W ciągu kolejnych czterdziestu lat zbudował imperium. Dziś stworzona przez niego korporacja The Walt Disney Company przynosi ponad 3 miliardy dolarów zysku rocznie. Ojciec Myszki Miki i Kaczora Donalda zapisał się w historii jako największy producent filmów animowanych na świecie oraz twórca słynnych parków rozrywki, nie tylko w USA, ale również we Francji, Japonii oraz Chinach. Jest uosobieniem amerykańskiego marzenia. Amerykańskim snem. Tak naprawdę nie wiadomo, kiedy się urodził. Według oficjalnej biografii przyszedł na świat 5 grudnia 1901 roku w Chicago. Jego ojciec Elias miał irlandzkie korzenie, a matka Florence Call niemieckie.
Dzieciństwo Walta Disneya nie było szczęśliwe. Ojciec, życiowy nieudacznik, wędrował po całym kraju, robił długi, nigdzie nie mógł zagrzać miejsca na dłużej. Był też niezwykle surowy. Zmuszał synów do ciężkiej pracy, a za każde najmniejsze nieposłuszeństwo karał chłostą. Największe cięgi dostawał zawsze Walt. Od najmłodszych lat czuł się gorszy od swego brata Roya, za którym zresztą przepadał. To właśnie Roy pocieszał go, pomagał, podtrzymywał na duchu. I tak miało być zawsze.
Kiedy Walt jako 17-latek chciał wstąpić do wojska, ku swemu zdumieniu odkrył, że w archiwum w Chicago nie ma jego aktu urodzenia. Odnalazł się dopiero, gdy przeszukano dokumenty z datą o rok wcześniejszą. – To wyjaśnia wszystko, Elias nie jest moim prawdziwym ojcem – pomyślał. Ile razy jako dziecko zastanawiał się, dlaczego ojciec go bije? Dlaczego nie jest tak miły jak emerytowany doktor Sherwood z Marceline w Missouri, który zapłacił mu pierwszego dolara za rysunek swego ulubionego konia Ruperta? Dlaczego nie jest tak wesoły jak Walter Pfeiffer z Kansas City? Walt przepadał za nim i jego żoną, odwiedzał ich codziennie, wracając ze szkoły. Teraz wreszcie znalazł odpowiedź na te pytania: został adoptowany albo co gorsza – jest z nieprawego łoża. Bękart, bękart! – szumiało mu w głowie.
Na próżno matka starała się wytłumaczyć mu, że zamieszanie z jego datą urodzenia to tylko urzędowa pomyłka. Walt nigdy jej nie uwierzył. Kiedy w 1938 roku otrzymał telefon o jej śmierci, przez dwa dni nie odzywał się do nikogo. Zatruła się w łazience gazem – uchodził z piecyka, który obaj z bratem podarowali rodzicom na Boże Narodzenie. Jeszcze kilka dni wcześniej, gdy Florence skarżyła się, że nie działa, jak powinien, Walt obiecał, że wyśle do nich fachowca.
Gdy Disney dotarł do domu rodziców, oboje leżeli na trawniku. Ojciec powoli przychodził do siebie. Matka nie żyła. Kto wie, czy nie żałował, że nie stało się odwrotnie? Nigdy z nikim nie rozmawiał o tej tragedii. Wiele lat później jego córka, buszując po szufladach ojca, pod stosem małych pachnących mydełek i kolorowych pudełek z zapałkami, które Walt miał zwyczaj zabierać z hoteli, znalazła pożółkłą gazetę. Był w niej artykuł o śmierci babki.
SUPERSZPIEG
Był 1936 rok. Późny październik. Za oknami lało jak z cebra. Walt przeglądał poranną pocztę. Sporą jej część stanowiły życzenia urodzinowe, niebawem kończył 35 lat. Był sławny i miał pełne prawo czuć się człowiekiem sukcesu. Z satysfakcją spojrzał na stojące na półce cztery Oscary.
