Wykluczeni z historii

O tworzeniu historii z punktu widzenia prostych ludzi, zwierząt, a nawet rzeczy rozmawiamy z dr hab. Ewą Domańską

Od lat badacze zajmują się poszukiwaniem nowych ujęć w historiografii. Gdzie należy szukać źródeł innego spojrzenia na przeszłość, która nie obejmuje tylko opowieści o wojnach, przywódcach państw i ich polityce?

Historia jest pisana z perspektywy teraźniejszości, zatem odzwierciedla problemy, lęki i nadzieje, z którymi boryka się świat, dane państwo czy wspólnota, a także sam historyk w określonym czasie. W latach 60. badacze zainteresowali się szczególnie historią życia codziennego, wspomnieniami, a także historią zwykłych ludzi, a zwłaszcza ofiar. Mówiąc o ofiarach, mam na myśli jednostki i wspólnoty, które historia zwycięzców pozbawiła głosu i wykluczyła z oficjalnej wizji przeszłości. Wiązało się to z ruchami emancypacyjnymi i procesami dekolonizacji. Na przykład mieszkańcy wyzwolonych państw afrykańskich mogli wreszcie pisać historię z własnego punktu widzenia. Stąd także popularność książek nie tyle o wielkich bohaterach, ile o zwykłych ludziach: wieśniakach, żebrakach, rzemieślnikach, karłach, służących, a także o wykluczonych z tradycyjnej historii: kobietach, dzieciach czy niepełnosprawnych. Czasami określa się takie pisarstwo historyczne mianem nowej historii kulturowej, czasami historii antropologicznej czy mikrohistorii, a czasami „przeciw-historii”.

Na czym dokładnie polega przeciw-historia? Czy nigdy wcześniej w taki sposób nie ujmowano dziejów?

Chodzi o to, by pisać historię ukazującą jednostki i grupy wykluczone z wielkiej Historii (pisanej przez duże H), a zatem z wizji przeszłości promowanej przez zwycięzców, która legitymizuje i umacnia władzę i gloryfikuje wielkich władców i bohaterów. „Przeciw-historia” to więc historia pisana „od dołu”. Ze szczególnie ciekawych prac słyną badacze z francuskiej szkoły Annales, do której należą m.in. Philippe Aries, Jacques Le Goff, a zwłaszcza Emmanuel Le Roy Ladurie i jego głośna książka „Montaillou: wioska heretyków 1294–1324”. Korzystając ze źródeł inkwizycyjnych, Le Roy Ladurie ukazał mentalność ludzi z przeszłości i opisał, jak wyglądało życie ówczesnych mieszkańców katarskiej osady. Zidentyfikował konkretne osoby, opisał ich losy, oddał głos zwykłym wieśniakom i w ten sposób z tych szarych, do tej pory anonimowych ludzi uczynił bohaterów historii. Walorem tego typu prac jest ponadto ich literacki charakter. Czasami występują w nich odnalezione w źródłach dialogi, dzięki czemu czyta się je jak powieści. Jeżeli zaś chodzi o Polskę, warto wspomnieć książki Bronisława Geremka o ludziach z marginesu, Hanny Zaremskiej o banitach i katach, Barbary Klich-Kluczewskiej o życiu prywatnym w Krakowie czy Piotra Kowalskiego o wizji świata pewnego siedemnastowiecznego pisarza ziemiańskiego.

Zeszłej jesieni ujrzało światło dzienne jedno z najwspanialszych osiągnięć współczesnej historiografii, arcydzieło historycznej rekonstrukcji i międzynarodowy bestseller: książka amerykańskiej badaczki Natalii Zemon Davis „Powrót Martina Guerre’a”. Ta porywająca „mikrohistoria” ukazuje losy i mentalność ludzi zamieszkujących szesnastowieczną francuską wioskę Artigat. Autorka przygląda się historii tytułowego Martina, który porzuca swą piękną żonę Bertrande de Rols. Po pewnym czasie w okolicy pojawia się Arnaud du Tilh, który podszywa się pod Martina, i rozpoznany przez żonę, rodzinę i mieszkańców wioski pędzi w niej szczęśliwe życie w czasie przedłużającej się nieobecności prawdziwego męża. Historia ta stała się inspiracją dla francuskiego filmu pod tym samym tytułem (z Gérardem Depardieu i Nathalie Baye w rolach głównych, reż. Daniel Vigne, 1982) oraz przeniesionej w czasy po wojnie secesyjnej wersji amerykańskiej zatytułowanej „Sommersby” (z Richardem Gere’em i Judie Foster, reż. Jon Amiel, 1993). Dlaczego piękna Bertrande rozpoznała w oszuście swojego męża? Jak doszło do ujawnienia mistyfikacji? Co się stało, gdy do wsi powrócił prawdziwy Martin? Jak w tamtych czasach podchodzono do kwestii małżeństwa, porzucenia rodziny i zdrady? Jak potwierdzano tożsamość osoby? Jak wyglądał proces sądowy i zeznania świadków? O tym wszystkim opowiada ta książka.

