Testy, z których wynika wszystko i nic, szarlatani i niesprawdzone metody terapii – wiemy coraz więcej, ale i tak dajemy sobie wciskać psychologiczny kit.
Dopiero całkiem niedawno przestaliśmy się wstydzić wizyt u psychologów i psychoterapeutów. Teraz czas zrobić kolejny krok: zacząć krytycznie wybierać zarówno terapeutów, jak i nurt, w którym pracują. Warto przy tym pamiętać, że ojciec psychoanalizy Zygmunt Freud próbował leczyć swoich pacjentów kokainą i morfiną, a żadna z jego słynnych terapii nie zakończyła się sukcesem. Badania psychologa Hansa Eysencka, teoretyka osobowości, wykazały, że opracowana przez Freuda metoda jest mniej skuteczna niż inne rodzaje psychoterapii, nie mówiąc o upływie czasu, gojącym psychologiczne rany. Od śmierci Freuda upłynęły całe dziesięciolecia i nasza wiedza na temat psychologii bardzo posunęła się do przodu, ale wiele osób ciągle wciska nam psychologiczny kit, oferując terapie o skuteczności placebo.
Kit nr 1: Dzieciństwo jako źródło wszelkich problemów
„Na dobrą sprawę większość terapeutów powinna informować swoich klientów, że prowadzi eksperymenty, bo stosowane przez nich terapie nie mają żadnego waloru naukowego” – zauważa Tomasz Witkowski, doktor psychologii, który poświęcił wiele lat na tropienie i piętnowanie nieuczciwości w psychologii, a zwłaszcza w psychoterapii. Drugi tom jego badań nosi znamienny tytuł. „Zakazana psychologia”.
Autor krytykuje w niej m.in. terapeutów, skupiających się na wyszukiwaniu powodów obecnych trudności klientów w doświadczeniach z przeszłości. „Jeśli terapeuta wystarczająco mocno przekona nas, że zachowanie oziębłej uczuciowo matki spowodowało to, że nie jesteśmy w stanie utrzymać dłuższej relacji z partnerem, to może to doprowadzić do bezradności i zaniechania kolejnych prób” – ostrzega Witkowski. Większość psychoterapii skupia uwagę klienta na nim samym i jego problemach, co utrudnia powrót do zdrowia.
„Wiele badań pokazuje też, że uporczywe analizowanie przeszłych trudnych wydarzeń może przeszkadzać w osiągnięciu równowagi psychicznej. Czas rzeczywiście pomaga leczyć rany, a zacierająca się pamięć o wydarzeniach działa na naszą korzyść. Terapeuta koncentrujący się na wydarzeniach z przeszłości może skutecznie ten proces zaburzyć” – dodaje Witkowski. Zgodnie z badaniami Angusa Campbella z University of Michigan najszczęśliwsze są osoby, które mają poczucie autonomii i kontroli nad swoim życiem. Kiedy jednak nie spełniamy oczekiwań własnych albo naszych bliskich lub czujemy się nieszczęśliwi, wolimy raczej słuchać osoby, która wskaże winnych tej sytuacji, niż kogoś, kto zachęca do ciężkiej pracy nad sobą i wzięcia odpowiedzialności za swoje zachowania i słowa.
Zdarza się też, że terapeuta znajduje w historii pacjenta zdarzenie, które nigdy nie miało miejsca. „To syndrom fałszywych wspomnień, częsty wynik terapii zapatrzonej w dzieciństwo jako źródło wszelkich niepowodzeń. Warto dodać, że te fałszywe wspomnienia nie dotyczą rodzaju tortu, który jedliśmy podczas piątych urodzin, ale molestowania seksualnego przez rodziców, bycia ofiarą przemocy fizycznej, uczestnictwa w morderstwach lub obrzędach satanistycznych” – wyjaśnia Witkowski. O tym, jak plastyczna jest nasza pamięć, świadczy eksperyment przeprowadzony przez Elizabeth F. Loftus z University of Washington. Najpierw zbierano informacje o wydarzeniach z dzieciństwa ochotników, a potem dodawano do nich zgubienie się w supermarkecie w wieku lat pięciu, które w rzeczywistości się nie wydarzyło. Osoby badane czytały tak spreparowane opisy. W przeprowadzonej potem dwukrotnie rozmowie o tym, co ochotnicy pamiętają z dzieciństwa, aż 25 proc. osób „pamiętało” fikcyjną przygodę z supermarketu.