Otworzył kolejną kopertę… „Znam pańską tajemnicę i pragnę pomóc panu ją rozwiązać”. Autorem tych słów był John Edgar Hoover, dyrektor FBI. Następnie podał nazwisko pewnej Hiszpanki, która przybywszy do Kalifornii, spotykała się z ojcem Walta, Eliasem. Walt nawet nie szukał potwierdzenia w lustrze – tyle razy powtarzano mu przecież, że ma katalońską twarz, tak różną od anglosaksońskiej urody siostry i brata! Wielokrotnie słyszał też, że ojciec miał w młodości hiszpańską guwernantkę. Czy rzeczywiście Isabel Zamora była kochanką ojca Walta Disneya, a on ich nieślubnym synem?
Żadnemu z biografów nie udało się tego dowieść. Faktem jest natomiast, że szef Federalnego Biura Śledczego wysłał do Hiszpanii agenta, aby zniszczył wszystkie archiwalne dokumenty dotyczące Isabel. Zrobił to, by – jak twierdził – jej potomkowie nie mogli po latach upominać się o należną część spadku po sławnym producencie filmowym. Niewykluczone jednak, że całą tę historię wymyślił sam Hoover, bazując na obsesji Disneya. Wiedział, że Walt desperacko pragnął poznać tajemnicę swego urodzenia i wykorzystał to.
Disney wszedł w szeregi tajnych agentów FBI w 1941 roku, najpierw jako informator, później korespondent. Od tego czasu aż do końca swojego życia szpiegował na rzecz Biura. Hoover stał się dla niego wyrocznią – poprawiał niektóre scenariusze, a jeden z filmów wykorzystanych w programie dla dzieci „The Mickey Mouse Club” został nawet nakręcony w siedzibie FBI.
W latach zimnej wojny studio Disneya stało się tajnym obserwatorium FBI. Dzięki temu w 1954 roku Walt został mianowany superszpiegiem. (7 lat wcześniej podobne wyróżnienie spotkało aktora Ronalda Reagana, przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych).
Po raz pierwszy treść donosów Disneya opublikował w swej obrazoburczej biografii pod tytułem: „Walt Disney: Czarny Książę Hollywoodu” Marc Eliot. Książka burząca cukierkowy wizerunek ojca Myszki Miki wywołała gorący sprzeciw oficjalnych biografów. „New York Times” napisał jednak: „nie istnieje żadna wątpliwość, że materiał przedstawiony przez Eliota jest prawdziwy”.
Przyjaźń z Hooverem przygasła, kiedy szef FBI udzielił Disneyowi reprymendy za to, że bywa na faszystowskich przyjęciach organizowanych przez swego adwokata Güntera Lessinga. Disney odciął się kreskówką ośmieszającą agentów pt. „Operacja kot”.
Jak dziś ocenia się fakt, że Disney był szpiegiem? Zależy to od tego, kto dokonuje takiej oceny. Nie ulega wątpliwości, że w latach trzydziestych i czterdziestych wielu aktorów oraz pracowników Hollywoodu miało poglądy prokomunistyczne. W 1947 roku, czyli na początku zimnej wojny, Komisja Reprezentantów Kongresu USA do badania działalności antyamerykańskiej rozpoczęła śledztwo, dotyczące infiltracji komunistycznej w przemyśle filmowym. To wtedy powstała tzw. Czarna Lista Hollywoodu zakazująca pracy w celuloidowym przemyśle – do dziś tych, którzy się na niej znaleźli, otacza aura męczeństwa. Nie zawsze słusznie.
Czy jako szef Walt Disney szykanował pracowników o komunistycznych poglądach? Zdania są podzielone. Herb Ryman, faworyt Walta, opowiedział kiedyś następującą anegdotę. Pewnego dnia doniesiono Disneyowi, że jeden z rysowników jest „czerwony”. – Dzięki Bogu, myślałem, że jest alkoholikiem – odpowiedział Walt.
Będący przyjacielem Disneya Aldous Huxley przytoczył zgoła inną historię. Pracowali razem nad adaptacją „Alicji w Krainie Czarów”, gdy Huxley otrzymał wiadomość, że jego syn podczas rozruchów w szkole został pobity przez policję. Znalazł go leżącego w kałuży krwi. Nazajutrz czekała go kolejna przykra niespodzianka – Walt zwolnił go, bo według niego obaj z synem byli komunistami.