Czy Polacy też mieli swoją przeciw-historię, w czasach zaborów chociażby?

 

Jeżeli uznamy za Historię wizję przeszłości tworzoną wtedy przez historyków pruskich, rosyjskich i austriackich, to upraszczając, można powiedzieć, że polscy badacze przeszłości tworzyli wobec nich „przeciw-historię”. „Przeciw-historią” była także ta, powstająca na emigracji lub w podziemiu jako kontra do oficjalnego dziejopisarstwa władz komunistycznych. Ciekawe są procesy zamiany miejsc, tzn. kiedy po przewrotach politycznych przeciw-historie stają się dominujące, a niegdysiejsza historia tworzona przez polityczną opozycję staje się historią wspierającą i legitymizującą oficjalną władzę. Wtedy też okazuje się, że np. generał Jaruzelski pisze przeciw-historię. Historia bardzo silnie uwikłana jest w związek wiedzy i władzy. Michel Foucault napisał wprost, że „historia to dyskurs władzy”, co oznacza tyle, że to władza narzuca określoną wizję dziejów. Jest tak niezależnie od tego, czy będzie to władza dominująca, oficjalna czy kontestująca, opozycyjna.

Wobec tego czy można w ogóle mówić chociażby o namiastce obiektywizmu?

Obiektywizm, który zakłada wizję historyka zimnego obserwatora, patrzącego na wydarzenia z „boskiego punktu widzenia”, tj. z góry, z dystansu, bez żadnego uwikłania w badane zagadnienia, nie jest możliwy. Historyk jest częścią historii, którą przedstawia. Jego płeć, rasa, przynależność etniczna, klasowa, narodowa, opcja seksualna, przekonania religijne wpływają na to, że prezentuje taką, a nie inną wizję przeszłości. Nie jest więc w stanie od tych czynników się oderwać i pozostać „czysty”. Historia niewinna nie istnieje.

Zatem pisanie historii wymaga dziś od badacza sporej dawki pokory i uwagi.

Dużo obecnie mówi się o cnotach historyka, takich jak właśnie pokora wobec źródeł, pilność, uważność, cierpliwość, konsekwencja i rozwaga, a także szczerość, odwaga, człowieczeństwo czy zdolność do współczucia. To pewien paradoks, bo teoretycznie wracamy do dziewiętnastowiecznych idei kształcenia, podczas gdy praktyka tworzy inną rzeczywistość. Chodzi o kryzys uniwersytetu, który z kształcącej intelektualistów wszechnicy wiedzy zmienia się w fabrykę produkującą magistrów.

Znamy jakieś przypadki, kiedy mikrohistoria ukazała bieg wielkiej Historii?

Warto wspomnieć interesujące studium Roberta Darntona „Wielka masakra kotów”. Amerykański historyk przywołuje w niej wydarzenia z XVIII-wiecznego Paryża, kiedy to uczniowie terminujący w warsztacie drukarskim postanowili zemścić się na swoim mistrzu i jego małżonce za złe traktowanie i zamordowali ich ukochaną kotkę. Zbuntowali się, ponieważ spali w okropnych warunkach, dostawali resztki jedzenia, podczas gdy ulubienica majstrowej wylegiwała się na poduszkach i była karmiona smakołykami. Akt ten szybko przerodził się w polowanie na inne okoliczne koty, które albo stawiano przed „sądem”, skazywano i wieszano, albo mordowano od razu. Darnton uważa, że owa masakra stanowiła rebelię, która w ówczesnym czasie mogła się dokonać tylko na poziomie symbolicznym, ale wskazywała na narastające w społeczeństwie napięcia, które doprowadziły do rewolucji francuskiej. Chociaż było to wydarzenie o znikomej – w stosunku do wydarzeń politycznych w ówczesnej Francji – randze, to okazało się dość symptomatyczne.

