Koniec świata był naprawdę blisko – wystarczyło wcisnąć guzik. 4 minuty do zagłady

W 1983 roku świat stał na krawędzi wojny nuklearnej. Radzieccy generałowie byli przekonani, że Amerykanie ruszyli do ostatecznego starcia z komunizmem. I byli gotowi nacisnąć przycisk.

Chociaż rok 1983 przyniósł największe od dwudziestu lat pogorszenie stosunków między Związkiem Radzieckim a Stanami Zjednoczonymi, 11 listopada wydawał się dniem stosunkowo spokojnym, wręcz dającym nadzieję na rychłe odprężenie. Co prawda prezydent Ronald Reagan podczas wizyty w Seulu ostro skrytykował władze Korei Pólnocnej, ale fakt, że powściągnął zwyczajowe ataki na radzieckich przywódców, został uznany za wymowny. Europa przygotowywała się do konferencji rozbrojeniowej w Genewie, a rozmowy zachodnioniemieckich i radzieckich dyplomatów zakończyły się komunikatem o zbliżeniu stanowisk. Na Starym Kontynencie i w Ameryce trwały obchody 65. rocznicy zakończenia I wojny światowej.

Ale pozory mylą. Nikt – oprócz wojskowych – nie wiedział, że tego dnia wojska Układu Warszawskiego i radzieckie siły strategiczne zostały postawione w stan najwyższej gotowości. Jak wynika z odtajnionych niedawno materiałów CIA, zatankowane bombowce z ładunkami jądrowymi czekały na sygnał do startu. Atomowe łodzie podwodne wypłynęły z macierzystych portów i przyczaiły się w lodach Arktyki w oczekiwaniu na sygnał do odpalenia pocisków balistycznych. Głęboko pod ziemią, w zapasowych stanowiskach dowodzenia, uruchomiono generatory prądu i włączono filtry powietrza chroniące przed opadem radioaktywnym.

Losy wojny rozstrzygnąć miały międzykontynentalne rakiety, ukryte w betonowych silosach. Pułkownik Wiktor Tkaczenko, dowódca jednej z takich baz, wspominał po latach: „Gdy wieczorem dotarliśmy do stanowiska dowodzenia, czekały na nas specjalne rozkazy. Polecono nam natychmiast podnieść gotowość bojową. Sytuacja musiała być rzeczywiście poważna, bo przydzielono nam dodatkowego oficera, którego zadaniem było zapewnienie niezakłóconej łączności z centralą”. Gdy setki milionów ludzi kładły się spokojnie spać, świat stał na krawędzi wojny.
 

 

IGRANIE Z IMPERIUM

Napięcie dyplomatyczne utrzymywało się od wielu miesięcy. Wiosną prezydent Reagan w słynnym przemówieniu przyrównał ZSRR do „imperium zła”, które pokonane może zostać tylko dzięki wyścigowi zbrojeń. Kilka dni później podpisał decyzję o uruchomieniu Programu Obrony Strategicznej, ochrzczonego przez prasę Programem Gwiezdnych Wojen, bowiem kluczową rolę w systemie pełnić miały laserowe działa umieszczone na orbicie okołoziemskiej. Jednocześnie amerykańskie samoloty zwiadowcze zaczęły regularnie naruszać radziecką przestrzeń powietrzną na Dalekim Wschodzie, testując w ten sposób sprawność i czułość systemów wczesnego ostrzegania.

Na Kremlu sygnały te odczytywano jednoznacznie: Stany Zjednoczone szykują się do wojny. Radzieckich sztabowców szczególnie zaniepokoił plan utworzenia nad kontynentem amerykańskim stratosferycznej „tarczy antyrakietowej” – w ich mniemaniu oznaczało to, że Biały Dom, zabezpieczywszy własne terytorium, będzie skłonny zaryzykować nuklearną konfrontację.