Również z powodu Disneya na indeks trafił genialny Charlie Chaplin. W 1952 roku słynny komik znajdował się ze swoją trzecią żoną, córką Eugene’a o’Neilla, na statku. Płynęli na wakacje do Europy. Pewnego dnia kapitan wręczył mu list, informujący, że jeśli chce wrócić do USA, musi dowieść, że jest dobrym obywatelem. Chaplin osiadł w Szwajcarii i nigdy nie przyjął amerykańskiego obywatelstwa. Nie ulega wątpliwości, że między obu panami istniały animozje – kiedy w 1932 roku Walter zdobył swego pierwszego Oscara za kreację Myszki Miki, miał mu go wręczyć właśnie Chaplin (rok wcześniej to on zdobył statuetkę). Jednak Chaplin nie pojawił się na ceremonii, a Walt nigdy mu tego nie zapomniał.
Czy Walt Disney był antysemitą? Biografowie niepotulni Leonard Mosley i Marc Eliot są zgodni, że tak. Natomiast wieloletni pracownicy Joe Grant i bracia Sherman zawsze twierdzili, że to nieprawda. Gdyby Disney żył dzisiaj, prawdopodobnie wolałby widzieć w Białym Domu Johna McCaina aniżeli czarnoskórego Baracka Obamę. Od chwili osiągnięcia pełnoletności do 1940 roku Walt Disney głosował na Demokratów, później na Republikanów, którym pozostał wierny aż do końca życia. Kochał Amerykę, ale tę konserwatywną.
WIELKI WUJEK
– Był świetnym wujkiem, to on najlepiej opowiadał bajki. Jednak kiedy przekroczyłem próg studia jako początkujący pracownik, traktował mnie surowo. Zachowywał się jak pan i władca – powiedział kiedyś 66-letni Roy junior, syn Roya, brata Walta (swoją drogą, to on uratował korporację przed finansowym krachem w 1984 roku).
Disney był surowy nie tylko dla bratanka – nie bez powodu podwładni nazywali układy panujące w studiu „waltaritaryzmem”. – To prawda, chciał, aby młodsi pracownicy nazywali go wujkiem. Często powtarzał, że jesteśmy jedną wielką rodziną, której czuł się ojcem. Niestety, był tyranem jak jego własny rodzic, którego tak nienawidził. Często miewał też zmienne nastroje. Jednego dnia pochwalił mnie za zrobioną sekwencję, a nazajutrz zorientowałem się, że wyrzucił cały epizod – skarżył się Fred Moore, jeden z czołowych rysowników wytwórni. Disney zwalniał za byle drobnostkę i przede wszystkim narzucał mordercze tempo pracy. Animatorzy pracowali od ósmej rano do jedenastej w nocy, również w święta Bożego Narodzenia. Ub Iwerks, przyjaciel Walta z wczesnej młodości (razem założyli w 1920 roku w Chicago pierwsze studio animacji), wykonywał dziennie ponad 700 rysunków. Kiedy załoga, zmęczona reżimem pracy, postanowiła założyć związek zawodowy, Walt wpadł w szał. W 1941 r. zdesperowani pracownicy ogłosili strajk. Disney wykupił stronę ogłoszeniową w lokalnym dzienniku „Variety”, na której dowodził, że organizatorzy strajku to „czerwone pająki”. Trwający dwa miesiące protest relacjonowano w całym kraju, od Pacyfiku aż po Atlantyk. To był prawdziwy skandal. Brat Roy wysłał Walta na wakacje, aby sam mógł spokojnie dogadać się z załogą.
HIPOKRYTA CZY ŚWIĘTY?