Kit nr 2: Syndrom dzieci alkoholików
Zasługi, jakie ruch DDA (Dorosłych Dzieci Alkoholików) ma dla wielu osób wychowanych w rodzinach z problemem alkoholowym, trudno przecenić. Ułatwił m.in. pozbycie się wstydu związanego z upokorzeniami z dzieciństwa, otwarte mówienie o sobie i swoich doświadczeniach, a przede wszystkim dzięki terapii grupowej pokazał dzieciom alkoholików, że nie są sami, że inni zmagali się z podobnymi trudnościami. Mimo to niektóre elementy filozofii DDA mogą się okazać pułapką. Zgodnie z założeniami tej terapii, osoby, które wychowywały się w rodzinie z problemem alkoholowym, zostały naznaczone piętnem. „Dorastaliśmy w rodzinach dysfunkcyjnych. Ich środowisko wypaczyło nasze myślenie o nas samych i o otaczającym nas świecie. Widząc siebie w krzywym zwierciadle informacji i sygnałów dawanych nam przez naszych rodziców, uwierzyliśmy, że jesteśmy »nie w porządku«. Zostaliśmy pozbawieni naszej autentycznej tożsamości” – czytamy w publikacji „12 kroków dla dorosłych dzieci z uzależnieniowych i innych rodzin dysfunkcyjnych”.
DDA odnajdują się w jednej z ról, które „narzuciła” im rodzina: bohater bierze na siebie za dużo, maskotka rozładowuje trudne sytuacje żartem, kozioł ofiarny ściąga na siebie złość innych, a dziecko mgła stara się być niedostrzegalne. W tych rolach może się jednak (przynajmniej częściowo) odnaleźć większość osób. Podobnie jak każdy z nas widzi w sobie jakieś elementy z postaci „Kubusia Puchatka” czy charakterystyk znaków zodiaku. Dlatego Tomasz Witkowski stawia tezę, że wiele DDA to ofiary efektu Barnuma, nazywanego też efektem horoskopowym. Ten efekt to obserwacja, że ludzie uznają za bardzo trafne opisy ich osobowości, które w rzeczywistości są ogólnymi zestawami danych odnoszącymi się do znacznej grupy ludzi. „Czy stworzenie syndromu DDA nie jest próbą roztoczenia opieki nad grupą normalnych i zdrowych ludzi, poprzez wmówienie im, że dzieciństwo spędzone w rodzinie, w której ktoś pił, spowoduje niedostosowanie społeczne przez całe życie? Jednoznaczne stwierdzenie w rodzaju tych, które głosi Judith Herman (psychiatra z Harvard University Medical School – red.): »Nie istnieje coś takiego, jak ostateczne uporanie się z urazem; proces powrotu do zdrowia nigdy nie zostaje ukończony«, każe mi natychmiast podejrzewać, że jest to celowa próba wytworzenia u pacjentów stałej zależności od terapeuty” – mówi Tomasz Witkowski.
Kit nr 3: Test drzewka
W usianym trudnościami procesie adopcyjnym można natrafić na wiele bzdurnych wymagań i testów.
Jednym z najbardziej absurdalnych jest rysowanie drzewek przez osoby chcące adoptować dziecko. Mimo że na podstawie takiego rysunku można najwyżej ocenić zdolności plastyczne przyszłych rodziców, zwolennicy tego testu, nazywanego testem Kocha, próbują na tej podstawie oszacować predyspozycje kandydatów na rodziców. Specjaliści nie pozostawiają jednak złudzeń. „Test nie ma podstaw naukowych, interpretacje są wymyślone przez autora na podstawie luźnych zapożyczeń ze zdyskredytowanej grafologii i wypowiedzi artystów” – mówi psycholog dr Katarzyna Stemplewska-Żakowicz, która zauważa, że stosowanie tego testu może wyrządzić szkody. „Oparte na »badaniu« tym testem orzeczenie będzie fałszywe, ale będzie miało moc wpływania na decyzje instytucjonalne ważne dla dalszych losów uczestnika badania” – wyjaśnia. Wystarczy, że osoba interpretująca rysunek uzna, że narysowane gałęzie są grube, aby „ustalić”, że autor rysunku jest egoistyczny, ekspansywny, przeżywa napięcia wewnętrzne i jest skłonny do przemocy, a więc nie nadaje się na rodzica. Katarzyna Stemplewska-Żakowicz przewodniczy Komisji Testów powołanej przez Komitet Psychologii PAN. „Komisja ma się autorytatywnie wypowiadać na temat różnych badań po to, by wreszcie skończyć z używaniem testów takich jak Drzewo, o których nauka jest jak najgorszego zdania, ale praktycy z lubością je stosują” – mówi psycholog.
