Jedną z najbardziej wyrafinowanych starożytnych chińskich tortur było obcięcie skazańcowi powiek. Człowiek, który nie mógł zamknąć oczu i przez całą dobę odbierał bodźce ze świata zewnętrznego, szybko zaczynał chorować i umierał. Naukowcy porównują współczesnych ludzi do tych chińskich skazańców: ilość bodźców i informacji, które codziennie wchłaniamy, zaczyna przekraczać możliwości adaptacyjne naszego organizmu. Co się dzieje, gdy mózg zostanie przeładowany danymi?
Larry Arnette, 50-latek, dorastał w świecie, w którym były tylko trzy programy TV, kilka radiowych i parę gazet. Kiedy po studiach poszedł pracować do jednej z dużych amerykańskich stacji telewizji kablowej, trafił na moment wdrażania technologii cyfrowych. Odtąd w jednym paśmie częstotliwości zajmowanym przez kanał analogowy można było uruchomić 6–7 cyfrowych programów TV. Informacje? Sport? Zwierzęta? Gotowanie? Co tylko chcesz. Także radio ewoluowało w stronę wielu różnych formatów, a doszedł jeszcze internet.
Dziś Larry – po wielu latach kłopotów ze zdrowiem, bezsennością i depresją – rzadko włącza telewizor czy komputer. – Wchłonąłem w życiu zbyt wiele informacji – mówi, jak gdyby chodziło o silne narkotyki. Larry uważa, że nadmiar informacji i silnych bodźców dostarczanych m.in. przez telewizję nie tylko zabija ludzką zdolność do analizy i refleksji. On także zabija dosłownie. Przeciętny Amerykanin wchłania dziennie 34 gigabajty danych – w tradycyjnych mediach byłby to odpowiednik 100 tysięcy słów. To tak, jakby ktoś przez 12 godzin mówił do nas bez przerwy. Jakie są skutki?
Inwazja infomasy
Z sieci korzysta niemal 1,5 mld ludzi. Ilość wyprodukowanych przez nich informacji jest nieprawdopodobna. W 2014 roku przez internet – według prognoz firmy Cisco – miesięcznie będzie przesyłanych 61,5 mld gigabajtów danych. To odpowiednik 30 mln filmów „Avatar” 3D wyświetlanych na okrągło przez całą dobę. Światowe zasoby informacji pod koniec 2010 roku są szacowane – według danych IDC – na tysiąc eksabajtów (eksabajt – trylion bajtów, jedynka z osiemnastoma zerami). Gdyby to wydrukować w postaci książek, powstałoby ponad 70 stosów wysokości równej odległości Ziemi od Słońca.
W 2003 roku było ich 200-krotnie mniej. Zgodnie z prawem Sturgeona (amerykańskiego autora science fiction) „90 proc. wszystkich informacji to g…”. To g… jest dziś skrzętnie gromadzone przez miliony serwerów jako potrzebne i wartościowe z punktu widzenia strategii biznesowych. Ponieważ komputery nie potrafią – w przeciwieństwie do ludzi – oceniać wartości informacji i zapominać tego, co nieistotne, gromadzą wszystko. Potem te dane, przemielone wielokrotnie przez aplikacje biurowe, powtórnie trafiają do obiegu, powiększając ilość infomasy.
Prof. Ryszard Tadeusiewicz, cybernetyk i trzykrotny rektor AGH, mówi wręcz o „smogu informacyjnym” przez analogię ze smogiem, będącym produktem prymitywnego procesu spalania byle czego, byle gdzie i byle jak. To samo – jego zdaniem – dzieje się w dziedzinach wykorzystujących techniki informatyczne. Ale nie tylko ilość informacji zaczyna szkodzić – szkodzi także ich charakter. 500 trupów, 2 tys. scen przemocy, 60 ostrych scen erotycznych, 500 wulgarnych słów to wynik tygodniowego monitoringu największych polskich stacji telewizyjnych.
