Ålesund sporządziła wywiady z 13 kobietami w wieku 18-36 lat, które trafiły do 6 różnych szpitali w sprawie aborcji. Był na tyle niepewne swojego wyboru, że zdecydowały się wrócić do domu i przemyśleć go jeszcze raz. Statystycznie 10%-20% kobiet jest dalej niepewnych tego co powinny zrobić, gdy przekraczają progi klinik.
– Kobiety mówiły mi, że są bardzo ostrożne w mówieniu o aborcji. Część z nich nie wspominała tego nawet mężczyznom, z którymi zaszły w ciążę – mówi Kjelsvik – Szukały informacji w sieci, na temat kobiet w podobnej sytuacji. Gdy pytałam ich o to czy miały kogokolwiek, z kim mogły się podzielić wątpliwościami, część z nich wspominała matkę.
Wśród tychże matek kilka przyznało się do aborcji.
– Gdy trzyma się to w tajemnicy nawet przed bliskimi ludźmi, pokazuje to jak osamotnione są kobiety – dodaje badaczka. Według niej debata na temat aborcji ma w sobie zdecydowanie za mało głosów kobiet, które stanęły przed wyborem zakończenia lub donoszenia ciąży.
– Pracownicy służby zdrowia są zajęci i kilku wspominało mi nawet o tym, że nie przeszli żadnego treningu jak pomagać kobietom z takim dylematem – przekonuje Kjelsvik.
Wśród argumentów, które przytaczały pytane kobiety, nie pojawiała się religia (której hierarchowie w wielu krajach starają się, lub są, stroną debaty o aborcji), zamiast tego wspominały o własnym systemie wartości.
Uczestniczące w badaniu Norweżki „czuły się szanowane” jednak przyznawały, że personel mógł być lepiej przygotowany na doradzenie im i pomoc w razie wątpliwości co do zasadności procedury. Z jednej strony kobiety bardzo potrzebowały z kimś porozmawiać, z drugiej pracownicy służby zdrowia starali się być jak najmniej oceniający i nie osądzać, co z pewnością utrudnia wyrażanie opinii i jakiekolwiek doradzanie. Dlatego Kjelsvik doradza wydłużenie czasu poszczególnych konsultacji i zdjęcie całego ciężaru indywidualnego poradnictwa z pielęgniarek oraz pielęgniarzy. Dodaje także propozycje pytań dla personelu, które nie będą brzmiały jak osąd, a jedynie forma opieki.
Po podjęciu decyzji bohaterki badania z Norwegii wcale nie uzyskały pełnej pewności swojego wyboru. Po czterech tygodniach badaczka znów się z nimi spotkała. Każda z nich wyraziła ulgę w związku z tym, że decyzja została podjęta, jednak żadna nie uzyskała pewności czy dobrze zrobiła. Część miała mieszane uczucia co do podjętej aborcji, inne źle czuły się pozostając w ciąży i obawiały się, że nie będą umiały kochać swojego dziecka. Powody, dla których w ogóle rozważały aborcję, nie zniknęły.
Profesor etyki medycznej w NTNU i zarazem szef Narodowej Społeczności Na Rzecz Etyki Badań Nad Zdrowiem, Berge Solberg, widzi kilka źródeł tak silnego tabu otaczającego ten temat. Jest ono na tyle silne, że doprowadza do osamotnienia kobiet.
Norweskie prawo dotyczące aborcji opiera się na założeniu, że kobieta ma prawo mieć władzę nad swoim ciałem. Przekłada się to na dopuszczenie procedury do 12. tygodnia ciąży. Po upływie tego czasu rozstrzygane jest przez panel ekspertów czy istotniejszy jest wybór kobiety, czy życie płodu. W większości przypadków wygrywa kobieta. Im dłużej trwa ciąża, tym trudniej jest uzyskać zgodę na procedurę. Norwegia nie uznaje płodów przed urodzeniem za osoby prawne, ale ma w prawie wpisaną indywidualną „pełną człowieczą godność” podczas narodzin.
– Jednak nawet jeśli prawo będzie interpretowane tak, że płód ma w pełni moralne prawo żyć i jest uznany za osobę przed narodzinami, nie oznacza to zakazu aborcji – wyjaśnia Solberg – Prawo kobiety do władzy nad swoim ciałem może okazać się mocniejsze od prawa płodu do życia.
O ciekawe, Solberg przekonuje, że zmiany prawne nie przekładają się na redukcję zabiegów. Przykładem może być Irlandia, która miała całkowity zakaz aborcji. Skutkiem tego kobiety jeździły do Anglii by dokonano na nich zabiegu.
– Konsekwencją zakazu lub bardzo ostrych praw antyaborcyjnych nie jest zmniejszenie liczby aborcji, a wzrost liczby tych niebezpiecznych. Niebezpieczne aborcje to problem o skali globalnej – mówi Solberg.
Źródło: EurekAlert