Tak, ze zwierzętami naprawdę można rozmawiać – wynika z najnowszych badań. Problem polega na tym, że to my, współcześni ludzie, przestaliśmy je rozumieć.
Nasi przodkowie – podobnie jak wielu właścicieli zwierząt dzisiaj – potrafili nawiązać kontakt ze swymi ulubieńcami zupełnie intuicyjnie i byli przekonani, że psy, koty czy konie doskonale ich rozumieją. Problemy zaczęły się wtedy, gdy tematem tym zainteresowali się naukowcy. Już w XVII w. Kartezjusz doszedł do wniosku, że zwierzęta są biologicznymi automatami i nie mogą mieć świadomości. Owszem, reagują na komendy, ale zupełnie mechanicznie, a to uniemożliwia jakiekolwiek „rozmawianie” z nimi.
Ten pogląd ugruntował się na przełomie XIX i XX w., gdy w psychologii pojawił się behawioryzm. Ów nurt zakłada, że psychika to wyłącznie zbiór reakcji na różne bodźce, a coś takiego jak myślenie po prostu nie istnieje. Poważny cios idei komunikacji ludzko-zwierzęcej zadał koń, znany jako mądry Hans. Jak twierdził jego właściciel, zwierzak ów potrafił rozwiązywać zadania arytmetyczne. Pokazy, podczas których Hans wystukiwał kopytem poprawną odpowiedź na zagadki matematyczne, przyciągały tłumy. Do czasu, gdy w 1907 r. psycholog Oskar Pfungst udowodnił, że koń reagował wyłącznie na nieświadome ruchy ciała obserwatorów.
Choć małpy człekokształtne są naszymi najbliższymi biologicznymi kuzynami, to nie one okazały się najbardziej rozmowne. Ludzki język najlepiej rozumieją psy, a być może także konie i osły!
Pytający Hansa w ten sposób podpowiadali mu, jakie jest rozwiązanie. Pozbawiony kontaktu z obserwatorami „mądry” koń głupiał kompletnie i nie potrafił odpowiedzieć na żadne pytanie. Od tamtej pory nasz język został uznany za coś wyjątkowego dla gatunku Homo sapiens. A jeśli ktoś twierdził, że jakieś zwierzę rzeczywiście rozumie mowę ludzką, zbywano to określeniem „efekt mądrego Hansa”. Ta historia pokazuje, jak zmienny jest stosunek naukowców do możliwości porozumienia się ze zwierzętami. Raz już są pewni, że to możliwe, po chwili okazuje się, że jednak byli w błędzie.
Po części jest tak dlatego, że zawsze znajdą się zapaleńcy, którzy próbują poznać język zwierząt. Ryczą z lwami, wyją z wilkami, pogwizdują ze świstakami, mruczą z niedźwiedziami polarnymi i kłapią paszczą z krokodylami. Uczą ptaki – papugi, gwarki czy szpaki – powtarzania różnych słów. Większość tych prób daje mizerne efekty – zapewne dlatego, że niepotrzebnie szukamy aż tak daleko.
Czworonogi wkuwają słówka
Odpowiedź na pytanie o możliwość nawiązania dialogu ze zwierzętami mamy dosłownie pod ręką. Udzieliły nam jej psy, przez wiele dziesięcioleci lekceważone przez badaczy zapewne tylko dlatego, że nasi domowi towarzysze nie mają tyle kory mózgowej, co szympansy lub delfiny. Pewnego razu jednak prof. Julia Fischer z Max-Planck-Institut für evolutionäre Anthropologie w Lipsku usłyszała o border collie imieniem Rico, który, zdaniem jego opiekunów, potrafił nazwać 70 obiektów. „Skontaktowałam się z właścicielami, a oni pozwolili mi odwiedzić ich dom i rozpocząć pracę z Rico” – opowiadała prof. Fischer.
W toku jej badań wyszło na jaw, że ów pies zna nazwy nie 70, lecz 200 rzeczy! W pracy opublikowanej przez prof. Fischer i jej współpracowników w 2004 r. w prestiżowym magazynie „Science” badacze opisują, jak szybko Rico uczy się nowych słów. Wystarczy umieścić w jednym pokoju kilka znanych mu rzeczy oraz jedną nieznaną, a następnie poprosić o przyniesienie tej nowej, wymieniając jej nazwę; pies bez pudła przynosił co trzeba. Musiał więc rozumieć, że skoro nazwa nie jest mu znana, to dotyczy nowego obiektu. Miesiąc później Rico nadal do pewnego stopnia pamiętał to słówko. A to jest dokładnie ten sposób, zwany szybkim mapowaniem, w jaki uczą się małe dzieci.
