Książki zmieniają nasz mózg. I to na stałe!

Naukowcy twierdzą, że wszystkie książki, które czytamy, nas zmieniają. I to na stałe! Eksperyment z wykorzystaniem rezonansu magnetycznego niezbicie tego dowodzi.
Książki zmieniają nasz mózg. I to na stałe!

Upalne lato roku 79 n.e. Bogaci obywatele Imperium Rzymskiego ucztują i zażywają kąpieli w willach nad Zatoką Neapolitańską. Tylko jeden człowiek – młody inżynier Atiliusz Primus, od niedawna zarządzający akweduktem dostarczającym wodę do dziewięciu miast – dostrzega pierwsze sygnały zbliżającego się kataklizmu: w miejskich zbiornikach spada poziom wody. Najsłynniejsza katastrofa w dziejach ludzkości nadciąga. Lawa z Wezuwiusza pochłonie wszystko…

Brzmi zachęcająco? Wciągającą powieść Roberta Harrisa „Pompeje” przeczytały miliony czytelników na całym świecie. Ale 21 z nich okazało się szczególnie ważnych. Dla nauki.

 

Wejdź w cudzą skórę

W ciągu trwającego 19 dni eksperymentu codziennie rano ochotników badano za pomocą funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI). Po pięciu dniach „postu książkowego” przez kolejne dziewięć dni uczestnicy czytali wieczorem „Pompeje” (30 stron na dzień). Rano przeprowadzano quiz ze znajomości treści książki, a potem aktywność mózgów czytelników badano rezonansem. Przez ostatnie pięć dni – jak na początku – badani niczego nie czytali. Wyniki pracy zespołu prof. Gregory’ego S. Bernsa  z Emory University, opublikowane w 2013 r. w piśmie „Brain Connectivity”, były zaskakujące. 

Podczas porannych badań prowadzonych po wieczornej lekturze wykryto u ochotników wzmożoną aktywność w lewym płacie skroniowym mózgu (w zakrętach skroniowych poprzecznych i zakręcie kątowym), w obszarach odpowiedzialnych za odbiór języka, m.in. za rozpoznawanie liter. To typowe obszary, które aktywują się podczas czytania. Zaskakująca była natomiast podwyższona aktywność w tzw. korze somatosensorycznej (w rejonie bruzdy środkowej mózgu) i móżdżku, które odpowiadają za czucie i sterowanie ruchami ciała. Na przykład sama myśl o bieganiu pobudza neurony, które są aktywne także podczas prawdziwego biegania. „Zmiany w obszarze mózgu odpowiedzialnym za fizyczne odczucia i motorykę mogą oznaczać, że czytając powieść, dosłownie przenosimy się do ciała bohatera” – tłumaczy prof. Berns. „Od dawna wiemy, że lektura umożliwia nam wejście w czyjąś skórę w sensie metaforycznym. Teraz widzimy, że to się dzieje także w sensie biologicznym”.

Brzmi znajomo? Może nieraz, czytelniku, sam tego doświadczyłeś? Niektórym książkom udaje się tak nas porwać, że zdaje nam się, jakbyśmy razem z bohaterem przemierzali ulice Barcelony, uciekali przed zgrają orków, brali udział w Głodowych Igrzyskach, wracali do Tary… Co więcej, naukowcy zaobserwowali, że ten stan aktywności mózgu może się utrzymywać nawet do pięciu dni po zakończonej lekturze wciągającej książki.

 