Mimo swojej niekonwencjonalności, historia antropologiczna w stylu Darntona jest jednak dość tradycyjna wobec ostatnich prób badań humanistycznych szczególnie zainteresowanych „innymi”, którzy nie są ludźmi. W awangardowych nurtach badawczych, takich jak studia nad zwierzętami, roślinami czy rzeczami, wskazuje się, że człowiek nie jest centrum wszechświata, ale jego współmieszkańcem. W ten sposób historia przekształca się z opowieści o człowieku w opowieść o wzajemnych relacjach ludzi i nieludzi.

W takim razie skąd wzięły się  badania nad historią rzeczy i dlaczego wśród badaczy stały się modne?

Studia nad kulturą materialną mają długą tradycję, ale były to badania prowadzone w tradycyjny pozytywistyczny sposób. Opisywano np. XVII-wieczne kafle, meble, przedmioty codziennego użytku. Jednak w pewnym momencie badacze zaczęli zadawać przedmiotom inne pytania. Spojrzeli na nie w sposób bardziej podmiotowy, zwracając szczególną uwagę na fakt, że mogą działać (choć nieintencjonalnie). Badania zaczęły nabierać innego wymiaru. I znowu, przyczyn takiego myślenia należy upatrywać w zmianach zachodzących we współczesnym świecie, zwłaszcza jeżeli chodzi o postęp technologiczny, inżynierię genetyczną, psychofarmakologię, które dają możliwość radykalnej ingerencji w ludzkie ciało i pracę mózgu. I tu warto wspomnieć polski przykład Jasia Meli, który mimo niepełnosprawności zdobywa bieguny i wspina się na szczyty, czy Oscara Pistoriusa, który na protezach nóg bije rekordy szybkości w biegach. Człowiek staje się postludzki. O procesach tych pisze Francis Fukuyama w godnej polecenia książce „Koniec człowieka. Konskwencje rewolucji biotechnologicznej”.

Gdy opisano już, a tym samym w pewnym sensie udomowiono, różne typy historii innych, tj. historie kobiet, dzieci, niewolników, gejów itp., to można zastanowić się, kto jest obecnie tym „innym”, który pozwala określić ludzką tożsamość? Rzecz idzie bowiem już nie tyle o tożsamość klasową, płciową, etniczną, narodową, ile o tożsamość gatunkową. Jak się wydaje, tym innym staje się zwierzę, roślina lub rzecz. Emmanuel Lévinas napisał kiedyś krótki esej „Pies albo prawo naturalne”, w którym przytacza historię błąkającego się po obozie jenieckim psa o imieniu Bobby. Francuski filozof uważa, że w sytuacji degradacji istoty ludzkiej, kiedy więzień nie rozpoznawał człowieka w drugim więźniu, stale robił to pies, tym samym poświadczając jego człowieczeństwo.

Budowanie ludzkiej tożsamości wobec zwierzęcia czy przedmiotu może wydawać się bardzo kontrowersyjne.

Jest kontrowersyjne, ale zarazem bardzo ciekawe i inspirujące. Obecnie dużo się mówi się o krytyce humanizmu (tu warto wspomnieć ciekawe studia o posthumanizmie autorstwa Moniki Bakke), o humanistyce nieantropocentrycznej czy posthumanistyce, co jest paradoksalne, bo w końcu humanistyka to nauka o człowieku. Nie chodzi jednak o to, by z badań wykluczyć człowieka, ale – jak już wspominałam – by go zdecentralizować; pokazać, że nie jest pępkiem wszechświata i że musi nauczyć się pokory wobec natury i innych istot zamieszkujących Ziemię. Taki sposób myślenia związany jest m.in. z kryzysem ekologicznym i zmianami klimatycznymi. Ponadto istotnie zmienia się koncepcja człowieczeństwa. Jak można bowiem określić człowieka ze wszczepionymi organami zwierzęcymi? Albo osobę, która ma przeszczepione kości ze zmarłych albo biotroniczne protezy? Jaka jest obecnie relacja między tym, co ludzkie i nieludzkie, organiczne i nieorganiczne, żywe i martwe? Odpowiedzi na takie pytania stają się coraz trudniejsze i mniej jednoznaczne. Dziś pytamy nie tyle, kim jest człowiek, ile czym jest albo co to jest człowiek. By dać sobie radę z tymi problemami, potrzebujemy komplementarnych badań łączących humanistykę z naukami przyrodniczymi. Coraz zatem częściej mówi się o biohumanistyce i coraz częściej w rozważaniach humanistycznych pojawiają się odniesienia do biologii.

