Trzeba pamiętać, że podczas tego konkretnego wymierania z powierzchni Ziemi zniknęło blisko 75 proc., w tym wszystkie dinozaury niebędące ptakami. Tak fundamentalna zmiana form życia na powierzchni Ziemi badana jest od dziesięcioleci.
Teraz jednak, w zupełnie nowych warunkach technologicznych, naukowcy postanowili spróbować ponownie odkryć przyczyny wymierania, tym razem odsuwając się w cień i oddając dane do obróbki komputerom.
Wyniki analiz przeprowadzonych przez algorytmy komputerowe są co najmniej zaskakujące. Obliczenia komputerowe wskazują bowiem, że to potężne erupcje Trapów Dekanu, wulkanów, z których około 66 milionów lat temu intensywnie wydobywała się lawa bazaltowa, mogły doprowadzić do masowego wymierania gatunków. Warto tutaj przypomnieć, że w okresie intensywnej aktywności wulkanicznej, z tychże wulkanów wydobyło się tyle lawy, że utworzyła ona warstwę o grubości blisko dwóch kilometrów na obszarze blisko 500 000 km2. Przy takiej ilości lawy do atmosfery dostało się na tyle dużo gazu, że to on mógł zakończyć życie wielu gatunków na powierzchni globu. Wyniki badań opublikowano 29 września w periodyku Science. Okres wzmożonej aktywności geologicznej na terenie dzisiejszych Indii trwał około miliona lat.
Naukowcy wskazują, że w swoim projekcie badawczym chcieli dostarczyć komputerom do analizy jedynie czyste dane, bez żadnych swoich uprzedzeń, czy przekonań, aby zapewnić algorytmom możliwość jak największego obiektywizmu.
Jakie zatem dane można było wprowadzić do takiego modelu? Rdzenie geologiczne wydobyte z osadów znajdujących się na dnie oceanów zawierają dane geologiczne wskazujące na nagły wzrost gazów w atmosferze, w tym szczególnie dwutlenku węgla i dwutlenku siarki. Jeden z nich skutecznie ogrzewa atmosferę, drugi prowadzi do zakwaszenia oceanów.
Czytaj także: Dinozaury wyginęły, a one przeżyły. Miliony lat później te niezwykłe zwierzęta zapewniają nam przetrwanie
To są obiektywne dane. Problem jednak w tym, że taki poziom tych konkretnych gazów w rdzeniach sprzed 66 milionów lat mógł być efektem zarówno aktywności wulkanicznej w Indiach, jak i uderzenia planetoidy w półwysep Jukatan.
Do analizy prowadzonej przez algorytmy komputerowe wykorzystujące specjalne metody statystyczne wykorzystano dane zebrane z trzech rdzeni pozyskanych z osadów na dnie morza, z okresów od 67 do 65 milionów lat temu. W osadach tych znajdują się tzw. otwornice, czyli mikroorganizmy zamieszkujące oceany, których skorupy węglanowe zbudowane są z różnych izotopów węgla i tlenu. To cenna informacja, bowiem skład chemiczny skorup otwornic mówi dużo o składzie chemicznym oceanu, w trakcie ich powstawania. To z kolei może nam powiedzieć wiele o temperaturach wody, obfitości życia w oceanach i ilości węgla krążącego między atmosferą, oceanem i lądami na powierzchni Ziemi.
Symulacje komputerowe dowiodły, że ilość gazu dostarczonego do atmosfery ziemskiej przez wulkany na terenie Indii, sama w sobie wystarczyłaby do doprowadzenia do zmian temperatur i wzrostu ilości węgla w osadach oceanicznych.
Co ważne, te same symulacje wskazują, że samo uderzenie planetoidy w półwysep Chicxulub nie było w stanie samodzielnie doprowadzić do gwałtownego wzrostu ilości dwutlenku węgla i dwutlenku siarki w atmosferze.
Oczywiście, nie jest tak, że komputery ustaliły w końcu ostateczną prawdę dotyczącą tego, do czego doszło 65 milionów lat temu. Wielu naukowców przyznaje, że choć sposób dojścia do tych wniosków jest interesujący i nowatorski, to wnioski płynące z takiej analizy bezpośrednio zależą od danych wejściowych, a według wielu badaczy skorupy otwornic nie są przesadnie precyzyjnym wskaźnikiem temperatur panujących w przeszłości. Co więcej, obfitość izotopów tlenu w tychże skorupach może się zmieniać nie tylko pod wpływem temperatur, ale także składu chemicznego wody morskiej. Drobne zmiany w tych parametrach automatycznie doprowadziłyby do zmian w ilościach gazu uwalnianego do atmosfery, a tym samym zmieniałyby wnioski płynące z symulacji.
Czytaj także: Wymrzemy tak samo jak dinozaury. Kiedy przyjdzie zagłada?
Co więcej, uderzenie planetoidy w Ziemię doprowadziłoby do zagłady, nie tylko prowadząc do wzrostu dwutlenku węgla i siarki w atmosferze. Tak potężne uderzenie musiało przecież dostarczyć do atmosfery olbrzymie ilości sadzy i pyłu ze skał w bezpośrednim otoczeniu miejsca uderzenia. Sam pył mógł zmniejszyć ilość promieniowania słonecznego docierającego do Ziemi nawet o 20 procent, co z kolei mogło doprowadzić do długotrwałej zimy i zniszczenia olbrzymiej ilości roślinności, a tym samym całych ekosystemów.
Mamy zatem do czynienia nie tyle ze zmianą paradygmatu, a jedynie z nowymi interesującymi danymi, które wskazują na to, że koniec panowania dinozaurów na Ziemi mógł być skutkiem kilku czynników całkowicie od siebie niezależnych, które na nieszczęście dinozaurów, zbiegły się ze sobą w czasie.