Wchodzących do drewnianej chaty wita zawieszona u powały czaszka. To makak. Jego oczodoły wydają się wpatrywać wprost w wejście. Gdy wzrok oswoi się już z półmrokiem, wyłaniają się kolejne. Całe girlandy przewiązanych ratanową plecionką główek. Większość pokryta brudem i warstwą pajęczyn. Starsze, pociemniałe, lśniące od tłustego nalotu z dymu i te całkiem świeże, jasne, oblepione jeszcze skrawkami skóry i mięśni. Nad nimi rząd szczerzących zęby w szyderczym, niemym uśmiechu czaszek świń. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu wisiałyby wśród nich głowy ludzi. Wszystkie skierowane w stronę lasu, wypatrują błąkających się duchów.
Poskromić duchy
Mentawajowie, jedna z ostatnich tradycyjnych wspólnot plemiennych w rejonie Sumatry, żyją w bliskim kontakcie z przyrodą. Wszystko co potrzebne do życia, znajdują się w promieniu kilku kilometrów od wsi, czyli grupy uma – długich drewnianych domów wzniesionych na palach nad błotnistym brzegiem rzeki. Poza półdzikim tytoniem i bananami Mentawajowie nie uprawiają ziemi. Pożywienia dostarczają im dzikie palmy sagowe i dżungla. Mimo naporu cywilizacji i intensywnych działań misjonarzy chrześcijańskich i muzułmańskich, Mentawajowie zachowali swoją pierwotną religię – animizm i szamanizm. Wierzą, że duszą obdarzone jest wszystko: zwierzęta, drzewa, kamienie i rzeki. Przebywając jakiś czas w dżungli, łatwo jest w to uwierzyć – życie w środku lasu deszczowego to permanentna walka z przyrodą i próby okiełznania żywiołów.
Dlatego Mentawajowie szukają stronników w duchach. Głowy wiszące w chatach pośredniczą w kontaktach z nimi i pomagają w utrzymaniu subtelnej równowagi pomiędzy światami. Czaszki zabitych zwierząt mają odstraszyć złe duchy i czary, ale też wzywać duchy dobre, zapewniające pomyślność w łowach i bezpieczeństwo.
Dlatego o duchy w czaszkach trzeba dbać. Szaman, jako duchowy przywódca wspólnoty, odprawia ku ich czci obrzędy i składa im ofiary. Kiedy mieszkańcy są w lesie, duchy nie mogą się nudzić – u powały wiesza się więc także zabawki oraz dowiesza nowe trofea.
Polowanie na małpy jest zrytualizowane. Myśliwi usiłują podejść je tuż po świcie, wypatrując w koronach drzew makaków, nosaczy lub langurów. Ze względu na silne tabu nie poluje się na gibony – siamangi. Małpy zabija się strzałami z zatrutym grotem lub zatrutą lotką wyplutą z dmuchawki. Nad polowaniem, podobnie jak nad wszystkimi ważnymi zajęciami w życiu wspólnoty, czuwa sikerei – duchowy przywódca, szaman, najważniejszy mieszkaniec uma. To on potrafi rozmawiać z duchami, wie jak sprawić zabitą małpę, jak wyjeść z jej głowy ciepły mózg i jak postępować zgodnie z przekazywanym z pokolenia na pokolenie niepisanym kodeksem (arat sabulungan), regulującym wszystkie ważne aspekty życia i duchowości społeczności Mentawai. Kodeks mówi o tym, kiedy wyruszyć na polowanie, jak wykonywać tatuaż, kto ma opiekować się palmami sagowymi (mężczyźni), i jak składać ofiarę pod centralnym słupem domu, by obłaskawić duchy trzęsienia ziemi.
Jest szaman, nie ma GSM
Liczące kilkadziesiąt tysięcy członków plemię zamieszkuje wyspy Archipelagu Mentawai na Oceanie Indyjskim. Najliczniejsza i największa jest wyspa Siberut. Od Sumatry dzieli ją szeroka na 100 km Cieśnina Mentawai i pół miliona lat. Izolacja geograficzna sprawiła, że porośnięta gęstym lasem deszczowym wyspa jest domem wielu endemitów, w tym kilkunastu gatunków ssaków. Tam też przetrwała najbardziej tradycyjna społeczność Mentawajów.