Dr Katarzyna Jednoróg z Zakładu Neurofizjologii z warszawskiego Instytutu Biologii Doświadczalnej im. M. Nenckiego PAN, która na co dzień zajmuje się m.in. badaniem dysleksji, jest jednak dość sceptyczna wobec tych wyników. „Badacze rzeczywiście zauważyli, że książki silnie oddziałują na nasze zmysły i emocje, np. teksty, które opisują emocje bohatera, aktywują nasz układ limbiczny, co wskazuje na to, że przeżywamy emocjonalnie to, co się dzieje w powieści. Gdy czytamy o czymś, co jest smaczne, nasz mózg będzie aktywował obszary zmysłowe odpowiedzialne za percepcję smaku” – wyjaśnia badaczka. „Wzrost aktywności kory somatosensorycznej i móżdżku w tym badaniu jest intrygujący, ale daleka byłabym od wysnuwania wniosku, że oznacza to, że wcielamy się w skórę bohatera i razem z nim np. uciekamy z niszczonych przez wulkan Pompejów. Zaobserwowane przez badaczy zmiany mogą być związane również z samym czytaniem, czyli ze zwiększoną kontrolą okulomotoryczną oraz uwagą wzrokową, a niekoniecznie z treścią książki. Na pewno takie badanie powinno być powtórzone z użyciem większej liczby książek, nie tylko sensacyjnych, np. dla porównania badani mogliby czytać teksty pozbawione emocji” – tłumaczy dr Jednoróg.

Skądinąd wiadomo, że miłośnicy literatury pięknej są bardziej empatyczni i lepiej radzą sobie w sytuacjach społecznych niż inni ludzie. Prof. Raymond Mar, psycholog z kanadyjskiego York University, kazał grupie ochotników czytać opowiadania oraz filozoficzne eseje pozbawione bohaterów i emocji. Następnie polecił tym osobom interpretować uczucia i motywacje ludzi przedstawianych na testowych ilustracjach. Z zadaniem lepiej poradzili sobie ci, którzy czytali pełną emocji literaturę. Ci zaś, których mózgi były wcześniej zaangażowane w suchą analizę faktów, wykazali się mniejszą empatią. „Czytając fikcję literacką, musimy bardziej angażować teorię umysłu. To system pojęć, który umożliwia człowiekowi przewidywać i wyjaśniać zachowania innych osób na podstawie wcześniejszych doświadczeń emocji” – mówi badaczka.

„Czytając książkę, staramy się wcielić w rolę jej bohatera, empatyzować z nim, żeby przewidzieć, jak potoczy się akcja, co on zrobi – dlatego ten rodzaj literatury może wpływać na nasz poziom empatii” – dodaje dr Katarzyna Jednoróg.

 

Wynalazek szatana

„Ten wynalazek niepamięć w duszach ludzkich posieje, bo człowiek, który się tego wyuczy, przestanie ćwiczyć pamięć (…)  Uczniom swoim dasz tylko pozór mądrości, a nie mądrość prawdziwą” – tak druzgocącej krytyce  w V wieku p.n.e. grecki filozof Platon poddał w „Fajdrosie” pisanie. Ale wynalazek pisma, choć stosunkowo nowy (ma zaledwie pięć tysięcy lat), zrewolucjonizował ludzkość i pozwolił nam zbudować współczesną cywilizację. Nauka nigdy nie rozwinęłaby się w takim tempie, gdyby nie możliwość zapisu wiedzy. Co zyskaliśmy, a co naprawdę straciliśmy dzięki umiejętności czytania? Jak czytanie zmienia nasze mózgi? – to temat, który coraz bardziej ciekawi naukowców.

 

„Przyznaję, że widzę same zalety i może jedną wadę, i nie jest nią, jak ostrzegał Platon, zanik pamięci” – podsumowuje dr Katarzyna Jednoróg. „Umiejętność czytania wpływa między innymi na lepszy rozwój języka, poprawia zdolności wzrokowo-przestrzenne i zdolność liczenia abstrakcyjnego. Co ciekawe, poprawia też pamięć krótkotrwałą – czytający w przeciwieństwie do analfabetów o wiele lepiej radzą sobie z powtórzeniem serii cyfr i słów” – wylicza.

Jak więc wyjaśnić fakt, że jeszcze pokolenie moich dziadków potrafiło cytować na wyrywki „Iliadę”, moja babcia do dziś zna na pamięć całe tomy rosyjskiej poezji, a ja pamiętam zaledwie kilka ulubionych wierszy Mandelsztama i Herberta? „Proszę zauważyć, że nie tylko od czasu Homera, ale i naszych dziadków, ogrom informacji, z którymi stykamy się w ciągu życia, dramatycznie wzrósł. Poza tym szkoła powoli odchodzi od uczenia na pamięć, zwłaszcza literatury pięknej. Nie sądzę, by czytanie pogorszyło nasze zdolności zapamiętywania, raczej odciążyło mózg od zapamiętywania zbyt wielu informacji” – zauważa dr Katarzyna Jednoróg. Ale jak to w ogóle jest możliwe, że nauczyliśmy się czytać? Co sprawia, że rozpoznajemy litery i składamy je w słowa, a potem zdania?