Od ćwierć wieku oba mocarstwa doskonaliły sztukę symulowanych odpowiedzi na atak drugiej strony. W miarę unowocześniania środków przenoszenia pocisków coraz większego znaczenia nabierał element zaskoczenia, a ściślej – uchronienia się przed nim. Żadne z państw nie zamierzało atakować jako pierwsze, oba chciały jednak zagwarantować sobie możliwość odpalenia rakiet, zanim wyrzutnie zostaną zniszczone uderzeniem przeciwnika.

„Opracowaliśmy tyle wariantów działania w razie ataku nuklearnego – notował Reagan w swoim dzienniku. – Ale przecież wszystko potoczy się tak szybko, że zastanawiam się, czy w razie czego będzie jeszcze miejsce na jakiekolwiek planowanie… Sześć minut, żeby zastanowić się, jak zareagować na kropkę na radarze i zdecydować, czy rozpętać Armagedon. Kto w takiej chwili jest w stanie chłodno rozumować?”.

Przewagę mogło zapewnić odczytanie intencji przeciwnika z odpowiednim wyprzedzeniem. W maju 1981 r., na polecenie Politbiura, KGB przystąpiło do realizowania supertajnego planu wywiadowczego o kryptonimie RJAN – co stanowiło skrót od Ataku Rakietowo-Jądrowego (Rakietno-Jadiernoje Napadienije). Wszystkie rezydentury wywiadu działające na terenie państw NATO otrzymały polecenie wypatrywania oznak planowanej agresji. Centrala Zarządu I w Jaseniewie pod Moskwą przekazała wytyczne zakładające, że „czas, jaki upłynie od podjęcia wstępnej decyzji RJAN do momentu wykonania uderzenia, będzie bardzo krótki, prawdopodobnie 7 do 10 dni. Przygotowania do zaskakującego ataku muszą znaleźć odbicie w działaniach stron zaangażowanych w przygotowania”.

Jak ujawnił Oleg Gordijewski, zbiegły na Zachód rezydent KGB w Londynie, jego placówce „dostarczono listę osób, które ze strony brytyjskiej powinny prowadzić negocjacje z Amerykanami przed wykonaniem pierwszego uderzenia jądrowego. Przekazano też listę najważniejszych obiektów brytyjskiego ministerstwa obrony, podziemnych bunkrów dowodzenia oraz schronów władz centralnych i lokalnych, a także spis instytucji NATO w Wielkiej Brytanii, brytyjskich i amerykańskich baz lotniczych, gdzie stacjonowały bombowce przenoszące ładunki jądrowe, baz okrętów podwodnych o napędzie nuklearnym, baz remontowych, magazynów amunicji, ośrodków łączności i technicznego zaplecza wywiadu. Wszystkie te obiekty należało według Centrali wziąć pod obserwację i meldować o oznakach »odstępstw od normy«, na przykład w powiązaniu ze wstrzymaniem przepustek lub urlopów”.

Szczególnie baczną kontrolę polecono roztoczyć wokół siedziby premiera przy Downing Street 10 – agenci mieli meldować o wszelkich przejawach „niecodziennej aktywności”, chociaż nie sprecyzowano, na czym miałaby ona polegać.

 

ZABÓJCZA HISTERIA

Gdy w 1982 r. schedę po zmarłym Breżniewie przejął Andropow (dotychczasowy szef KGB), teza o nadciągającej apokalipsie jądrowej stała się na Kremlu dogmatem. W ciągu dziesięcioleci utarła się w ZSRR zasada, że raporty służb specjalnych muszą potwierdzać polityczne tezy przywódców partii, toteż naciskani przez Centralę oficerowie wywiadu starali się umieszczać w meldunkach przykłady świadczące o złowrogich zamiarach Zachodu. Szpitalom polecono gromadzić zapasy krwi w obliczu spodziewanej wojny.

Plan rozlokowania w RFN amerykańskich rakiet typu Pershing II wprawił radzieckich przywódców niemal w panikę. Zgodnie z informacjami zebranymi w ramach operacji RJAN pociski mogły zostać odpalone w każdej chwili i dotrzeć do Moskwy przed upływem czterech minut. To mniej niż potrzebowali członkowie Politbiura na opuszczenie swoich gabinetów i dotarcie do schronów.

