Przez wiele setek lat ludzie byli przekonani, że stworzenia żywe rodzą się „z niczego” – Arystoteles pisał, że myszy powstają z brudnego siana, mszyce z rosy na roślinach, muchy z zepsutego mięsa… Tę teorię samorództwa ostatecznie obaliły dopiero odkrycia pierwszych mikrobiologów. Ale i oni nie poznali całej prawdy. Na przełomie XIX i XX wieku okazało się, że istnieją mikroby, które przenikają przez filtry zatrzymujące wszystkie znane bakterie. Tymi „przesączalnymi zarazkami” były wirusy. Historia jednak lubi się powtarzać i oto znów mamy do czynienia z czymś tak małym, że uszło to uwagi większości XX-wiecznych uczonych, choć – w odróżnieniu od Arystotelesa – dysponowali mikroskopami elektronowymi.
Pierwsze dowody pojawiły się na początku lat 90. ubiegłego stulecia. Dr Olavi Kajander, biochemik z fińskiego uniwersytetu w Kuopio (Kuopion Yliopisto), odkrył nieznane wcześniej „biozanieczyszczenia” w pozornie sterylnych pożywkach stosowanych w hodowli komórek. Potem wraz z pochodzącą z Turcji mikrobiolog dr Nevą Çiftçioglu znalazł te dziwne twory także w osoczu krów i ludzi, a nawet w stosowanych przez lekarzy produktach krwiopochodnych. Pod mikroskopem wyglądały one jak malutkie kuleczki, rozmiarami przypominające wirusy – o średnicy od 50 do 100 nanometrów. Para odkrywców nazwała je nanobakteriami, ponieważ zdaniem uczonych stworzenia te są zdolne do samodzielnego rozmnażania się. Miały też zawierać podobny do bakteryjnego genom w formie krótkiego odcinka DNA.
Odkrycie to od początku było traktowane przez innych uczonych bardzo sceptycznie. Jego autorom zarzucano w najlepszym razie niestaranność przy prowadzeniu badań, w najgorszym – chęć zysku. Kajander i Çiftçioglu założyli bowiem prywatną firmę Nanobac, która zajmuje się opracowywaniem testów wykrywających nanobakterie oraz terapią służącą ich zwalczaniu. „Musieliśmy tak zrobić, żeby kontynuować badania. Nie mogliśmy uzyskać na nie funduszy publicznych, więc poszliśmy inną drogą” – ucina dr Çiftçioglu. Okazało się jednak, że tematem są zainteresowani nie tylko prywatni inwestorzy, ale i NASA. A wszystko przez… kamienie nerkowe. Nanobakterie – choć takie małe – nie są dla naszego organizmu obojętne. Znaleziono je w tych miejscach, gdzie dochodzi do nieprawidłowych zwapnień, a więc właśnie w kamieniach nerkowych i żółciowych, płytkach miażdżycowych, uszkodzonych zastawkach serca czy wewnątrz niektórych guzów nowotworowych. Zdaniem odkrywców nanobakterie sprzyjają takim zmianom, ponieważ ich kuliste otoczki zawierają dużo soli wapnia. Taki pancerz zarazem chroni je przed działaniem wysokiej temperatury, kwasów, promieniowania, a także komórek układu odpornościowego i większości antybiotyków.
A co ma do tego NASA? Kamienie nerkowe wyjątkowo często pojawiają się u astronautów przebywających w stanie nieważkości, zaś eksperymenty wykazały, że nanobakterie właśnie w takich warunkach mnożą się pięciokrotnie szybciej niż na Ziemi. Czyżby więc pochodziły z kosmosu? „Być może ich przodkowie dotarli na Ziemię w ten sposób. Dziś uważamy, że nanobakterie to zupełnie nowa forma życia, niepodobna do żadnej znanej dotąd nauce” – mówi dr Çiftçioglu. Na ile niepodobna? Trudno powiedzieć, bo spory o naturę tych istot trwają, podobnie jak badania nad nimi. Wygląda jednak na to, że nanobakterie w ogóle nie mają materiału genetycznego (DNA wykryte w latach 90. mogło być zanieczyszczeniem pochodzącym od zwykłych mikroorganizmów), a mimo to mnożą się – być może wyłącznie przy pomocy białek. Sami odkrywcy nie nazywają już ich bakteriami, lecz „nanocząsteczkami zwapniającymi”. Pojawiły się także pierwsze sposoby niszczenia tych struktur – z użyciem antybiotyków i środków rozpuszczających wapienne skorupki (np. kwasu etylenodiaminotetraoctowego, czyli EDTA). I niewykluczone, że to dopiero wierzchołek góry lodowej, bo nikt nie wie, ile może być różnych odmian nanobakterii i w jakich jeszcze miejscach nie udało nam się dotąd ich dostrzec.
Jan Stradowski