Dzieciaki do piór! 

Dziś nawet pisarze odkładają pióra. Sztukę kaligrafii zastąpiły klawiatury laptopów i smartfonów. Ręcznie bazgrzemy jeszcze szlaczki i litery w szkole, ale coraz częściej mówi się, by uczyć dzieci pisania od razu na klawiaturze. Jak jednak pokazują badania, nie warto! W 2012 r. Karin James z Indiana University poleciła trzem grupom dzieci, które jeszcze nie opanowały umiejętności pisania ani czytania, odwzorować jeden symbol (np. literę T). Jedna grupa miała to zrobić, łącząc kropki na kartce, druga – przerysowując znak, a trzecia – wprowadzając go z klawiatury do komputera. U wszystkich dzieci monitorowano aktywność mózgów, gdy po pracy jeszcze raz pokazano im ten sam symbol. Najaktywniejsze i najbardziej zaangażowane w proces nauki były mózgi tych dzieci, które same przerysowywały symbol na kartkę. 

Jak pan C. zapomniał  cały alfabet

31 lipca 2001 roku Howard Engel, kanadyjski pisarz, autor powieści detektywistycznych, wstał w doskonałym humorze, a po przygotowaniu śniadania poszedł na werandę po poranną gazetę. „Pod względem układu stron i ilustracji wydanie »Globe and Mail« wyglądało jak zwykle. Jedyna różnica polegała na tym, że nie umiałem go przeczytać. Rozpoznawałem, że czcionki należały do 26 liter, które opanowałem no sobie ze mnie? Mam przyjaciół zdolnych do czegoś takiego” – relacjonował Engel w liście do lekarza. Pisarz próbował przeczytać losowo wybraną książkę. Bez powodzenia. „Skoro to nie żart, to najwyraźniej miałem udar” – stwierdził. Syn za-wiózł go do szpitala Mount Sinai w Toronto. Badania potwierdziły, że pisarz faktycznie doznał udaru.

 

Lekarzem, do którego zwrócił się Engel, był neurolog z Columbia University, autor wielu książek popularnonaukowych i specjalista w dziedzinie halucynacji i uszkodzeń mózgu Oliver Sacks. Przypadek Engela opisał w bestsellerowej książce „Oko umysłu”.

Okazało się, że Engel w wyniku urazu doznał tzw. aleksji – stracił umiejętność rozpoznawania liter, zachowując za to umiejętność ich pisania. Pierwsze przypadki  tzw. ślepoty na słowa (jej wrodzona forma to dysleksja) obserwowano pod koniec XIX wieku. W materiale zamieszczonym w 1896 roku w „British Medical Journal” W. Pringle Morgan opisał przypadek inteligentnego i elokwentnego 14-latka, który miał poważne problemy z ortografią i czytaniem. „Nauczyciel, który go uczy, twierdzi, że byłby najbystrzejszym uczniem w całej szkole, gdyby nauczanie odbywało się wyłącznie ustnie”.

Pierwszym pacjentem, u którego zdiagnozowano aleksję w wyniku uszkodzenia mózgu, był Oscar C., zbadany w 1887 r. przez francuskiego neurologa Josepha-Jules’a Dejerine’a na prośbę okulisty Edmunda Landolta. „W październiku Oscar C., były przedsiębiorca, stwierdził nagle, że nie umie czytać (…) Bez problemu rozpoznawał ludzi i przedmioty w otoczeniu. Uznawszy, że ma problem z oczami, zwrócił się do okulisty. Gdy pokazuje mu się tablicę okulistyczną, C. nie potrafi nazwać żadnej litery. Odruchowo wodzi dłonią, oddając kształty liter, ale żadnej nie potrafi nazwać. (…) Porównuje A ze sztalugami, Z z wężem, a P z broszką” – opisywał Landolt, który opiekował się pacjentem aż do końca jego życia. Oscar C. mimo ćwiczeń nie odzyskał umiejętności rozumienia liter, nie nauczył się także ponownego czytania nut. „Po jego śmierci, w wyniku kolejnego udaru, Dejerine przeprowadził autopsję – znalazł w mózgu dwie lezje, starszą, która uszkodziła część lewego płata potylicznego, i większą, późniejszą, która spowodowała zgon” – opisuje Sacks w „Oku umysłu”.