Udało się też wykluczyć „efekt mądrego Hansa”. Wszystkie rzeczy, po które udawał się border collie, znajdowały się bowiem w drugim pokoju i osoba zadająca psu pytania nie miała pojęcia, jak są ułożone. Pod wpływem pracy o Rico dr John Pilley z Wofford College w USA wziął pod opiekę suczkę Chaser tej samej rasy i postanowił uczyć ją rozumienia ludzkiej mowy. W 2011 r., gdy kończyła siedem lat, znała już 1022 słowa. Wśród nich były głównie nazwy różnych pluszowych zwierząt, piłek czy frisbee. Chaser potrafiła także wyróżniać kategorie obiektów.
Umiejętność rozumienia ludzkiej mowy nie jest przy tym zarezerwowana dla border collie, choć to one na razie dzierżą prym w tej dziedzinie. Opisano także 12-letniego yorkshire teriera, który nauczył się 120 słów. Naukowcy twierdzą, że te zdolności psów mogą wynikać z ich udomowienia. Przez kilkanaście tysięcy lat ludzie dobierali sobie zwierzęta tak, by zwracały na nich uwagę i wykonywały polecenia. Dlatego choć wilka i psa różni jedynie ułamek procenta genów, to jednak wilk nie umie odgadywać znaczenia słów.
Również małpy nie posiadają takich wrodzonych umiejętności. Gdy pokazujemy na coś palcem, pies natychmiast to rozumie, a szympans dopiero musi się nauczyć, o co nam chodzi. Jednak takie zdolności językowe jak u Rico czy Chaser nie są osiągalne dla każdego psa. Właściciele i badacze uczyli zwierzaki słów przez wiele miesięcy czy lat, poświęcając na treningi po kilka godzin dziennie! Kto z nas chciałby się aż tak poświęcać? Na szczęście okazuje się, że wcale nie jest to konieczne, by znaleźć wspólny język z naszymi ulubieńcami.
Usta milczą, ciało mówi
W jednym z eksperymentów uczono psy rozróżniania symboli. Za ich pomocą oznaczono szufladki. Gdy pies czegoś chciał, wkładał łapę do odpowiednio oznakowanej przegródki. Nigdy nie używał szufladki bez symbolu.
Niezrozumiałe było tylko, dlaczego pewna suczka czasem wkładała łapę do przegródki oznaczonej symbolem „pogłaszcz mnie”. Potem odkryto, że zależało to od eksperymentatora, który tego dnia się nią zajmował. Jeśli go lubiła, prosiła o głaskanie, jeśli nie, to nie wkładała łapy do tak oznakowanej przegródki. To był zaś kolejny dowód na to, że psy się z nami komunikują, ale niekoniecznie tak, jak nam się wydaje. Naukowcy doszli do wniosku, że psy nie tylko słuchają słów, ale też patrzą na ludzką mimikę, intonację i postawę. Odkryto nawet, że te zwierzęta z większą uwagą przypatrują się lewej części twarzy, która bardziej pokazuje emocje. Innymi słowy, dla czworonoga mowa ciała może być znacznie ważniejsza od tej artykułowanej!
Często więc bywa tak, że właściciele rzeczywiście rozmawiają ze swymi psami, ale nie tak, jak im się wydaje. Klasycznym przykładem jest kobieta, która ze swym psem trenowała agility. Sport ten polega na tym, że zwierzę musi pokonać tor przeszkód prowadzony komendami swego właściciela. Kobieta ta wszystkie polecenia przekazywała za pomocą ruchów rąk. Osiągali świetne wyniki – do czasu, gdy właścicielka ścięła włosy. Wtedy pies przestał rozumieć jej komendy. Okazało się, że zwierzę odczytywało polecenia nie z ruchu rąk, lecz z falowania włosów kobiety. Psy bowiem przez wieki życia wśród ludzi nauczyły się nas bardzo dobrze rozumieć. To my przestaliśmy umieć odczytywać sygnały, jakie one do nas wysyłają. Warto też pamiętać, że dla psa najważniejszym źródłem informacji jest zapach. To za jego pomocą wyczuwa nasz nastrój i nasze emocje – rozpoznaje, czy jesteśmy radośni, czy przestraszeni.