Przeświadczenie o tym, że Amerykanie mogą w każdej chwili zaatakować, sprzyjało tragicznym pomyłkom. 1 września 1983 r. obrona powietrzna Dalekiego Wschodu zestrzeliła pasażerskiego boeinga Koreańskich Linii Lotniczych z 269 osobami na pokładzie, który z powodu awarii sprzętu nawigacyjnego zboczył z kursu. Radzieckie dowództwo pomyliło cywilną maszynę z amerykańskim samolotem zwiadowczym. Błędna identyfikacja może się zawsze zdarzyć, ale generałowie ogarnięci zimnowojenną histerią nie próbowali weryfikować pierwszego rozpoznania, tylko od razu odpalili rakiety.

Reagan napisał wówczas: „Jeśli, jak się spekuluje, sowieccy piloci po prostu pomylili pasażerski odrzutowiec z bombowcem, spróbujmy wyobrazić sobie, co stałoby się, gdyby taki błąd popełnił wojskowy trzymający palec na atomowym guziku?”.

2 listopada NATO przystąpiło do ćwiczeń pod kryptonimem „Able Archer” („Zdolny Łucznik”). Podobne operacje przeprowadzano co roku, jednak – prawdopodobnie ze względu na trudną sytuację międzynarodową – obecne ćwiczenia miały charakter wyjątkowy. Sprawdzano koordynację centrów dowódczych we wszystkich państwach członkowskich na wypadek nagłego zagrożenia ze strony sił Układu Warszawskiego. W ćwiczeniach brali udział szefowie rządów (m.in. Margaret Thatcher i Helmut Kohl), najwyższe dowództwo, a także komendanci baz, w których rozlokowano pociski jądrowe.

Celem ćwiczeń była przede wszystkim właściwa koordynacja łączności – chodziło o zintegrowanie decyzji na szczeblu politycznym i wojskowym – oraz przetestowanie, czy wydane już rozkazy dostatecznie szybko spływają w dół. Testowano stopniowe podnoszenie poziomów gotowości bojowej, aż do najwyższego – DEFCON-1.

Sowieckich agentów najbardziej zaniepokoiły jednak zmiany w technice łączności. Radiostacje wojskowe zamilkły, po czym przystąpiły do nadawania krótkich komunikatów, szyfrowanych nieznanym dotąd systemem. Zdaniem oficerów nadzorujących operację RJAN przekazywane informacje mogły być kodami startowymi, pozwalającymi dowódcom baz rakietowych i lotnictwa strategicznego odbezpieczyć głowice jądrowe.

Jednocześnie 6 listopada 470 mil na wschód od portu marynarki wojennej w Charleston nad Atlantykiem Amerykanie zlokalizowali radziecką łódź podwodną typu Victor III, przeznaczoną do niszczenia NATO-wskich okrętów z uzbrojeniem atomowym. Statki US Navy ruszyły w pościg za intruzem – do podobnych incydentów dochodziło na tych wodach regularnie, jednak tym razem mógł się on wydawać nieprzypadkowy.

Co gorsza, w trakcie pościgu uszkodzeniu uległa radiostacja radzieckiej łodzi. Kierownictwo sztabu marynarki wojennej w Moskwie pełne było najgorszych przeczuć. Jeśli Victor III zatonął trafiony amerykańską bombą, oznaczało to, że wojna jest już faktem, a zmasowane uderzenie nuklearne może nastąpić w każdej chwili. Radziecki okręt wkrótce znów był w stanie nawiązać łączność, ale prawdopodobnie właśnie podczas tych kilku godzin niepewności na Kremlu zapadła decyzja o wprowadzeniu pełnej gotowości bojowej w wojskach strategicznych.