XIX-wieczny neurolog spekulował, że w uszkodzonym płacie znajduje się coś, co nazwał „ośrodkiem wzrokowym, odpowiedzialnym za rozpoznawanie liter”. Jego przypuszczenia naukowcy potwierdzili niemal sto lat później, kiedy za pomocą funkcjonalnego rezonansu magnetycznego zaobserwowali, jak podczas czytania aktywują się konkretne obszary mózgu. Kluczowy podczas lektury jest właśnie „obszar wzrokowej formy słów”, który zostaje pobudzony już przez jeden napisany wyraz (jak udowodnił Stanislas Dehaene, wybitny badacz języka i kognistywista z Collège de France).

„Najpierw nasze oczy rejestrują litery, a kora wzrokowa przekazuje dane do tzw. obszaru wzrokowej formy słów, następnie tłumaczymy ich znaczenie w korze skroniowo-ciemieniowej, potem informacje trafiają do kory motorycznej” – wylicza dr Jednoróg. Ale w toku badań okazało się, że czytanie to nie tylko odkodowywanie zapisu – jest jeszcze bardziej skomplikowane. Informacje, które napływają do mózgu, angażują bowiem także obszary odpowiedzialne za rozumienie słowa mówionego (m.in. korę słuchową). „To potwierdza hipotezę, że umiejętność czytania wyewoluowała, aby wspomagać język mówiony” – zauważa badaczka. Maryanne Wolf w książce „Proust and the Squid” udowadniała, że litery początkowo przypominały kształty widziane w naturze. „To idea tzw. neuronalnego recyklingu, zgodnie z nią kora, która wcześniej odpowiadała za postrzeganie naturalnych kształtów, zaczyna odpowiadać za rozróżnianie liter” – precyzuje dr Jednoróg.

Zespół prof. Dehaene’a w 2012 roku zbadał funkcjonalnym rezonansem magnetycznym  63 osoby: 10 było analfabetami, 22 nauczyło się czytać i pisać jako osoby dorosłe, a 31 posiadło te umiejętności w dzieciństwie. Obserwowano ich reakcje na język mówiony i pisany. Wyniki pokazały, że u osób umiejących czytać i pisać słowa napisane wywoływały aktywność mózgową w częściach lewego płata skroniowego, które reagują na język mówiony.

 

Myślenie mniej męczy

„Badania Dehaene’a, a także wcześniejsze badania z 1999 roku prof. A. Castro-Caldas pokazują, że mózgi analfabetów i umiejących czytać znacząco się różnią. Analfabeci nie aktywu-ją kory słuchowej, obszarów odpowiedzialnych za mowę w tym samym stopniu, co czytający. Czytanie zmienia percepcję języka, rozwija świadomość fonologiczną, czyli umiejętność rozłożenia słowa na głoski, które możemy za-pisać literami. Lepiej też mówimy, zaczynamy używać bardziej abstrakcyjnych słów czy zdań i je rozumieć” – wylicza dr Katarzyna Jednoróg.

Okazuje się też, że mózgi umiejących czytać mniej się męczą. Dehaene w badaniu opublikowanym w 2010 roku w „Science” wykazał, że podczas rozumienia złożonych zdań analfabeci aktywowali więcej obszarów mózgu, w tym te kojarzone z wysiłkiem mentalnym, np. przednią korę obręczy. Im więcej dana osoba znała słów i im dłużej czytała, tym mniej wysiłku kosztowało ją rozumie-nie języka. „To bezpośredni dowód na to, że umiejętność czytania rozwija nasze zdolności językowe” – podkreśla dr Jednoróg. Jej zespół prowadzi badania z udziałem dzieci, które uczą się czytać i pisać (z zerówki i pierwszej klasy). Dawano im do posłuchania pary słów, a one miały powiedzieć, czy się rymują. Dzieci z zerówek, które jeszcze nie umiały czytać i pisać, wykorzystywały w tym zadaniu o wiele więcej różnych obszarów mózgu niż te z pierwszej klasy.

