Opowieści z dreszczykiem? Raczej z dreszczyskiem
W czasie swojej 26-letniej praktyki klinicznej Richardowi Taylorowi przyszło pracować nad ponad setką spraw o morderstwo i nieraz stawać twarzą w twarz z najbrutalniejszymi z zabójców. W “Jak człowiek staje się mordercą?” psychiatra kliniczny opowiada najbardziej osobliwe historie morderstw, zapoznając czytelników bliżej z motywami stojącymi za okrutnymi czynami i portretami psychologicznymi – zarówno sprawców, jak ich ofiar.
Przywołując najtrudniejsze sprawy w swojej karierze, autor próbuje rozebrać na części pierwsze umysły morderców i odpowiedzieć na pytanie: dlaczego ludzie zabijają? Przy okazji daje czytelnikom wyjątkowy wgląd w życie i umysł lekarza, który na co dzień stawia czoła prawdziwym bestiom.
Fragment książki “Jak człowiek staje się mordercą?”
“W Nowy Rok obudziłem się w paskudnym nastroju. Miałem wrażenie, jakby na dnie mojego żołądka zalęgła się groza. Robiąc dobrą minę do złej gry, obudziłem chłopców i pomogłem im się ubrać. Patrzyłem ponuro, jak starszy z synów, usadowiony w wysokim dziecięcym krzesełku, przeżuwa tosty maczane w żółtku ugotowanego na miękko jajka.
Tego dnia mżyło. Niebo zasnuły szare chmury. Przez wychodzące na północ przeszklone drzwi do ogrodu widziałem, jak zielony dmuchany basenik dla dzieciaków napełnia się deszczówką. Żeby odpędzić makabryczne myśli, próbowałem skupić się na przyziemnych zajęciach, takich jak zeskrobywanie wosku ze świec, który oblepił zeszłego wieczoru blat stolika. Wyobrażałem sobie, że to będzie spokojny Nowy Rok. Bardzo się przeliczyłem.
Ponieważ jestem uzależniony od kawy, uznałem w końcu, że pora na dawkę kofeiny. Wypłukałem kawiarkę, nasypałem do niej trochę kawy z ulubionego sklepu, prowadzonego przez Algierczyków w Soho, i postawiłem naczynie na gazie. Moja żona, przyzwyczajona do mężowskich napadów lęku o pacjentów, próbowała wybić mi z głowy katastroficzne scenariusze.
– Zawsze wyobrażasz sobie najgorsze rzeczy, a potem okazuje się, że wcale nie było tak źle – przypomniała.
Zapewne chodziło jej o sprawę sprzed kilku lat. Szykowaliśmy się do wyjazdu na nasz, i tak już odkładany, miesiąc miodowy, i na dwa dni przed nim jak grom z jasnego nieba runęła na mnie wiadomość o morderstwie. Byłem teraz wdzięczny żonie, że próbuje mnie pocieszać. Jednak w głębi duszy przeczuwałem, że tym razem moje obawy nie są bezpodstawne.
Pomyślałem o Craigu, stażyście, którego szkoliłem. Sumienny i inteligentny, należał do najlepszych praktykantów, z jakimi dotąd miałem przyjemność pracować. Teraz tkwił jednak w błogiej nieświadomości wypadków z ubiegłej nocy. Zwlekałem z telefonem do niego. Do dziesiątej rano krążyłem po kuchni, a trzy filiżanki espresso bynajmniej nie pomogły mi ukoić nerwów. Wreszcie wybrałem numer Craiga, żeby podzielić się z nim złymi nowinami.
– Chciałbym jeszcze raz przeczytać nasz raport – powiedziałem. – Raczej mało prawdopodobne, żeby Hardy miewał epizody maniakalne, nie sądzisz? Sprawia wrażenie człowieka zbyt zorganizowanego, by móc dopuścić się tych zbrodni.
Kiedy mówię o epizodzie maniakalnym, mam na myśli okres, w którym pacjent przejawia nastrój ekspansywny lub rozdrażnienie, a także nadmierną utrzymującą się przez dłuższy czas aktywność lub energię. Żeby spełnić kryteria manii, zachowanie takie musi występować przez większą część dnia i utrzymywać się przez co najmniej tydzień, a przy tym nie być bezpośrednią pochodną działania narkotyków czy alkoholu.