Szok medialny
Jak reaguje poddany takiej obróbce człowiek? – Układ nerwowy człowieka działa na zasadzie mobilizacji i demobilizacji – mówi Jakub Spyra, neuroimmunolog. – Za mobilizację odpowiada układ współczulny, który uaktywnia organizm do walki lub ucieczki. W czasach archaicznych pozwalał naszym przodkom ratować życie w sytuacji zagrożenia np. atakiem tygrysa szablozębnego. Mobilizował całe zasoby energii do pokonania drapieżnika lub ucieczki przed nim. Dziś zagrożenie tygrysem szablozębnym jest znikome, ale układ współczulny uruchamia się tak samo w wyniku działania innych bodźców
. Jak pisze Robert M. Sapolsky w książce „Dlaczego zebry nie mają wrzodów?”, człowiek tym m.in. różni się od zwierzęcia, że reakcję stresową może u niego wywołać nie tylko sytuacja zagrożenia, ale sama myśl o niej. Na sceny przemocy oglądane w telewizji lub grach komputerowych odpowiedź organizmu jest niemal taka sama jak w wypadku realnego zagrożenia życia – wzrost ciśnienia i stężenia cukru we krwi, zahamowanie trawienia, odporności i funkcji związanych z rozmnażaniem: popędu seksualnego, wytwarzania plemników i owulacji. Ponieważ w reakcji stresowej u wszystkich kręgowców – łącznie z ludźmi – w odpowiedzi na zagrożenie większość energii jest przekazywana do mięśni („uciekaj lub walcz”), szczególnie niebezpieczne są sytuacje, gdy bodźce stresowe docierają do człowieka unieruchomionego, na przykład przed telewizorem.
Australijscy naukowcy z ośrodka badawczego w Victorii opublikowali wyniki eksperymentu, z którego wynika, że każda godzina spędzona przed odbiornikiem powoduje wzrost ryzyka chorób serca o 18 proc. i wcześniejszej śmierci o 11 proc. Zbadali 8800 dorosłych, którzy nie mieli wcześniej problemów z krążeniem. Jedna grupa oglądała telewizję przez dwie godziny dziennie, druga przez cztery lub więcej. Liczba przypadków chorób serca była w drugiej grupie o 80 proc. większa, a innych dolegliwości – o 46 proc. większa. To nie sama telewizja okazała się zabójcą, lecz duża ilość bodźców w pozycji bezruchu. To właśnie spowodowało rozregulowanie metabolizmu komórkowego w organizmach nałogowych oglądaczy i doprowadziło do chorób. Ludzie nie są stworzeni do stresowania się w pozycji siedzącej.
Zepsuty przełącznik
Doskonałym stanem organizmu jest homeostaza – zrównoważony poziom nasycenia tlenem, kwasowości, temperatury itp. Mózg ewoluował, by dążyć do utrzymania homeostazy. Dlatego nasze organizmy, oprócz układu nerwowego współczulnego, odpowiedzialnego za mobilizację, są wyposażone w układ przywspółczulny, spełniający funkcję przeciwną. – Układ ten włącza się zwykle, gdy zagrożenie mija i doznajemy ulgi – mówi Jakub Spyra.
– Zdrowie psychiczne człowieka zależy między innymi od sprawnie działającego przełącznika, który pozwala na wyłączanie układu współczulnego, gdy nie ma zagrożenia i włączanie wówczas układu przywspółczulnego. Problem w tym, że u niektórych osób układ nerwowy współczulny nie chce się wyłączyć nawet wtedy, gdy nie ma żadnego zagrożenia. Powszechnym tego rezultatem jest patologiczna bezsenność i ciągły niepokój. Człowiek jest podszyty lękiem, mimo że nie ma do tego żadnego powodu. Co zatem sprawia, że układ nerwowy współczulny nie poddaje się naszej woli i jesteśmy stale napięci, jak gdyby groziło nam realne niebezpieczeństwo?
Źródłem takiego stanu rzeczy jest nadmiar bodźców – tłumaczy Spyra. – To on prowadzi do permanentnego uruchomienia układu współczulnego, którego funkcja właściwa to odpowiedź na zagrożenie życia. Współczesny człowiek żyjący w dużym mieście ma stan świadomości zbliżony do tego, jaki przeżywa żołnierz na polu walki. Nadmier ne napięcie, nadmiernie uwalniany kortyzol z kory nadnerczy, nadekspresja dopaminy, adrenaliny i nadmierna odpowiedź neuromięśniowa. Ten stan organizmu utrwala sam siebie, czyli pozostawia napięcie lub głód tego napięcia. Badania naukowców z Case Western Reserve University w USA wykazały, że im więcej bodźców wchłania organizm, tym trudniejsze jest później wyciszenie go.