Podam przykład zjawiska zupełnie nowego w historii: najbardziej popularny sposób potwierdzania tożsamości człowieka polega m.in. na identyfikacji odcisków palców, ale w XVII wieku, gdy nikt o odciskach palców nie słyszał, tożsamość np. mieszkańca danej wioski określali inni mieszkańcy. Dziś jednak klucz do identyfikacji tożsamościowej znajduje się w naszym ciele. Coraz zatem częściej słyszymy o biometrii, i to nie tylko o badaniu linii papilarnych, lecz także o skanowaniu tęczówki, pomiarze geometrii twarzy, dłoni czy ucha, analiz DNA, a posiadanie paszportu biotronicznego daje pewne profity (np. do niektórych krajów nie trzeba mieć wizy).

Jaką rolę będzie zatem odgrywała historia w przyszłości? Czego będziemy mogli się z niej nauczyć – o ile to w ogóle możliwe?

Jak wspominałam na początku, to, czego szukamy w przeszłości, zależy od tego, co gnębi współczesność. Przypadki współczesnych ludobójstw i masowych mordów pokazują, że – jak to kiedyś powiedział Hegel – z dziejów nauczyliśmy się tylko tego, że nic się nie nauczyliśmy.

Coraz częściej zadajemy więc sobie pytanie, jakiej przeszłości potrzebuje przyszłość? Czytanie m.in. prac historycznych, a także literatury świadectwa może wyrobić rodzaj instynktu etycznego, który uruchamia się w sytuacji wyborów egzystencjalnych. Badanie przeszłości coraz częściej znajduje swoje odniesienie w projektach przyszłości. Chodzi o to, by przez budowanie obrazów przeszłości tworzyć pożądane wizje przyszłości; by historia wspomagała proces generowania mikroutopii. Tak jak to dzieje się w przypadku historii w stylu „Montaillou” i „Powrotu Martina Guerre’a”, które oferują wcale nie sielankowy, ale oparty na idei wspólnotowości obraz życia w małych społecznościach. Niezwykle zyskuje na znaczeniu rola historii rozumianej jako ludzka samowiedza, pod warunkiem, że na afirmację człowieczeństwa spojrzy się krytycznie. Historia jako wiedza ukazująca dokonujące się w czasie zmiany ma zatem za zadanie wskazać, co to znaczy być człowiekiem, i to nie tylko w sensie kulturowym, lecz także w sensie gatunkowym. Myślę, że potrzebna jest nam historia, która ratuje wiarę w człowieka. Być może staje przed nią najważniejsze wyzwanie: pokazanie możliwości tworzenia i wzmocnienia poczucia „wspólnego człowieczeństwa”, solidarności gatunkowej; pokazanie, na czym ono polega i jak się zmieniało, a także wspieranie przeświadczenia, że warto być człowiekiem. Do czego często historia, która według Hegla jest rzeźnią, wcale nie przekonuje.

Historia będzie musiała pomóc w obronie człowieczeństwa, w umacnianiu chęci bycia człowiekiem. Będzie musiała tworzyć taką wiedzę o przeszłości, która dla jednostki i wspólnoty będzie miała zarówno wartość przeżycia w krytycznych sytuacjach, jak i będzie uruchamiała pewne zachowania etyczne. I bynajmniej nie chodzi tutaj o historię pisaną ku pokrzepieniu serc. Czy instynkt etyczny będzie w stanie opanować bezkompromisowy instynkt przeżycia? Nie wiem, ale jestem pewna, że coraz częściej będziemy znajdowali się w sytuacjach, które do tej pory mogły zdarzyć się jedynie w filmach science fiction.

Ewa Domańska

Pracuje w Instytucie Historii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i w Instytucie Antropologii na Stanford University, USA.

Autorka książek: „Mikrohistorie: spotkania w międzyświatach” oraz „Historie niekonwencjonalne”. Redaktorka kilkunastu książek z dziedziny współczesnej teorii wiedzy o przeszłości, w tym antologii tekstów Haydena White’a „Poetyka pisarstwa historycznego i proza historyczna”.