Razem ze Spencerem Tracym chodzili do tego samego psychoanalityka. Disney miał wiele problemów, w tym jeden wstydliwy – przedłużające się okresy impotencji… Poza tym cierpiał na depresję i fobie. Czy prawdą jest, jak utrzymuje Marc Eliot, że będąc małym chłopcem, Walt zakładał ubrania matki i długo przeglądał się w lustrze? Kto wie… W 1925 roku, mając 24 lata, po kilkumiesięcznej znajomości, ożenił się z Lilian Bounds, dziewczyną, którą zatrudnił w swojej firmie. Nie była specjalnie ładna.
O innych kobietach w jego życiu niewiele wiadomo, prawdopodobnie ich po prostu nie było. Przez pewien czas widywano go z Dolores Del Rio, bożyszczem niemego filmu – to jedyna przyjaciółka, jaką mu kiedykolwiek przypisywano. Nie bez wątpliwości, nie tolerował bowiem flirtów w studiu. Gdy animator Arthur Babbit wdał się w romans z tancerką Mariorie Belcher, modelką w „Królewnie Śnieżce”, zwolnił ich oboje i przyjął ponownie, gdy się pobrali. Kiedy Spencer Tracy rozstał się ze swoją żoną i zamieszkał z Katharine Hepburn, przestał się do niego odzywać.
Jak wynika z listów pisanych do matki, pragnął być ojcem, najlepiej sporej, gromadki dzieci. W jego przypadku okazało się to niełatwe. Pierwsza ciąża Lilian, po 8 latach małżeństwa, zakończyła się poronieniem. Walt przeżył głębokie załamanie – lekarz zalecił mu zmianę otoczenia. (Z pewnością nie zdawał sobie sprawy, jak cieszyli się z tego powodu pracownicy studia Disney – ich szef był w tych dniach jak burza gradowa). Małżonkowie pojechali na Karaiby. Kiedy Lilian zaszła w ciążę drugi raz, Walt zwierzył się siostrze, że płeć dziecka nie ma dla niego żadnego znaczenia. Diane Marie Disney urodziła się 18 grudnia 1933 roku. Kilka lat później Disneyowie adoptowali Sharon Mae. Na początku Walt opierał się pomysłowi żony – miał na tym punkcie prawdziwą fobię, bojąc się, że sam jest adoptowanym dzieckiem. W końcu jednak uległ. To właśnie Sharon stała się później jego ulubienicą, sam ją ubierał i czesał.
MYSZKA CZY PSZCZÓŁKA?
– Kocham Myszkę Miki bardziej niż jakąkolwiek kobietę – to słowa Walta Disneya. Jednak choć do końca życia użyczał jej własnego głosu, choć mówił, że jest jego alter ego, i choć otrzymał za nią pierwszego Oscara, nie on jest jej ojcem. Myszkę Miki Disney przywiózł z podróży do Nowego Jorku. Wyszła spod ręki genialnego rysownika Uba Iwerksa i była wiernym odbiciem popularnej zabawki produkowanej przez Performo Toy Company. W 1925 roku Hugh Harmar dla zabawy narysował na fotografii Walta myszkę. To z kolei zainspirowało Iwerksa i tak po wstała najsłynniejsza na świecie mysz. Przypominała wcześniejszą kreację Iwerksa – króliczka Oswalda, który był niewątpliwie pierwszą wielką gwiazdą wytwórni Disneya. (Co ciekawe, Disney stracił prawa autorskie do króliczka na rzecz Universalu. Odzyskał je w wyniku procesu sądowego dopiero po 78 latach, w 2006 roku).
Choć nie stworzył Myszki Miki, Walt Disney był bez wątpienia geniuszem. Mówił o sobie, że jest jak pszczółka, która zbiera pyłek i zapyla. Za każdym razem, gdy zaczynał pracę nad nowym projektem, zwoływał cały zespół. Siadali przed nim w półkolu, a on opowiadał. W przypadku „Królewny Śnieżki i siedmiu Krasnoludków” odegrał każdą postać tak brawurowo, że kiedy skończył, wszyscy wstali, bijąc mu brawo.