Test Kocha to tylko jeden z wielu testów projekcyjnych. Innym badaniem tego typu jest test Rorschacha, znany także jako test plamy, stosowany przez niektórych biegłych sądowych i wykorzystywany jako dowód w procesach. Badanych prosi się, by powiedzieli, z czym kojarzą się im atramentowe barwne plamy (weteranowi wojennemu Freddiemu Quellowi, bohaterowi filmu „Mistrz”, wszystkie kojarzą się z narządami płciowymi). Tomasz Witkowski uważa, że wykorzystywanie wyników testów projekcyjnych w procesach sądowych czy adopcyjnych powinno być zakazane prawnie. „Stosowanie tych metod w praktyce sądowej to rosyjska ruletka. W 1965 r. psycholog Artur Jensen stwierdził, że tempo rozwoju naukowego w psychologii klinicznej można mierzyć na podstawie szybkości odchodzenia od stosowania testu Rorschacha. Dzisiaj, niemal pół wieku później, tkwimy nadal w tym samym miejscu” – mówi Witkowski.
Kit nr 4: Terapia zabawą
Trudno wyobrazić sobie lepszą fuchę niż terapia zabawą. Poprzez lepienie babek z piasku, zabawę lalkami czy wspólne rysowanie psycholog ma wniknąć w wewnętrzny świat dziecka. W Stanach Zjednoczonych z tej formy pracy naśmiewa się coraz więcej specjalistów, w tym terapeuci rodzinni. Jednym z nich jest dr David Karol Gore. „Nawet jeśli jestem najlepszym terapeutą dziecięcym na świecie, jak mógłbym myśleć, że bawiąc się z dzieckiem przez jedną ze 168 godzin w tygodniu, zmienię jego życie?” – pyta na swojej stronie internetowej. Gore dodaje, że zachowanie dziecka musi być rozpatrywane w kontekście, którym jest jego dom, rodzeństwo i przyjaciele, rodzice, nianie, dziadkowie itp. Z doświadczeń tego terapeuty jasno wynika, że najskuteczniejszą metodą pomocy dziecku jest terapia rodzinna. Na taką pracę niechętnie decydują się jednak rodzice, którzy woleliby poczekać za drzwiami, aż terapeuta „zreperuje” ich dziecko, niż aktywnie uczestniczyć w sesji, podczas której będą się musieli zmierzyć z błędami popełnionymi w procesie wychowawczym.
„Terapia rodzinna ma pomóc zaangażować dziecko w zajęcia niesprzyjające depresji, np. ćwiczenia, zapisanie się do klubów, zabawa z innymi itp. Gdy dziecko doświadcza problemów w kontaktach z innymi, terapia rodzinna ma wspierać proces, który doprowadzi do tego, że nieśmiałe, skrępowane dziecko nawiąże satysfakcjonujące relacje z rówieśnikami. Bawienie się z dzieckiem plasteliną czy figurkami nie rozwiąże społecznych trudności. Podobnie jak nie sprawi, że agresywna, niegrzeczna czy łatwo rozpraszająca się pociecha stanie się aniołkiem” – wyjaśnia Gore. Dodaje, że terapia rodzinna jest skuteczna zazwyczaj, choć nie zawsze, a kiedy cała rodzina podejmuje wysiłek pomocy dziecku, indywidualna terapia dziecka nie jest konieczna. „Jako rodzic jesteś najważniejszym instrumentem zmiany dla swojego dziecka. W tygodniu jest 168 godzin. Jedna godzina wysiłku tygodniowo spędzona na próbie zrozumienia, czego doświadcza dziecko, nie wystarczy, jeśli otoczenie dziecka nie umożliwi zmiany” – podsumowuje Gore.
Kit nr 5: Ustawienia rodzinne
„(Dzieci) reprezentują losy, powtarzają błędy, są kalką swoich przodków. Dzieci nie żyją do końca swoim życiem, na które nie mają pełnego wpływu. Wielokrotnie jest tak, że muszą dokończyć dzieło dziadków, rodziców, są zobowiązane wynagrodzić »moralne krzywdy« poprzedników. Metoda zwana ustawieniami rodzinnymi uwalnia od tych wszystkich zobowiązań. Odgania napięcia, likwiduje konieczność odpłacania za cudze krzywdy, rekompensaty straty. Sprawia, że możemy zacząć żyć we własny, indywidualny sposób” – czytamy na stronie www.hellinger.pl. Brzmi jak czary? Ma podobne do czarów „podstawy naukowe”.
Bert Hellinger to niemiecki psychoterapeuta. Opracowaną przez siebie metodę nazwał ustawieniami rodzinnymi. Stosuje ją kilka tysięcy specjalistów na świecie. W Polsce niemal codziennie można wziąć udział w ustawieniu. Opracowano nawet specjalne praktyki do wykorzystania w firmach i organizacjach. Tyle że w Niemczech coraz więcej terapeutów, którzy pracowali tą metodą, odżegnuje się od niej, a przede wszystkim od samego Hellingera.