Ludzie jednak nie są w stanie kontrolować swoich zapachów. Mogą za to panować nad dźwiękami i bodźcami wizualnymi. Dlatego nasze polecenia powinniśmy podkreślać gestami. Wtedy staną się czytelniejsze dla zwierząt. Psy są też w stanie wiele zrozumieć z kontekstu wydarzeń. Jeśli na przykład mówimy „czas do łóżka”, to zwierzę nie zwraca uwagi wyłącznie na słowa. Zawsze przecież widzi nas wieczorem, przy włączonej żarówce i ubranych w piżamę.
Te dodatkowe bodźce mogą być nawet ważniejsze. Jeśli więc powiemy psu „czas do łóżka” za dnia, ubrani w płaszcz przeciwdeszczowy, zwierzę może nas kompletnie nie zrozumieć. Nawet wówczas, gdy pies odpowiednio zareaguje na nasze polecenie, nie musi pojmować go dokładnie tak jak my. „Co zdaniem psa oznacza słowo »siad«? – zastanawia się dr Patricia McConnell, behawiorystka zwierząt. „Dla nas to postawa ciała, którą nazywamy siedzeniem. Jeśli jednak do psa, który siedzi, zawołasz »siad!«, to on się położy. Dla niego ta komenda oznacza bowiem zniżenie się, przybliżenie do ziemi” – wyjaśnia uczona.
Po co ci te emocje?
Bardzo ważna jest także intonacja, rytm ludzkiej mowy i akcent, jaki kładziemy na poszczególne części zdania. „Kiedy ludzie mówią do psów, zwracają one uwagę na melodię i nastrój, by przewidzieć, co się dzieje lub stanie się za chwilę” – twierdzi prof. Julia Fischer. Dlatego podczas rozmów ze zwierzętami ważne jest, by większą wagę przywiązywać nie do tego, co się mówi, ale jak się to robi. Ten, kto chce się dogadać z własnym psem, musi nauczyć się kontrolować emocje, nie pozwolić im przebijać się przez słowa w dowolny sposób. Nasz nastrój, nerwowość czy napięcie nie mogą wpływać na to, jak mówimy do zwierzęcia.
Polecenie „uspokój się” czy „pośpiesz się” musi być wypowiadane zawsze podobnie. Dopiero wtedy dla zwierzęcia będzie znaczyć to samo. Jeśli wypowiemy je inaczej – w uszach naszego podopiecznego zmieni ono sens. Dobre porozumienie między zwierzętami i ludźmi wymaga treningu. Pierwsze lekcje musi jednak przejść człowiek, który często wcześniej w ogóle nie uczył się panować nad uzewnętrznianiem swoich emocji. Powinien stać się uważnym obserwatorem swoich zwierząt. One często chcą coś nam zakomunikować, ale ludzie lekceważą płynące od nich sygnały. By się dobrze porozumiewać ze zwierzętami, należy nauczyć się więc odczytywać ich emocje w takim samym stopniu, jak one rozumieją nasze.
Nawiązanie dobrego kontaktu wymaga zatem czasu i wysiłku. Obie strony muszą mieć też odpowiednie predyspozycje. Pies je ma, bo przez tysiące lat był selekcjonowany do czytania ludzkich emocji i poleceń. Zespół dr. Macieja Trojana, psychologa zwierząt z Uniwersytetu Warszawskiego, w jednym z badań odgrywał przed psami dwa rodzaje scenek. Część ludzi pomagała sobie nawzajem, a część nie. Potem badacze sprawdzali, czy psy miały jakieś preferencje wobec tych ludzi. Okazało się, że starannie unikały egoistów i wybierały towarzystwo altruistów.
