Uczeni nie giną już dziś na stosach, za to łatwo mogą paść ofiarą zamachu.

Uczeni nie giną już dziś na stosach, za to łatwo mogą paść ofiarą zamachu.
Beta Technologies uruchamia pierwszą fabrykę w Vermont

Beta Technologies uruchamia pierwszą fabrykę w Vermont

Kiedyś była to domena służb specjalnych, korporacji lub grup interesów, dziś w atakach na badaczy specjalizują się radykałowie wszelkiej maści.

Badacze padają ofiarą ataków, ponieważ, wbrew stereotypom, nie spędzają czasu jedynie na akademickich dysputach i przelewaniu preparatów w zaciszu laboratoriów. – To zabrzmi banalnie, ale naukowcy mają władzę zmieniania świata: zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Ich wynalazki mogą np. zmienić układ sił między państwami, a ich idee zachwiać dotychczasowym porządkiem – mówi „Focusowi” Mark Adams, socjolog nauki z University of Pennsylvania w USA.

Traktowanie naukowca jako zagrożenia dla szeroko pojmowanego bezpieczeństwa i ładu nie ogranicza się do przykładów Galileusza czy Giordano Bruno. W najnowszej historii częstym celem ataków są fizycy jądrowi i konstruktorzy rakiet balistycznych, szczególnie ci pracujący we wrogich wobec Izraela krajach muzułmańskich.

Listę ofiar współczesnej wojny z nauką otwiera Heinz Krug, niemiecki inżynier, który zbudował pociski dla Egiptu. W 1962 roku, dwa miesiące po defiladzie, na której egipski prezydent Nasser zaprezentował rakiety, zdolne uderzyć w Izrael, Heinz Krug został zamordowany przez agentów Mossadu. Rodziny pozostałych zatrudnionych przez Nassera Niemców dostały ostrzeżenia, po których uczeni opuścili Egipt. Podobny los spotkał w 1980 roku Yahya al-Meshada, jednego z kierowników irackiego programu nuklearnego. Al- -Meshad przyjechał do Paryża, żeby testować paliwo do reaktorów.

Dzień przed powrotem do Bagdadu znaleziono go w kałuży krwi w hotelowym pokoju. Jedyna osoba, która widziała Meshada przed śmiercią – prostytutka o „służbowym” pseudonimie Marie Express – została przejechana przez samochód kilka tygodni później. Sprawcy nigdy nie znaleziono.

Polowanie z nagonką

W ostatnich latach naukowcy przekonują się jednak, że istnieją dla nich większe zagrożenia niż państwowe służby specjalne, które zazwyczaj interweniują w bardzo konkretnych przypadkach. Podpaść można zwykłym gangsterom albo radykałom różnej maści. Jest ich mnóstwo: obrońcy klimatu, fanatycy globalnego ocieplenia, obrońcy praw zwierząt, antyglobaliści, radykalni pacyfiści, czasem także fundamentaliści religijni.

Właściwie nie sposób wybrać „bezpiecznej” dziedziny nauki, tak żeby nikomu się nie narazić, albo – co też się zdarza – nie okazać się przydatnym. Jednym z bardziej kuriozalnych przykładów agresji wobec badaczy jest sprawa kampanii, rozpętanej w 2011 roku w Wielkiej Brytanii przez jedną z grup, która postanowiła bronić praw pacjentów przeciwko naukowcom badającym przyczyny zespołu chronicznego zmęczenia (!). Zespół badawczy zakwestionował związek między ZCZ a wirusem XMRV, mogącym wywoływać raka prostaty, sugerując, że chroniczne zmęczenie to problem czysto psychologiczny.

Pacjenci podburzeni przez aktywistów – obawiając się, że zostaną pozbawieni leków – zaczęli prawdziwe polowanie na czarownice. Jednemu z uczonych grożono sztucerem myśliwskim, kolejny został pobity na ulicy. Prof. Michael Sharpe z Oksfordu był prześladowany przez kobietę, która przychodziła z nożem na jego wykłady.

– Pewien mężczyzna pisał mi codziennie przez kilka miesięcy, że sprawia mu przyjemność wyobrażać sobie, jak tonę; wszystko dlatego, że opublikowałam wyniki badań, które nie spodobały się tym ekstremistom – mówiła w jednym z wywiadów Myra McClure, szefowa programu badań nad chorobami zakaźnymi w Imperial College London. Prof. Simon Wessely z King’s College pod naporem kampanii społecznej porzucił badania nad zespołem chronicznego zmęczenia i przerzucił się na zaburzenia wywołane przez konflikty zbrojne.

Pojechałem prowadzić badania w Iraku i Afganistanie i choć zabrzmi to jak żart, muszę szczerze przyznać, że czułem się tam bezpieczniej niż w Londynie – zapewniał Wessely w wywiadzie dla „The Guardian”.

Wspomniany list byłby właściwie tylko śmieszny, gdyby nie to, że Osobnicy z Tendencją do Dzikości udowodnili, że mają również skłonność do zabijania. ITS w lutym br. przyznali się do zastrzelenia w 2011 r. Ernesto Mendeza Salinasa, biotechnologa z UNAM. Z kolei wybuch bomby, którą dwa lata temu nadali w przesyłce do Instytutu Technologicznego Monterrey w Mieście Meksyk, zranił naukowca zajmującego się robotyką i informatyka.