Założenie, że to, jacy jesteśmy i co robimy w życiu, zależy od tego, co robili nasi przodkowie, może być naprawdę groźne. „Konsekwencje tego, że nasza babcia zdradzała swojego męża, a naszego dziadka, mamy ponosić my. Przekonanie o takim fatum nie tylko pozbawia nas możliwości kontroli własnego życia, ale stawia pod znakiem zapytania odpowiedzialność za własne czyny. W ten sposób Hellinger próbował usprawiedliwiać zbrodniarzy hitlerowskich. Jego zdaniem nie mieli innego wyjścia, niż robić to, co robili. Stąd już tylko krok do szukania usprawiedliwień dla najbardziej odrażających zachowań, co zresztą Hellinger robi. Ofiarom wykorzystywanym seksualnie przez własnego ojca tłumaczy, że to nie on był temu winien, lecz one same lub ich matka, a następnie nakłania je do wybaczenia oprawcy, a nawet do przeprosin” – ostrzega Tomasz Witkowski. „Jeśli pacjentka Hellingera bezpośrednio w wyniku terapii popełnia samobójstwo, a on stwierdza, że było to dla niej najlepszym możliwym wyjściem, to nie można tego określać mianem terapii” – dodaje.
Bert Hellinger niebezpiecznie nawiązuje do ezoteryki, którą interesował się Hitler. Zamieszkał nawet w willi Kleine Reichskanzlei, w której Hitler mieszkał ze względu na bliskość kopalni soli. Kopalnia miała emitować mistyczną energię. Hellinger napisał także poemat zadedykowany Hitlerowi. Osoby biorące udział w „ustawieniu rodzinnym” wchodzą w kontakt z – jak to nazywa Hellinger – „wiedzącym polem”, które jest pewnego rodzaju duszą świata”. Ewangelickie Biuro Centralne ds. Sekt i Zagadnień Światopoglądowych w Berlinie zalicza autorytarną terapię ustawień Hellingera do myślenia ezoteryczno-magicznego. Niemieckie Towarzystwo Psychologiczne odżegnuje się od praktyk Hellingera, przestrzegając przed możliwymi groźnymi następstwami stosowanych metod psychomanipulacyjnych.
Zgubny przymus tolerancji
Powyższe przykłady funkcjonują we współczesnej psychologii znakomicie, chronione przez przekonanie, że należy tolerować różne rodzaje testów i sposoby prowadzenia terapii. To podejście też wymaga poważnej zmiany. Nie można bowiem pozwalać, by przymus tolerancji uśpił krytycyzm, pozwalający rozpoznać zwyczajne bzdury. „Żądanie tolerancji dla nieprawdziwych sądów jest cynicznym nadużyciem tolerancji” – mówi Tomasz Witkowski i podaje przykład: liczba Avogadra określa m.in. granice rozcieńczenia substancji chemicznej, poza którą roztwór rozcieńczanej substancji staje się tożsamy z rozpuszczalnikiem.
„A jednak półki aptek w całej Europie uginają się od »leków« homeopatycznych, roztworów, które rzekomo uzyskały rozcieńczenia dużo większe niż wynika to ze stałej Avogadra. Mówienie prawdy kończy się wytaczanymi przez homeopatów procesami o zniesławienie. O faktach dotyczących rzeczywistości zaczyna decydować sąd – najczęściej niestety na niekorzyść rzeczywistości. Szarlatani tak zwanej medycyny alternatywnej czy niezaznaczającej żadnych granic psychoterapii bezwzględnie wykorzystują nabożny szacunek dla tolerancji. Podnoszą krzyk, kiedy ich poglądy ktoś krytykuje, a my, bojąc się zgrzeszyć przeciwko cywilizacyjnej świętości, przyzwalamy im na głoszenie kompletnych bzdur, niestety również na uniwersytetach i w innych świątyniach rozumu” – podsumowuje Tomasz Witkowski.
Dla głodnych wiedzy:
- Tomasz Witkowski, „Zakazana psychologia”, wydawnictwo CiS – tom pierwszy ukazał się w 2009 roku, tom drugi w sprzedaży w lutym 2013 Scott O. Lilienfeld, Steven Jay Lynn, John Ruscio,
- Barry L. Beyerstein, „50 wielkich mitów psychologii popularnej”, wydawnictwo CiS, 2001 – książka dla tych, którzy martwią się, że wykorzystują tylko 10 proc. swojego mózgu