Tłumacz zwierzęco-ludzki
To zaś oznacza, że psy rozumieją nasze zachowania lepiej niż nam się wydawało. Podobnie może być z innymi zwierzętami domowymi. Nie da się wykluczyć, że one tylko czekają, by z nami porozmawiać. Owszem, kot, krowa czy świnia nie były selekcjonowane do wykonywania naszych poleceń tak jak psy. Ale już konie czy osły musiały przecież dobrze wiedzieć, o co chodzi ich właścicielom. I jest szansa, że naukowcy za jakiś czas pokażą nam, jak się z tymi zwierzakami dogadać. Taka wiedza może też znaleźć całkiem praktyczne zastosowania dzięki nowym technologiom. Ostatecznie dane zebrane przez uczonych badających zachowania zwierząt można zamienić na komputerowe algorytmy. Tak zrobili np. węgierscy naukowcy z Uniwersytetu Eötvös Loránd – jakiś czas temu opracowali program, który klasyfikuje szczekanie psów. W ten sposób przypisuje im konkretne znaczenie. W internecie internecie z łatwością można też trafić na aplikacje mobilne, tłumaczące angielskie wyrażenia na kocie miauczenie. Wystarczy wgrać taki program do swej komórki, by komunikować się ze swym ulubieńcem – zachwalają twórcy. Ile jest w tym naukowej prawdy, a ile zwykłej zabawy?
Trudno ocenić, ale wygląda na to, że na elektronicznego tłumacza ludzko-zwierzęcego przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać. W 2010 r. firma Google ogłosiła, że ma już taką aplikację. Po jej uruchomieniu w smartfonie wystarczyło wybrać gatunek zwierzęcia z obszernego menu (były w nim m.in. konie, chomiki, kaczki, a nawet żółwie!), a potem nagrać jego głos, by po chwili odsłuchać tłumaczenie. Na filmie reklamującym program widać, jak chrząkanie świni jest zamieniane na „nowa osoba, ładnie pachnie”, a rżenie drapanego za uszami osła okazuje się wyznaniem „kocham cię”. I choć potem wyszło na jaw, że to tylko primaaprilisowy żart, filmik do dziś cieszy się dużą popularnością w internecie – co dobitnie pokazuje, jak bardzo tęsknimy za tym, żeby wreszcie porozmawiać ze zwierzakami po ludzku.
WARTO WIEDZIEĆ:
MISTRZOWIE PAPUGOWANIA
Pojęcie „papugować” jest niesprawiedliwe. Akurat papugi bowiem, przynajmniej z gatunku żako, są w stanie rozumieć znaczenie wypowiadanych słów. Większość ptaków natomiast powtarza ludzkie frazy zupełnie mechanicznie. Robią to jednak wyjątkowo zgrabnie i wiernie. Z „papugowania” słyną gwarki oraz szpaki. Niedoścignionymi mistrzami naśladownictwa pozostają australijskie lirogony. Do swojej pieśni potrafią włączyć właściwie dowolne dźwięki. Bez pudła odtwarzają ludzkie głosy, ale też warkot piły mechanicznej, wycie alarmu samochodowego czy pieśni innych ptaków występujących w Australii.
GEN MOWY
Tak go nazwano tuż po odkryciu w 2001 r. Oficjalnie nosi naukową nazwę FOXP2. Jest niezbędny w czasie rozwoju embrionalnego człowieka do ukształtowania tych obszarów mózgu, które są odpowiedzialne za mowę. Ludzie, którzy mają zmutowaną wersję tego genu, nie są w stanie wykonywać drobnych ruchów języka i warg niezbędnych do prawidłowego artykułowania słów, a także nie rozumieją zasad gramatyki. Szczegółowe badania ujawniły, że FOXP2 pełni rolę regulatora innych genów – włącza je i wyłącza w zależności od potrzeb.
Wykryto go u większości ssaków, ale u ludzi ma on nietypową budowę. Ewolucjoniści twierdzą, że ta ludzka wersja pojawiła się w tym samym czasie, gdy nasi przodkowie zaczęli używać języka. Miał ją też nasz kuzyn neandertalczyk. Szympansy zaś posiadają starszą wersję FOXP2, która uniemożliwia rozwój narządów mowy takich jak u człowieka. Prawdopodobnie dlatego próby nauczenia małp wypowiadania dźwięków ludzkiej mowy nie powiodły się. Badacze musieli przestawić się na komunikację za pomocą języka migowego oraz symboli graficznych.