Przyroda niestety bardzo ucierpiała w starciu z człowiekiem i słusznie budzi to nasz niepokój. Gdy patrzymy na wycięte lasy, wyjałowioną glebę, tony betonu i asfaltu czy wysypiska śmieci, często mamy wrażenie, że wyrządziliśmy światu niepowetowane szkody. Być może nawet takie, których nigdy nie uda się naprawić. Pomijając kwestie etyczne, ma to bardzo praktyczny wymiar – cały czas jesteśmy uzależnieni od zasobów naturalnych, takich jak woda, gleba czy lasy. Jeśli ich zabraknie – a do tego punktu, jak twierdzą uczeni, zbliżamy się już w wielu miejscach świata – będziemy wszyscy mieli poważne kłopoty.
Jednak z badań naukowych wynika, że natura wcale nie jest bezbronna. Praktycznie na każdym froncie próbuje walczyć z naszą cywilizacją, wykorzystując do tego przede wszystkim potężne narzędzie, jakim jest ewolucja. Bakterie, rośliny i zwierzęta próbują się przystosować do zmienionego środowiska i często odnoszą sukces – z reguły nieprzyjemny dla ludzkości, bo uderzający w jej żywotne interesy. Jeszcze ciekawsze wnioski płyną z obserwacji terenów, z których człowiek wycofał się i oddał je z powrotem we władanie przyrody. Jej kontratak jest zadziwiająco szybki, a zdolność „sprzątania” po nas pokazuje, że dla planety Ziemia jest jeszcze nadzieja.
Nie wiadomo jednak, czy owa nadzieja obejmuje także nasz gatunek. Choć do tej pory zawsze udawało nam się jakoś uniknąć wyginięcia, taki scenariusz wcale nie jest niemożliwy. Wystarczy jeden wyjątkowo zabójczy wirus, który dziś mógłby błyskawicznie rozprzestrzenić się po całym świecie. Albo upadek asteroidy podobnej do tej, która 65 mln lat temu przyniosła zagładę dinozaurom. Dla Homo sapiens byłby to zapewne równie smutny i nieodwołalny koniec. A dla przyrody? Prawdziwy renesans – mówią naukowcy. Spróbujmy więc wykonać eksperyment myślowy podobny do tego, który stał się podstawą książki prof. Alana Weismana „Świat bez nas”.
Zamknijmy oczy (albo spójrzmy na sugestywne ilustracje Kena Browna, towarzyszące temu artykułowi) i wyobraźmy sobie, co by się stało z Polską, gdyby nagle zniknęli z niej wszyscy ludzie. Co by po nas zostało i na jak długo?
Murowany upadek
Na pewno nie ma co liczyć na współczesną architekturę. Możemy co prawda wznosić budowle, o których starożytni tylko marzyli, ale wszystko ma swoją cenę. To ostatnie słowo jest w tym przypadku kluczowe. Prawie nikt bowiem dziś nie ma ambicji i pieniędzy, żeby budować coś, co ma przetrwać tysiąclecia czy choćby stulecia.
To, że wciąż możemy podziwiać niektóre zabytki antyku, wynika po części z tego, że wykonano je z kamienia – a więc kawałków naturalnej skały, która została „przetestowana” pod względem trwałości przez całe epoki geologiczne. Oczywiście gdy wydobyliśmy ją spod ziemi i wystawiliśmy na bezlitosne działanie słońca, mrozu i deszczu – zaczęła ulegać erozji. Wystarczy spojrzeć na nieubłaganie malejące piramidy, by zrozumieć, jak potężnym przeciwnikiem jest „zwykły” klimat.
Współczesne materiały budowlane niewątpliwie są tanie, uniwersalne, łatwe w montażu i bezpieczne dla zdrowia, ale w porównaniu z granitowymi blokami okazują się kruche i nietrwałe. Także dlatego, że oprócz klimatu ich przeciwnikiem jest biologia – grzyby i bakterie, które atakują elementy drewniane i gipsowe, rośliny próbujące rosnąć w każdej wilgotnej szczelinie, gdzie znajdzie się choćby odrobina podłoża, a nawet dzięcioły i kuny, które znakomicie potrafią rozprawić się ze ścianami czy ociepleniem dachów. Właściciele domów toczą nieustanną i nie zawsze zwycięską walkę o ich przetrwanie, stosując impregnaty, farby i środki grzybobójcze.