Badacze odkryli, że przerwanie myślenia pochłania tyle samo energii, co myślenie, i przypomina próbę wyhamowania ciężarówki na zjeździe. Im bardziej była załadowana, tym większej energii potrzeba do jej zatrzymania. Na poziomie mózgu wygląda to tak, że neurony hamujące uwalniają kwas gamma-aminomasłowy, który zamyka przestrzenie synaptyczne i stanowi przeciwwagę dla glutaminianu wytwarzanego przez neurony pobudzające. I kwas gamma-aminomasłowy, i glutaminian są neurotoksynami, które w dużym stężeniu mogą uszkodzić mózg. Muszą więc zostać z niego usunięte, a to z kolei pochłania energię – tym większą, im większe było stężenie obu neurotransmiterów. Dlatego zdaniem Jakuba Spyry zdrowie psychiczne potrzebuje równowagi przeżyć i stabilnego nastroju bez wielkich ekscytacji. Każdy silny bodziec zaburza bowiem homeostazę biochemiczną człowieka tak samo jak ingerencja narkotyku. Gdy taki stan się utrwala, zaczyna następować powolna degradacja systemu nerwowego. Co gorsza, taki stan może być… dziedziczny.
Badania wykonane za pomocą obrazowania mózgu metodą PET wykazały, że każde mocne wrażenie może odcisnąć się na konfiguracjach genowych. Impulsy elektryczne przebiegające na powierzchni neuronów mogą wywoływać zmiany białek śródkomórkowych, a także odkształcać łańcuchy DNA i RNA. Oznacza to, że nadmiar silnych bodźców przeżywanych przez rodziców może się odcisnąć na organizmach ich dzieci. Ale nie tylko przyszłe pokolenia zapłacą cenę za zalew infomasy. Także nasze mózgi już się zmieniają pod wpływem ciągłego przebodźcowania.
Mózg w trybie awaryjnym
W 2009 roku przeciętny użytkownik multimediów przechowywał w swoim komputerze 123 gigabajty zdjęć, wideo oraz plików muzycznych. Do 2013 roku liczba ta ma wzrosnąć do 1,3 terabajta. Co 2–3 lata podwaja się szybkość procesorów i łączy, a co siedem – ilość dostępnej na świecie wiedzy naukowej, co przekłada się na objętość programów nauczania w szkołach i na uniwersytetach. Z technicznego punktu widzenia radzenie sobie z powiększającą się ilością bitów informacji jest sprawą prostą – należy zwiększyć pojemność twardych dysków i innych pamięci, zwiększyć przepustowość łączy i przyspieszyć procesory w komputerach. Co jednak z ludzkim mózgiem, którego elementów i połączeń nie da się wymienić na nowe i sprawniejsze? Przytłoczony nadmiarem informacji, których nie jest w stanie przeanalizować, mózg przechodzi w tryb awaryjny i skraca obieg informacji. Odłączony zostaje najmłodszy ewolucyjnie płat przedczołowy, który odpowiada za typowo ludzkie cechy – empatię, altruizm, tolerancję. W rezultacie człowiek obojętnieje na wszystko, co nie dotyczy go osobiście. Rezultaty są przerażające.
Ile czasu potrzeba, aby zareagować na widok cierpiącej osoby i ruszyć jej z pomocą? Większość ludzi odpowie, że zaledwie 1–2 sekundy. Tymczasem naukowcy z University of Southern California stwierdzili, że aby mózg współczesnego człowieka zareagował na taki widok na poziomie emocjonalnym, potrzebuje aż 6–8 sekund. Tyle czasu zajmuje nam przetworzenie tego, co widzimy, na to, co czujemy. I ten czas ciągle się wydłuża.
U ludzi poddawanych od dzieciństwa ciągłemu bombardowaniu bodźcami, szczególnie z telewizji i gier komputerowych, efekty zaczynają być podobne jak u osób chorych na autyzm. Zaczynają mieć problemy z komunikacją uczuć i relacjami społecznymi. Wolniej uczą się interpretować myśli i uczucia innych ludzi. Mają kłopot z widzeniem spraw z cudzej perspektywy. Potrafią mechanicznie zapamiętywać dużą ilość informacji, ale nie potrafią zrobić z nich użytku. W skrajnych przypadkach – podobnie jak żołnierze z syndromem stresu pola walki – obojętnieją na wszystko lub wręcz przeciwnie – pojawia się u nich silna nadwrażliwość na bodźce.