Na Siberut można się dostać z Padangu promem, który kursuje dwa razy w tygodniu. Do-tarcie do tradycyjnych wiosek takich jak Butui nad rzeką Hullu to jeszcze kilka godzin dłubanką z silnikiem w górę krętej błotnistej rzeki.
W Butui znajduje się uma – długi dom na-leżący do Amana Laulau, jednego z ostatnich szamanów. Potrafi wróżyć i przepowiadać przy-szłość z jelit zabitych zwierząt. Odprawia magiczne obrzędy i broni członków klanu przed działaniem czarnej magii, uznawanej za przyczynę wszystkich nieszczęść. Takich jak on jest kilku. To jedni z ostatnich mieszkańców wyspy, którzy mają zaostrzone zęby i ciało pokryte symbolizującymi palmę sagową rytualnymi tatuażami. O ile tradycja ostrzenia zębów odeszła wiele lat temu (pokazywane w filmach dokumentalnych i podróżniczych sceny były aranżowane, często w odległych miejscach), o tyle tatuaż przeżywa renesans. Na fali rosnącego zainteresowania tradycyjnymi technikami zdobienia ciała kilka lat temu powołano do życia inicjatywę Mentawai Tattoo Revival, dzięki której tatuażyści mogli nauczyć się technik i wzorów od lokalnych mistrzów (sipatiti). Tatuaż stał się nawet inspiracją dla projektantów mody. Paradoksalnie być może to dzięki niemu kultura Mentawajów przetrwa.
Spore spustoszenie w kulturze rdzennych mieszkańców Mentawai zrobili misjonarze, którzy dotarli tu w drugiej połowie XIX stulecia. Położono kres wojnom plemiennym, za sprawą zakazów spod pował uma zniknęły ludzkie głowy, wiszące niegdyś razem z czaszkami małp. Po uzyskaniu niepodległości przez Indonezję, od końca lat 40. XX wieku, kultura mieszkańców archipelagu była systematycznie tępiona – po-dobnie zresztą jak wszelkie inne kultury ludów zamieszkujących wyspy Indonezji. To, czego nie wyplenili chrześcijańscy misjonarze, zaczęła niszczyć nowa administracja. Pradawne oby-czaje zostały napiętnowane jako barbarzyńskie i prymitywne, zakazano ozdabiania ciał tatuażami i ostrzenia zębów. Ludzie zostali zmuszeni od opuszczenia długich domów. Każda rodzina musiała mieszkać w osobnym domostwie. Mieszkańców lasu deszczowego przesiedlano do wiosek na wybrzeżu, zmuszając ich jednocześnie do zmiany trybu życia. W głębi dżungli, gdzie nie docierała już skutecznie jurysdykcja władz indonezyjskich i zdobycze współczesnej cywilizacji, pozostała garstka nielicznych Mentawajów wiernych tradycji i kultywujących pradawny system wierzeń.
Ta niewielka tradycyjna społeczność stała się obiektem zainteresowania turystów szukających „pierwszego kontaktu”. Zarówno administracja indonezyjska, jak i sami Mentawajowie szybko zorientowali się, że unikatowa kultura jest cennym towarem handlowym. Nauczyli się przymykać oko na zakonserwowane „prymitywne” społeczności, gdyż przyciągają dewizowych turystów szukających „autentyczności”. Obrzędy i obyczaje, jeszcze niedawno należące do domeny sacrum, zostały wystawione na sprzedaż. Gdy w wiosce pojawia się grupa białych, nie ma świętości – trzeba tylko odpowiednio zapłacić. I to za coraz mniej autentyczne, pozbawione ducha pseudoobrzędy. Podobnie jak w wielu innych miejscach na świecie tradycja i kultura są ważne nie ze względu na podtrzymanie więzi ze światem duchów i przodków, ale z powodu ich komercyjnej wartości. Im bliżej brzegu morza, tym gorzej, jednak w głębi wyspy, tam gdzie nie dociera już zasięg GSM, fale tsunami i turyści, życie toczy się jak dawniej.