Brednie radykałów

Reakcja chronicznie przemęczonych desperatów to nic w porównaniu z numerami, jakie naukowcom mogą wywinąć ekolodzy. Aktywiści z radykalnej grupy obrońców zwierząt Negotiation is Over rozrzucili na kilku kampusach University of Florida ulotki zachęcające do… donoszenia na studentów, którzy w ramach zajęć przeprowadzali eksperymenty na zwierzętach. W zamian za nazwisko, zdjęcie, numer telefonu i adres winowajcy, „łowcy” – jak na Dzikim Zachodzie – oferowali po 100 dolarów nagrody.

– Chcemy zmusić studentów przeprowadzających wiwisekcje, żeby wzięli pod uwagę alternatywne możliwości. W przeciwnym razie zamienimy ich życie w piekło – zupełnie otwarcie mówiła Camille Marino, założycielka Negotiation is Over. – Naszym celem jest całkowite wycofanie się uniwersyteckich laboratoriów z eksperymentów na zwierzętach. Można używać modeli komputerowych – przekonywała.

 

Chociaż argumenty Marino brzmią ciekawie, są nieprawdziwe. – Co miesiąc naukowcy dokonują nowych odkryć, które muszą zostać przetestowane na żywych organizmach. Na symulatorze komputerowym nie da się skutecznie sprawdzić, czy nowy lek czasem nie ma szkodliwego działania – mówił w wywiadzie dla lewicowego brytyjskiego tygodnika „The Observer” Andrew Cunningham, kierownik jednego z laboratoriów firmy Harlan prowadzącej testy na zwierzętach.

– Musimy testować na zwierzętach leki, które opóźniają Alzheimera czy zapobiegają chorobom serca. Tymczasem działania aktywistów najzwyczajniej w świecie opóźniają badania. Skoro aktywiści się im sprzeciwiają, powinni wziąć odpowiedzialność za śmierć ludzi, których przez ich działalność nie udało się uratować – przekonywał Cunningham. Ekstremiści są głusi na takie argumenty.

W kwietniu grupa obrońców zwierząt wtargnęła do laboratorium uniwersyteckiego w Mediolanie, wypuszczając z niego myszy i króliki i zmieniając tabliczki z opisami na klatkach zwierząt, będących genetycznymi modelami do badań chorób psychicznych takich jak schizofrenia i autyzm. Wyników kilkuletnich obserwacji najprawdopodobniej nie da się odzyskać, a fakt, że w tym ataku nie ucierpiał żaden z naukowców, nie stanowi wielkiego pocieszenia. Radykałom chodzi zazwyczaj o to, żeby uczeni zaprzestali swoich badań. Czasem jednak uczeni stają się celem napaści, bo ktoś chce właśnie wykorzystać ich umiejętności.

Docenieni

W tym samym Meksyku, w którym Osobnicy z Tendencją do Dzikości atakują speców od nano- i biotechnologii, w ciągu ostatnich czterech lat zaginęło bez śladu 36 inżynierów znających się na łączności i informatyce. Wiadomo, że za porwaniami stoją kartele narkotykowe, zmuszające naukowców do projektowania i budowania prywatnych systemów łączności. Kartel Los Zetas, jedna z najpotężniejszych organizacji przestępczych w kraju, buduje przy pomocy inżynierów nawet własne minisieci komórkowe.

Pod koniec 2012 r. meksykańskiej policji udało się zlikwidować jedną z nich – składała się ze 167 anten zasilanych przez baterie słoneczne i pokrywała zasięgiem kilkaset km2. Pierwsze doniesienia o zamiłowaniu gangsterów do nowych technologii zaczęły spływać w 2009 r., kiedy Los Zetas porwali dziewięciu inżynierów, wznoszących anteny komórkowe w pobliżu granicy z USA. Razem z nimi zniknął też cały sprzęt. Rok później z teksańskiego Laredo porwano pracownika dużej firm ICA Fluor.

Wśród uprowadzonych znalazł się m.in. jeden ze specjalistów meksykańskiej filii IBM, zajmujący się budową baz danych, oraz czterech ekspertów pracujących dla dużej firmy komunikacyjnej. Część z nich pewnie pracuje dla kartelu, część podzieliła los kolegów, których wiedza i doświadczenie przeszkadzały komuś na tyle, by sięgnąć po ostatecznie rozwiązanie. – W większości przypadków, kiedy naukowcy stają się obiektem napaści czy zamachów, wynika to z traktowania ich jako posłańców przynoszących złe nowiny.

Wyniki albo cele ich badań nie odpowiadają przekonaniom i wierzeniom jakichś grupek albo celom państw – mówi nam Mark Adams. – Czasem tylko, jak w przypadku porwanych w Meksyku, ich zdolności są „docenione”. Ale czy to wielka pociecha? Nauka to zawód wysokiego ryzyka – dodaje ironicznie.