Barbarzyńcy 3.0?
Nicolas Carr, amerykański badacz internetu i autor niewydanej jeszcze w Polsce książki „The Shallows” (Płycizny), twierdzi, że stan nadmiaru informacji prowadzi do cywilizacyjnego i ewolucyjnego cofnięcia się naszego gatunku. Człowiek jest istotą, która z natury łatwo się rozkojarza – uważa Carr. – Dopiero wynalazek pisma, a następnie druku i upowszechnienie książek spowodowało, że ludzie zaczęli się głęboko angażować w informacje, idee i opowieści. Dzięki książkom nauczyli się refleksji, koncentracji i zdyscyplinowanego myślenia.
Na tym fundamencie powstała współczesna cywilizacja. I ten fundament właśnie zaczyna się chwiać. Skonfrontowany z olbrzymią ilością informacji człowiek będzie co prawda zdolny do błyskawicznej ich selekcji, lecz zabraknie mu już czasu i siły na ich analizę i na refleksję. Umiejętnością pożądaną, bo prowadzącą do wzrostu produktywności, stanie się tzw. multitasking, czyli robienie kilku rzeczy jednocześnie. Ceną, którą zapłaci za to ludzkość, będzie jednak coraz bardziej powierzchowna kultura i polityka. Dyskusję o skomplikowanych zagadnieniach zastąpią działania obliczone na spektakularny efekt.
Luksus nudy
Ludzkie mózgi szybko się nie zmienią. Ewolucja zaprojektowała je do gromadzenia, a nie usuwania danych, a także do uruchamiania gwałtownych reakcji fizjologicznych w odpowiedzi na silne bodźce. To powoduje, że są dziś stale przeciążone, a nasze organizmy na nadmiar wrażeń reagują tak, jak gdyby groziło im bezpośrednie fizyczne niebezpieczeństwo. Jak można wyjść z tej pułapki? Pierwsza – i nieunikniona droga – to ewolucja samego mózgu. Naukowcy z BT Laboratories w Wielkiej Brytanii są przekonani, że będzie on musiał zwiększyć objętość włókien nerwowych odpowiedzialnych za szybkość przekazywania sygnałów z naszych oczu i uszu.
Takie „superkable” będą jednak wymagały lepszej izolacji i ukrwienia. Ponieważ objętość czaszki jest ograniczona i szybko się nie zwiększy, oznacza to tylko jedno – zmniejszenie ilości miejsca na inne połączenia nerwowe. Jakie? Tego nie wiadomo. Naukowcy nie zamierzają jednak czekać, aż natura sama dokona zmian w naszych głowach i już testują setki preparatów, których zadaniem jest zwiększenie wydajności mózgu, szybkości przyswajania danych i lepszej koncentracji. Niektórzy z nich – jak prof. Pierre Balthazard z Arizona State University – skanują głowy prezesów korporacji, które odniosły rynkowy sukces w po- szukiwaniu genów odpowiedzialnych za sprawność „szarej materii”.
Inni sposobów wyjścia z informacyjnej matni szukają w technikach medytacyjnych. Naukowcy z uniwersytetu w Los Angeles za pomocą rezonansu magnetycznego przebadali dwie grupy ludzi: medytujących i nie uprawiających medytacji. Stwierdzili, że w mózgach tych pierwszych nastąpiło powiększenie obszarów uczestniczących w procesach regulowania emocji, m.in. hipokampa. „Wiemy już, że osoby, które stale medytują, mają ponadprzeciętne zdolności przywoływania pozytywnych uczuć, zachowywania równowagi emocjonalnej i angażowania się w przemyślane działania” – skomentowała kierująca badaniem Eileen Luders. – Zbawienne dla zdrowia psychicznego są pustka, nuda i monotonia – dodaje Jakub Spyra. – Oczywiście od czasu do czasu. Dawne kultury wyżej doceniały ten pogląd. W staroindyjskich księgach znajduje się zbiór ośmiu tysięcy strof wykładających doktrynę o pustce, czyli o mądrości doskonałej (pradżnia paramita). Już wówczas wiedziano, że psychika jest jak Feniks, który odradza się z popiołów. Trzeba tylko dać jej na to szansę.