Gdyby jednak tej opieki nagle zabrakło, upadek architektury byłby bardzo szybki. Amerykański architekt Chris Riddle przytacza przepis pewnego rolnika na zniszczenie stodoły: wystarczy wyciąć w dachu dziurę o średnicy ok. pół metra i odsunąć się. Natura natychmiast weźmie się do dzieła i po kilkudziesięciu latach – mgnieniu oka z punktu widzenia przyrody – destrukcja naszych domków jednorodzinnych będzie kompletna, a wydatnie pomogą w tym otaczające je ogródki, służące jako baza dla atakującej fauny i flory.
Nowoczesne biurowce, apartamentowce czy hotele, zbudowane z betonu, szkła i stali, wcale nie będą w lepszej sytuacji. „Stalowe zbrojenia, niezależnie od tego, którędy woda do nich dotrze, będą rdzewieć, rozszerzać się i rozsadzać beton, który je okrywa. Starsze kamienne budynki przeżyją każde nowoczesne pudełko ze szkła i aluminium” – pisze prof. Weisman. A to oznacza, że średniowieczne starówki mogłyby być dłużej widoczne na powierzchni ziemi niż warszawski Pałac Kultury i Nauki czy otaczające go coraz gęściej polskie „drapacze chmur”.
Na naszą niekorzyść działa również klimat. Choć nazywamy go umiarkowanym, w ciągu roku doświadczamy licznych wahań temperatury i wilgotności, które destrukcyjnie wpływają na infrastrukturę, taką jak wodociągi czy instalacje ciepłownicze. Globalne ocieplenie, którego jesteśmy świadkami, zmieni tę sytuację tylko na gorsze, ponieważ nasili występowanie zjawisk ekstremalnych – bardzo mroźnych zim, letnich suszy i huraganowych wiatrów.
Najlepiej pod ziemią
W tej sytuacji wszystkie naziemne budowle szybko zamieniłyby się w gruzy, porośnięte zaczątkami lasu. Nieco lepiej mogłaby wyglądać kondycja podziemi. O ile tylko nie zostaną zalane wodą, mogą przetrwać dość długo bez większego uszczerbku, ponieważ Polska leży – przynajmniej na razie – w strefie o bardzo niskiej aktywności sejsmicznej. Wstrząsy ziemi to największy wróg tuneli i korytarzy. Kopalnie na Śląsku zapewne nie przetrwałby zbyt długo, ponieważ akurat tam często zdarzają się tąpnięcia.
Co innego instalacje miejskie, takie jak warszawskie metro. Jego pierwsza i na razie jedyna nitka mogłaby stać się swoistą kapsułą czasu, którą po setkach czy nawet tysiącach lat mieliby szansę odkopać archeolodzy z innej planety. Chyba że wcześniej przebiłyby się do tunelu wody gruntowe. Taki los z pewnością spotkałby natomiast drugą, planowaną linię, która ma przebiegać pod Wisłą.
Jednak nawet po zawaleniu się podziemnych struktur, ich zawartość ma szansę przetrwać dłużej niż w innych miejscach. Sztuczne materiały odcięte od dopływu tlenu i światła słonecznego będą rozpadać się zdecydowanie wolniej.
Monumentalne pamiątki
„Zbudowałem pomnik trwalszy od spiżu” – pisał Horacy. Poecie można wybaczyć naiwność, bo nie mógł wiedzieć, że to właśnie spiż i inne stopy miedzi zaliczane do brązów mają szansę przetrwać najdłużej spośród dzieł naszej cywilizacji. To jednak nie tyle zasługa ludzi, ile chemii. „Każdy przedmiot wykonany z metali szlachetnych prawdopodobnie będzie istnieć wiecznie. Każdy metal otrzymywany z rudy, takiej jak tlenek żelaza, zmieni się z powrotem w ten minerał. W takiej postaci istniał przecież przez miliony lat” – mówi cytowany przez prof. Weismana David Olson ze Szkoły Górniczej w Colorado.
Metale, takie jak srebro, złoto czy platyna, są na tyle rzadkie, że – przynajmniej dziś – nikt już nie próbuje wykonywać z nich obiektów większych niż biżuteria. Miedź natomiast zawsze była dość tania i łatwo dostępna. Przed korozją chroni ją warstewka tlenku, który szczelnie pokrywa powierzchnię metalu i nie pozwala, by tlen dostał się głębiej. Ów tlenek to po prostu patyna, którą można podziwiać na obiektach ze stopów zawierających co najmniej 90 proc. miedzi.