To był pierwszy w historii film rysunkowy długości filmu fabularnego. Kiedy zaczął mówić o tym pomyśle, każdy wzruszał ramionami z powątpiewaniem. Ale to on miał rację. W 1938 roku otrzymał najwyższą nagrodę Akademii Filmowej – w dość nietypowej formie – wręczono mu siedem małych i jedną dużą statuetkę Oscara. Jako pierwszy zrobił też kreskówkę dźwiękową. Gdy postanowił nakręcić dwudziestominutowy film z prawdziwymi zwierzętami, protestował nawet zwykle popierający go brat. Nagrodzony Oscarem, nazajutrz wszedł do biura brata i rzucił w niego statuetką. Na szczęście chybił. Disney nowatorsko połączył też animację i aktorstwo w filmie o niezwykłej niani Mary Poppins. Latami stakresrał się o nabycie praw do tej książki, a kiedy w 1964 roku film był gotowy, okazał się prawdziwym sukcesem.
Za swoje kreskówki i filmy Disney zebrał w sumie 22 Oscary. Otrzymał również 4 honorowe statuetki. Do tego należy dodać wiele innych nagród, odznaczeń i wyróżnień. Oprócz honorów dorobił się fortuny. Był jak król Midas – czego się dotknął, zamieniał w złoto. W latach sześćdziesiątych został władcą imperium finansowego.
W wolnych chwilach Disney grał w polo. Miał 19 koni. Czuł się dumny, kiedy jego żona pytana, gdzie jest mąż, mogła odpowiedzieć: gra w polo.
Nie był najlepszym zawodnikiem, ale jak zwierzył się swemu koledze – to takie stylowe. I mówi więcej o pozycji człowieka niż pękaty portfel.
ZAGUBIONY W ŚWIECIE DOSKONAŁYM
Z biegiem czasu zostawiał coraz więcej swobody swoim najlepszym animatorom (których nazywał dziewięcioma starcami). Sam poświęcił się parkom rozrywki. Jego zainteresowanie nimi zaczęło się od miniaturowej kolejki, którą zbudował we własnym ogrodzie i nazwał na cześć żony „Lilly Belle”. Pierwszy Disneyland otworzył podwoje dla publiczności 17 lipca 1955 roku. To był prawdziwy sukces. „Dziś jesteś tutaj i wkroczysz w świat przeszłości, przyszłości i fantazji” – głosi tabliczka przy wejściu. Walt już wtedy nie był szczęśliwy. Kazał sobie wybudować w centrum parku salon, dokładnie taki, jaki miał w swoim pierwszym domu. Przesiadywał tam samotnie godzinami, patrząc na śmiejące się dzieci. Jak każdy nałogowy alkoholik pił i płakał.
Ostatnie dwa lata życia poświęcił pracy nad jeszcze większym parkiem. Zaczęło się od tego, że kupił 109 hektarów ziemi na południu Florydy. Pragnął stworzyć tam świat doskonały – eksperymentalny prototyp miasta przyszłości, którego mieszkańcy mieli testować technologie, będące w stanie poprawić jakość ludzkiego życia i zdrowia. Waltowi nie udało się skończyć projektu, a otwarty pięć lat po jego śmierci Disney World raczej nie jest tym, o czym marzył.
Disney zmarł w szpitalu 15 grudnia 1966 roku na raka płuc. Nic dziwnego, palił jednego papierosa za drugim. Jak na ironię, ostatni raz pokazał się w swoim studiu, żeby zobaczyć jak postępują prace nad „Najszczęśliwszym milionerem”.
Legenda głosi, że kazał się hibernować. Podobno czeka na lepsze czasy w podziemiach budynku Piratów z Karaibów. Tak uważają dwaj biografowie: Leonard Mosley i Marc Eliot. Są zgodni, że Walt interesował się hibernacją i wierzył w nią. Rodzina oraz przedstawiciele Walt Disney Company twierdzą, że dwa dni po śmierci został poddany kremacji, a prochy rozsypano w Forest Lawn Memorial Park w Glendale.
Walt Disney z pewnością nie należał do wielkich ludzi. Miał swoje słabostki i wady, tak samo jak bohaterowie jego kreskówek. Dlatego właśnie kochamy te filmy i ich bohaterów.