Jak e-czytniki zmienią nas i literaturę 

Coraz częściej zamiast papieru wybieramy ekran komputera, tabletu, smartfona czy e-czytnika. Prof. Gary Small i dr Gigi Vorgan z University of California w Los Angeles (UCLA) przebadali rezonansem magnetycznym doświadczonych internautów i nowicjuszy. Wyraźnie uwidoczniła się różnica ich aktywności mózgowej w trakcie korzystania z internetu: struktury aktywności doświadczonych internautów były znacznie bardziej rozbudowane, zwłaszcza w ośrodkach podejmowania decyzji i rozwiązywania problemów w korze przedczołowej. Następnie Small dał ochotnikom sześć dni przerwy, podczas której nowicjusze mieli spędzać godzinę dziennie na przeszukiwaniu internetu. Po tym czasie różnice w aktywności mózgowej między grupami znikły.

Czytając w sieci, szybciej podejmujemy decyzje, ale też częściej „niecierpliwimy się”, przeskakując od jednego do drugiego tekstu. Z kolejnych badań wynika, że czytający w internecie siedmiokrotnie częściej zgłaszają badaczom, że nie zrozumieli tego, co właśnie przeczytali. „W internecie może na to wpływać dekoncentracja uwagi, powodowana przez rozpraszacze: migające reklamy, odnośniki do innych tekstów. Badania porównujące czytanie na papierze i z użyciem e-czytników nie pokazują znaczących różnic. Naukowcy odnotowali jedynie, że czytając na papierze, mamy więcej doznań dotykowych, np. czujemy zmniejszającą się objętość książki w miarę czytania. Czytniki są jednak na tyle nowym wynalazkiem, że na miarodajne wyniki trzeba poczekać” – mówi dr Katarzyna Jednoróg.

 

Literatura broni się przed efektem „znudzenia” internautów. Bestsellery ostatnich lat, m.in. „Gra o tron”, są skonstruowane inaczej niż starsze powieści. Akcja, zamiast płynąć liniowo i skupiać się na głównym bohaterze, zostaje rozbita na kilka, a nawet kilkanaście wątków dotyczących poszczególnych miejsc i bohaterów. Nim zdążymy się znudzić przygodami Roba Starka, już jesteśmy na Murze i śledzimy bitwy Czarnej Straży. Po chwili – hop, i już towarzyszymy Denerys i jej smokom.

 

Mól książkowy nie pozdrowi cię na ulicy

Czy czytanie ma jakiekolwiek minusy? Naukowcy odkryli, że w przypadku osób, które nauczyły się czytać we wczesnym okresie życia, region lewej bruzdy potyliczno-skroniowej słabiej reagował na wizerunki twarzy niż w przypadku analfabetów. Co mogłoby sugerować, że prawdziwy mól książkowy będzie miał problem z rozpoznaniem cię na ulicy! „Prof. Dehaene za każdym razem, kiedy go widzę, przekonuje mnie, że ma prozopagnozję, czyli nie odróżnia ludzkich twarzy, ale w jego badaniu nie zauważono różnic w tej zdolności między czytającymi a analfabetami” – śmieje się dr Katarzyna Jednoróg. „Za to badania z roku 2014 pokazały co innego – u umiejących czytać zmniejsza się zdolność do rozpoznawania lustrzanego odbicia różnych obiektów. Jeśli małpom pokażemy obiekt i jego lustrzane odbicie, w ich mózgu aktywują się te same neurony, u czytających ludzi – nie. Ta zdolność nam zanika, bo musimy się nauczyć, że b i d to nie to samo” – podsumowuje badaczka. Ale czy ta umiejętność jest nam potrzebna? Trudno powiedzieć, z pewnością czytanie przydaje nam się bardziej. 


DLA GŁODNYCH WIEDZY:

» Oliver Sacks, „Oko umysłu”, Zysk i S-ka 2010