Trwałą pozostałością po polskich miastach mogą więc być pomniki. Ale tylko te z prawdziwego brązu, takie jak warszawska Syrenka czy Mikołaj Kopernik na krakowskim Rynku Głównym. Gorszy los spotka masowo produkowane w ostatnich latach tanie figury polimerowe, przedstawiające np. Papieża Jana Pawła II. Najtańsze wersje za 3–4 tysiące złotych powstają z żywicy epoksydowej pomalowanej na złoto. Ich czas „życia” nie przekroczy kilkudziesięciu lat. Niestety nie da się tego powiedzieć o innych tworzywach sztucznych, masowo produkowanych przez naszą cywilizację.
Wiadomość z butelki
Syntetyczne polimery są dziś wszechobecne: począwszy od budownictwa, kadłubów samolotów i elementów samochodów, po folię spożywczą i szeleszczące reklamówki, rozdawane hojną ręką przez sprzedawców nawet w najmniejszych sklepach. Plastikowe przedmioty znamy od zaledwie półwiecza i w tym czasie udało nam się wyprodukować ich aż miliard ton. I nikt tak naprawdę nie wie, czy i kiedy zostaną rozłożone. Jeśli są wystawione na działanie słońca, mogą ulec tzw. fotodegradacji. Jednak ukryte pod ziemią czy w głębi oceanów mogą utworzyć niemal wieczne złoża śmieci. Niemal, bo być może kiedyś w przyszłości ewolucja doprowadzi do powstania bakterii, które będą w stanie rozkładać takie polimery.
Wieczność w dosłownym sensie przetrwać mogą natomiast inne wytwory naszej cywilizacji – radio, telewizja, rozmowy przez komórkę… Jak to możliwe? Otóż z punktu widzenia fizyki fale radiowe są praktycznie niezniszczalne. Co prawda w miarę oddalania się od źródła słabną, ale cały czas podróżują przez otaczającą nas przestrzeń. Dlatego gdyby nawet zniknęła cała nasza planeta, w kosmosie pozostanie po niej elektromagnetyczne echo: lista przebojów „Trójki”, odcinki rodzimych telenoweli czy SMS-y z życzeniami.
Puszcza kontratakuje
Powróćmy jednak na pozbawioną ludzi polską ziemię. Zdaniem prof. Weismana porośnie ona „stokłosami i kostrzewami, łubinem, ostrożniem lancetowatym, rzepakiem i dziką gorczycą. W ciągu kilku dekad na kwasowej glebie dawnych pól pszenicy, żyta i jęczmienia wyrosną siewki dębu. Rozprzestrzenią się dziki, jeże, rysie, żubry i bobry, a jeśli Europa się ochłodzi, z Norwegii przybędą renifery”. Nasz kraj odegra w tym kontrataku przyrody kluczową rolę, ponieważ to na naszym terenie znajduje się spora część ostatniego skrawka pierwotnego europejskiego lasu – Puszcza Białowieska. Gdy człowiek przestanie jej zagrażać, szybko będzie odzyskiwać utracone terytoria. Robiła już to zresztą w przeszłości – świadczą o tym stojące w niej dziś samotne głogi i jabłonie, znaczące miejsca, gdzie kiedyś znajdowała się ludzka osada. Inne ślady są już praktycznie niewidoczne. Ile czasu puszcza potrzebowałaby na odzyskanie całej Polski? Być może wystarczyłoby drobne 500 lat. Przyroda jednak nie byłaby już taka jak dawniej – choćby dlatego, że dziesiątki tysięcy lat ludzkiej obecności wpłynęły na ewolucję fauny i flory. I ten ślad po nas pozostanie w środowisku na zawsze.
CO I KIEDY W PROCH I PYŁ SIĘ OBRÓCI
Kupując i wyrzucając różne rzeczy, rzadko myślimy o tym, jaki los je czeka. Tymczasem jeśli nie zostaną poddane recyklingowi lub spalaniu, mogą stanowić bardzo trwałą pamiątkę po naszym konsumpcyjnym stylu życia. Szczególnie wytrzymałe są przedmioty ze szkła i tworzyw sztucznych. Naukowcy tak naprawdę nie są pewni, ile czasu potrwa, zanim takie śmieci zostaną rozłożone – eksperymenty laboratoryjne okazały się w najlepszym razie mało miarodajne. Jedno jest pewne – odpady żyją bardzo długo.
- bilet autobusowy – 2 tygodnie
- gazeta – 1 miesiąc
- tkanina bawełniana – 5 miesięcy
- wełniana skarpetka – 1 rok
- pielucha jednorazowa – 20 lat
- gumowa podeszwa – 80 lat
- puszka stalowa – 100 lat
- puszka aluminiowa – 250 lat
- butelka z tworzywa – 450 lat
- torba plastikowa – miliony lat
- szklana butelka – miliony lat
- styropian – miliony lat