Oczywiście Rosjanie zdawali sobie sprawę, że niepokojące działania przeciwnika mogą być ćwiczeniami. Problem polegał na tym, że ćwiczenia te wyglądały wyjątkowo realistycznie. W dodatku sowiecka doktryna wojenna jako jeden z wariantów uderzenia na Zachód przewidywała zorganizowanie maskujących manewrów sił Układu Warszawskiego. Tropiąc wyimaginowanego nieprzyjaciela, dywizje pancerne miały zbliżyć się do NATO-wskich granic i wówczas wystrzelić naprawdę. Teraz Moskwa o ten sam podstęp podejrzewała przeciwnika.

9 listopada Centrala w Jaseniewie rozesłała depeszę do wszystkich rezydentur na Zachodzie, wykorzystując procedury łączności zarezerwowane na specjalne okazje. Ostatni raz skorzystano z nich podczas kryzysu kubańskiego w 1962 r. Radzieckim dyplomatom zalecono odesłać rodziny poza obszar aglomeracji, zaś oficerom KGB nakazano wyjaśnić przyczyny alertu w amerykańskich bazach.

 

ŁUCZNIK ODKŁADA ŁUK

W rzeczywistości wprowadzenie stanu DEFCON- 1 było jedynie sztabową symulacją, ale radziecki wywiad nie miał możliwości sprawdzenia w tak krótkim czasie, co naprawdę dzieje się w centrach dowodzenia. Z Londynu i Bonn popłynęły asekuracyjne meldunki, że „nieprzyjaciel wzmocnił środki ostrożności”. Na Kremlu napięcie sięgnęło zenitu. Siergiej Tarasenko, wysoki urzędnik Ministerstwa Spraw Zagranicznych, wspominał po latach: „Pierwszy wiceminister Kornienko wezwał mnie i pokazał ściśle tajne meldunki KGB. Wynikało z nich, że Stany Zjednoczone są w pełnej gotowości do ataku nuklearnego, że planują chirurgiczne uderzenia w centra dowodzenia na terenie Związku Radzieckiego i że dzięki temu są w stanie zniszczyć cały system obrony”.

Brak dostępu do kluczowych dokumentów – materiały operacji RJAN i protokoły Politbiura są przez Rosję wciąż traktowane jako tajemnica państwowa – nie pozwala odpowiedzieć na pytanie, czy strona radziecka położyła już palec na atomowym guziku. Zintegrowany system dowodzenia strategicznego, ochrzczony kryptonimem „Kazbek” – ukochane dziecko Andropowa – został oddany do użytku kilka miesięcy wcześniej. Teoretycznie można wyobrazić sobie scenę, w której gensek, całkowicie owładnięty wojenną paranoją, odbiera od adiutanta elektroniczną walizkę i wprowadza kody atomowe…

Na szczęście kierownictwo KGB w porę zorientowało się, że ich katastroficzny scenariusz ma poważne luki. Przede wszystkim wydawało się nieprawdopodobne, by Stany Zjednoczone rozpoczęły wojnę w chwili, gdy prezydent znajdował się za granicą – a Reagan, jak wspomnieliśmy, odbywał właśnie wizytę w Korei Południowej.

By uzyskać ostateczne potwierdzenie intencji NATO, KGB uruchomiło swego najważniejszego szpiega, ulokowanego w dowództwie NATO w Bonn. Agent „Topaz” (Reiner Rupp) przysłał odpowiedź w ciągu kilku godzin. Brzmiała ona: „Przeciwnik nie podjął żadnych realnych kroków, które mogłyby świadczyć, że szykuje się do uderzenia nuklearnego”. W nocy z 11 na 12 listopada ćwiczenia „Able Archer” zostały zgodnie z planem zakończone.

Początkowo Amerykanie nie zdawali sobie sprawy, jak bardzo nastraszyli Rosjan. Dopiero po kilku miesiącach raporty wywiadu oraz relacja Gordijewskiego dały przerażający obraz świata na krawędzi zagłady. „Jak oni mogli uwierzyć, że jesteśmy gotowi do czegoś takiego? – zszokowany Reagan pytał McFarlane’a, swego doradcę do spraw bezpieczeństwa. – Nie mieści mi się to w głowie, ale to jest coś, co będziemy musieli na serio przemyśleć”.