Oczywiście żaden z nas nie wiedział, w jakim stanie był obecnie Hardy. Na tym etapie szczegóły, które do nas docierały, były bardzo niejasne. Od razu jednak wyczułem w jego głosie, że Craig zaczyna się martwić.
– Nie przejmuj się – próbowałem go pocieszyć. – Ewentualna wina leży po mojej stronie. Pracowałeś pod moim nadzorem.
Bez dwóch zdań, sam nawarzyłem tego piwa.
W późniejszej rozmowie z Dougiem Cardinalem udało mi się uzyskać dalsze informacje, które rzuciły nieco światła na sprawę: poważne zajście zgłoszono, gdy bezdomny zawiadomił policję o znalezieniu szczątków ludzkich. Miało to miejsce na dzień przed sylwestrem, niedaleko domu Hardy’ego przy Royal College Street, w dzielnicy Camden. Mężczyzna natknął się na szczątki, kiedy w poszukiwaniu jedzenia przetrząsał uliczny śmietnik na kółkach. Niezrażony przez unoszący się wokół śmietnika odór, otworzył zielony worek na śmieci i ujrzał dwie ludzkie nogi. O swoim przerażającym znalezisku zawiadomił policję, która niezwłocznie odgrodziła teren i przystąpiła do przeszukiwania. Szczątki, które odnaleziono, jak się potem okazało, należały do dwóch różnych kobiet: 34-letniej Bridgette Maclennan oraz 29-letniej Elizabeth Valad. Obie znane były policji jako prostytutki pracujące w okolicy stacji metra King Cross.
Nazajutrz policjanci udali się do mieszkania Hardy’ego. Mieli nakaz rewizji, o który wystąpili na podstawie sprawy z początku ubiegłego roku. Na miejscu okazało się jednak, że był niepotrzebny. Drzwi do mieszkania Anthony’ego zastali otwarte.
W środku paliło się światło, ale mieszkanie było puste. Drzwi do sypialni ktoś zamknął na klucz, a szparę pod nimi uszczelnił szmatami, ale to bynajmniej nie powstrzymało odoru wydobywającego się z pomieszczenia.
Po sforsowaniu drzwi do pokoju znaleziono górną część tułowia, częściowo owiniętą w czarne worki na śmieci sklejone taśmą. Tułów należał do Maclennan. Zabezpieczono również dwa kawałki nogi, które należały do Valad.
W dużym kontenerze na śmieci stojącym na tyłach budynku policjanci znaleźli ramiona Valad i jej lewą stopę, a także dolną część tułowia Maclennan. Inne części ciał, jak się okazało, sprawca porzucił w różnych miejscach dzielnicy Camden; policja zdołała zlokalizować niemal wszystkie – nigdy jednak nie odnaleziono głów ani dłoni obu kobiet.
Kiedy usłyszałem o tych szczegółach, momentalnie przypomniał mi się aparat fotograficzny na statywie. Pierwsze skojarzenie narzucało się samo: mamy do czynienia z morderstwem na tle seksualnym i najwyraźniej ofiar jest więcej niż jedna. Przyswoiłem sobie typologię miejsc zbrodni w morderstwach na tle seksualnym, opracowaną w latach 80. XX wieku przez Roberta Resslera i Johna Douglasa z FBI . Zaproponowali oni podział morderstw na „zorganizowane” i „chaotyczne (nawiasem mówiąc, brytyjski kryminolog David Canter podważył potem zasadność tej typologii, zarzucając jej zbytnie upraszczanie tematu) . Miejsce zbrodni w morderstwie zorganizowanym nie przydaje się przy identyfikowaniu choroby psychicznej u sprawcy ani nie pomaga jej wykluczyć, ponieważ nawet osoby zmagające się z najdziwaczniejszymi urojeniami nie są pozbawione zdolności celowego planowania. W każdym razie owijanie tułowia w worki na śmieci nie wskazywało raczej na to, że mamy do czynienia z osobą przeżywającą ostry stan maniakalny.
Połączyłem się z internetem dzięki modemowi telefonicznemu. Odczekałem chwilę, aż umilknie dźwięk towarzyszący łączeniu się z siecią, wpisałem kod i otworzyłem mail od Craiga zawierający nasz raport. Przestudiowałem go dokładnie i odetchnąłem z ulgą był bardzo wyczerpujący. Niewielka, aczkolwiek potrzebna mi wtedy pociecha.”
Książka wydana nakładem wydawnictwa Feeria Science